[Metro-Zdzieszowice] Perła
-
Perła - Miejsce narodzin, symbol dumy i potęgi Sojuszu Metra Zdzieszowickiego. Największa z stacji podziemnej kolei, a właściwie to nawet nie stacja. Przed Apokalipsą Perła była kilkupoziomowym, podziemnym centrum handlowym, tętniącym życiem i zakupoholizmem. Funkcja komunikacyjna, pod postacią położonej nieco z boku stacji przesiadkowej między liniami Metrozetu i Metro-Koksu była drugorzędna. Wszystko jednak uległo zmianie, gdy siła tysięcy głowic nuklearnych opadła na powierzchnię Ziemi. Zabójczy, radioaktywny opad zagonił mieszkańców pod ziemię, a dawne sklepy, korytarze i magazyny stały się ich nowym domem. Dziś Perła dzieli się na cztery poziomy, z których ten, który jest położony najbliżej powierzchni jest określany pierwszym. Na nim mieści się całość urzędowego życia Sojuszu - znajduje się tu biuro Dyktatora, przeróżne biura rządowe, siedziby Specjalistów, państwowe skupy, a także na tym poziomie rozpoczynają się tunele linii Metro-Koksu, przez co na górnym poziomie stacji mieszczą się koszary Szarej Gwardii. Pierwsze piętro jest także w dużej mierze zamieszkane przez Łazików i drobnych rzemieślników, którzy utrzymują się z wyrabiania sprzętu dla wychodzących na powierzchnię. Drugie diametralnie się od niego różni, gdyż na nim znajdują się apartamenty najbogatszych osób w całym Sojuszu, a także najbardziej prestiżowe lokale, m.in. kawiarnia (przynajmniej z nazwy) “Kozi Rynek” i niemniej awangardowy bar “Pod Żołnierskim Butem”, który swoją nazwę zaczerpnął od górującego nad okolicą pomnika Powstańców Śląskich. Luksusem dostępnym dla niewielu są Łaźnie, w których można odświeżyć ciało strumieniami gorącej wody. Można tu też nabyć trudno dostępne, ekskluzywne towary. Poza tym, na drugim piętrze znajduje się także koniec linii Metro-Zdzieszowic. Znów trzecie piętro jest tym, które swoją strukturą jest najbardziej podobne do pozostałych stacji Metrozetu. Na powierzchni dawnych sklepów i korytarzy rozlokowano setki mikrych, kilkumetrowych mieszkań, niechlujnie zbitych z drewna. Mieszkają tutaj przeciętni ludzie, rzemieślnicy, górnicy, pracownicy cechów, Łazicy i ich rodziny. Znanym punktem trzeciego piętra jest Targ, zlokalizowany na owalnej przestrzeni okalającej zniszczoną fontannę. Jeżeli istnieje potrzeba zakupu czegokolwiek, to właśnie tutaj będzie można to zdobyć, oczywiście za odpowiednią cenę. Na tym poziomie znajdują się również przeróżne zakłady usługowe, których oferta przedstawia naprawdę szeroki zakres, wahający się od fizjoterapii i pseudomedycyny, przez skórowanie mutantów, zapewnienie noclegu, cerowanie odzieży i zaspokajanie głodu, aż na prostytucji i wielu innych, pomysłowych sposobach na pieniądz kończąc. Najniższym, a zarazem najniebezpieczniejszym poziomem Perły jest poziom czwarty. Jest to miejsce, gdzie ramię władzy nie jest tak silne jak na wyższych piętrach. Na czwartym piętrze często szukają azylu wszelcy kryminaliści, opozycjoniści, handlarze nielegalnym towarem. W panującym tam mroku, tłumie biedoty, szeregach podejrzanych spelun łatwo jest zniknąć. Jednak gdy znika władza, zaczyna doskwierać jej brak. Zaśnięcie w innym miejscu, niż zamknięty na cztery spusty boks albo strzeżony lokal niemal na pewno zakończy się ograbieniem z wszelkich majętności, a obudzenie się bez ostrza między żebrami będzie szczęściem. Na “czwórce” można dostać każdy, niemalże dosłownie każdy towar z jeszcze większą łatwością niż na Targu. Kwitnie handel halucynogennymi grzybami, Maklinówką i nielegalną bronią. Niemniej dobrze mają się najróżniejsze bary i burdele, których wybór na tym piętrze jest większy niż ego Dyktatora. Żyć, nie umierać!
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Mariusz obudził się. Leżał na zaskakująco wygodnej pryczy. Nad nim rozpościerał się sufit, sklecony z kartonu nieumiejętnie obklejonego plastikowymi reklamówkami, które wyblakłymi literami wciąż zachęcały do ponownych zakupów w przedwojennej odzieżowce. Średnio skuteczny, ale prosty i tani sposób ochrony cennego materiału przed butwieniem. Wszystko to podtrzymywał naprężony kabel, który rozciągał się na całej szerokości dwumetrowego pokoju. W rogu, na drewnianej posadzce czernił się knot pół-wypalonej łojówki, jedynego źródła światła w pomieszczeniu. Właścicielka przezornie postawiła ją na sporym kawałku wygiętej blachy, napełnionej cienką warstewką wody. Na jednej z ścian wisiało zdjęcie, najwyraźniej wydarte z jakiegoś kalendarza. Pożółkłe kolory przedstawiały piękny, bujny las tropikalny. Właśnie od tych obrazków, rozwieszonych także w innych pokojach, przybytek zaczerpnął swoją nazwę: “Hotel Tropico”. Trzeba przyznać, że osobie, która stała za tą nazwą, nie brakowało fantazji. Jednak dla Mariusza nawet tak marna noclegownia była dużą odmianą od miejsca, w którym sypiał w ciągu poprzednich miesięcy. Cóż, jednak nie miał wyboru - wraz z odejściem z szeregów Szarej Gwardii musiał stracić także twarde, ale znajome łoże w Koszarach dzielonych z znajomymi mu osobami. Musiał także pogodzić się z tym, że za niedługo będzie musiał znaleźć dla siebie nowe lokum. Noclegownia, choćby najgorsza z możliwych, nigdy nie będzie tak tania, aby płacenie podatku za zajmowaną powierzchnię było mniej opłacalne niż pozostawanie w wynajmowanym pokoju. Jego przemyślenia przerwał mu dźwięk, który wychwycił wśród hałasów trzeciego poziomu, który właśnie budził się do życia. Z pomieszczenia położonego obok dochodził cichy płacz kobiety.Aleksander Opiumski
Ostatnie dwie doby były dla Aleksandra…szybkie. Najpierw, los spłatał mu okrutnego figla. W końcu nie każdy dzieciak ma na tyle wątpliwego szczęścia, by pożegnać obydwoje swoich rodziców w przeddzień 15 urodzin, które w Sojuszu nieoficjalnie równały się wejściu w dorosłość. Ta smutna chwila jednak nie była pozbawiona jasności: Młodzieniec wiedział, że ten moment nadejdzie, więc strata jego najbliższych nie zaatakowała znienacka. a oni umarli niemalże równocześnie - nawet przed Apokalipsą taka śmierć była luksusem. Później kolejna zmiana w życiu chłopaka - gdy już oficer Szarej Gwardii zegzaminował umiejętności Aleksandra i upewnił się, że nie posiada on żadnych umiejętności wartych do zatrzymania go w Metro-Koksie, oficjalnie został przyjęty w szeregi rządowych Łazików. Może nie był to godnie opłacany, ani bezpieczny fach, ale jeżeli Opiumski nie zginie na powierzchni, to także przyzwoicie wyżyje pod nią. Wraz z źródłem zarobku pojawiło się także poświęcenie - młodzieniec otrzymał papier zezwalający na podróż w jedną stronę, do Perły, gdzie każdego poranka startowała największa grupa wybierająca się na powierzchnię. W Metro-Koksie nikt na wyprawy nie ruszał, więc najpewniej oglądał rodzime tunele po raz ostatni. Już kilka godzin później, wraz z małym dobytkiem, pojawił się na trzecim piętrze Perły. Tam czekało na niego mieszkanie, które otrzymał z ręki państwa w zamian za dołączenie do Łazików. Cały haczyk polegał na tym, że wcale nie otrzymał swoich czterech kątów za darmo - Dyktator jedynie zwalniał go przez rok z płacenia podatku, więc za dwanaście miesięcy będzie zmuszony do zapłacenia podwójnie. Czy był to dobry układ? Być może. Niemniej, Aleksander spędził pierwszą noc na Perle w już własnym pokoju. Był przeciętnych rozmiarów, jego powierzchnia zamykała się w nieco ponad czterech metrach kwadratowych. Miał tutaj składaną pryczę, regał, prosty taboret i nawet odrobinę luksusu - jedna z desek budujących ścianę była krótsza od pozostałych, przez co zionął w niej niewielki, kwadratowy otwór. Mógł go zasłonić przeznaczonym do tego skrawkiem plastikowego worka. Dzięki temu mógł oświetlać wnętrze światłem z nielicznych lamp elektrycznych, które w dziennych godzinach paliły się na korytarzach Perły. Jedynym minusem pokoju wydawał się być sufit, a raczej jego brak. O ile Aleksander miał zaraz nad sobą betonowy strop (jego mieszkanie znajdowało się na piętrze), tak zionął od niego chłód, a czasem ściekały gromadzące się na nim krople wody. Wprawdzie mógł jakoś odgrodzić się od “naturalnego” sufitu, ale to zabrałoby mu kilka centymetrów wysokości pomieszczenia, w którym już i tak chodził z lekko pochyloną głową. Niestety, młodzieńcowi kontynuować rozmyślań nad swoim dachem. Gwałtowne pukanie w blachę, która służyła za drzwi w jego nowym mieszkaniu, wyrwało go z pół-snu i w pełni osadziło na jawie. Tak, ktoś definitywnie chciał zobaczyć się z Opiumskim.
— Ej! Jesteś tam?! — Usłyszał młody, chłopięcy głos, który brzmiał jakby należał do jego rówieśnika Aleksandra, przynajmniej w sferze wieku. -
Przetarł twarz, nie przyzwyczai się do tego braku prywatności. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc przed wyjściem skompletować swój ekwipunek. Od razu postanowił się ubrać, z miejsca zabierze się na górę, długo się przygotowywał, a teraz ma okazję, by wypełnić część swoich starych planów. Wstał z pryczy i zaczął się przygotowywać.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Zebranie całego sprzętu zajęło Mariuszowi chwilę. Dwadzieścia dwa lata życia w objęciach podziemi uczyło sprawności w takich sytuacjach. Stanął, gotowy do wyjścia, wraz z swoim pokaźnym uzbrojeniem i resztą wyposażenia. Teraz wystarczyło oddać recepcjonistce, która zapewne znajdowała się teraz w komórce na parterze, zasuwę, która pozwalała na zamknięcie pokoju od wewnątrz. Marna alternatywa dla klucza. ale jeszcze nikt nie zdołał opracować lepszej. -
Zszedł więc tam na dół, położył ją na stole, rzucił tylko zdawkowe “Idę na górę”, a potem udał się wprost do zapory hermetycznej. Popoprawiał wszystkie paski. podskoczył w drodze kilka razy, żeby sprawdzić, czy wyposażenie nie dzwoni o siebie.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Brzdęk zasuwy uderzającej o blat stołu wybudził drzemiącą w pół-śnie starą, szczerbatą kobietę, która prawdopodobnie także była właścicielką lokalu. Na widok odchodzącego Mariusza mruknęła jedynie coś o pieprzonych Łazikach i ich pieprzonym braku kultury. Droga do wyjścia na powierzchnię była krótka. Najpierw Mariusz minął rzędy drewnianych baraków. Z każdego kąta wylęgali się ludzie, którzy wcześnie zaczynali pracę i mieli ku temu dobry powód - ta zasada nie była nigdzie zapisana, ale każdy ją znał: nie pracujesz, nie żyjesz. Dlatego rzadko kiedy w Sojuszu widywano żebraków. Chwilę później dotarł do klatki schodowej. Przed Wojną po piętrach Perły poruszano się inaczej - wszystko załatwiały windy oraz schody ruchome, ale te przestały pracować już kilka kwadransów po zrzuceniu bomb na Zakłady i taki stan rzeczy utrzymuje się do dziś. Mężczyzna szybko pokonał kilkadziesiąt stopni i znalazł się na pierwszym poziomie - tam do wyjścia było już niedaleko. Każdy element ekwipunku leżał na Łaziku idealnie, jakby nie było to zwykłe wyposażenie, a idealnie zpasowane ze sobą części szwajcarskiego zegarka. Kilka kolejnych kroków i Mariusz stawił się przed zaporą. Po dawnych, szklanych witrynach centrum handlowego nie pozostał nawet ślad. Gdy tylko zaczął opadać atomowy pył, zgromadzeni pod powierzchnią ludzie wznieśli na ich miejscu solidny mur, pogrubiany i modyfikowany przez kolejne dwie dekady. Teraz wyjścia chroniły dwa skrzydła ciężkich wrót, zbitych z wielu warstw blachy. Dodatkowo strażowały ich zewnętrzne posterunki i przynajmniej jeden Gwardzista pełniący wartę po bezpieczniejszej stronie wrót. Żeby je otworzyć, należało zameldować się u odźwiernego, a także zapisać swoje dane u urzędnika. Obydwaj siedzieli w leciwej budce po prawej stronie muru. -
Dark_Dante Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świt ostatnio edytowany przez Dark_Dante
Wszedł tam, jak do siebie, od razu pakując się do środka bez uprzedzenia. Jak zwykle nonszalancko oznajmił.
- Mariusz Woliński, Perła. Szaber. -
// Nie, to działa tak, że ty za każdym razem podajesz swoje dane. Nie masz papieru na wychodzenie, musisz je podać. Imię, nazwisko, miejsce zamieszkania, cel wyjścia. //
-
//Już.
-
Aleksandra nie interesowało jaki był to fach, mimo że miał tę świadomość śmierci i ryzyka. Mógłby być przez to nielubiany, przeklęty, ale i tak by na niego poszedł, bo to najprostsza droga na powierzchnię. Co prawda mogły istnieć inne, ale ta jemu i jego rodzicom wydawała się najlepsza - był pod opieką rządu i to oni zapewnili mu sprzęt oraz możliwą ochronę i, jak widać, schronienie.
Sam papier przyjął bez jakichś emocji. Opiumskiego nie interesowało to, że opuszcza stację na której się wychował, bo nie postrzegał tego jako domu. Do tego niewiele osób tu znał, bo i rodzice nie chcieli, aby obcy zburzyli budowany przez nich światopogląd, a sam się nie buntował. Chociaż jakby tak pomyśleć, to trochę smutne, że jako jedyny z tej części metra własnie je opuści i do tego bez większych emocji. Swój prawdziwy dom właśnie odkryje, nad nim. Nie znaczy to, że miejsce zamieszkania było mu obojętne. Tak naprawdę został rzucony na głębokie wody - musiał samemu wyżyć w nowym środowisku i się do niego przystosować, a do tego za rok będzie musiał płacić podwójnie. Będzie mu pewnie trudniej bez rodziców, ich domu i z trudnościami w kontaktach. ale da radę. Musi, dla nich.
Kiedy pierwszy raz wszedł do swojego pokoju, poczuł zawód. Spodziewał się, że jako rządowy Łazik dostanie lepsze lokum. Ba, że Sojusz posiada tylko i wyłącznie luksusowe mieszkania! Swojej wiedzy nie opierał na niczym, tylko co najwyżej na wygranej wojnie i pogłoskach, że tu jest lepiej niż tam. Chociaż, skoro są tu i takie miejsca, to zawsze mógł trafić gorzej. Ale jakby został zapytany o opinię, to nie uważałby swojego nowego domu ogólnie za jakiś zły- jego poprzednie mieszkanie nie miało nawet okna. Sam sufit mu jakoś nie wadził, starczy ograniczyć stanie do minimum. Wyposażenie minimalne, ale niezbędne i to też jest jakiś plus.
Otrząsnął się z rozmyślań na temat minionych chwil, kiedy usłyszał pukanie - a raczej walenie - w drzwi.
– Tak! Już otwieram!– krzyknął, wstając gwałtownie z łóżka i kierując się w stronę drzwi, aby od razu je otworzyć. Skoro najpewniej był jego rówieśnikiem, to może też i Łazikiem, który akurat miałby go wprowadzić w to wszystko. -
Mariusz “Szprycer” Woliński
Wyraźnie zmęczony urzędnik zapisał te informacje na pożółkłym papierze. Szprycer musiał być jednym z pierwszych Łazików tego dnia, bo dłonie mężczyzny nie były jeszcze pobrudzone “tuszem”, powszechnie używanym przy wypisywaniu przeróżnych dokumentów.
— Które piętro Perły? — Zapytał urzędnik znużonym głosem, na moment zatrzymując odyseję wysłużonego pióra po kartce.Aleksander Opiumski
// Jak coś, broń i wyposażenie otrzymasz w przeciągu kilku-kilkunastu następnych postów. //
Jak się za chwilę miało okazać, domysły Opiumskiego na temat tajemniczej osoby już za chwilę miały okazać się prawdziwe i zupełnie nie trafione w tym samym czasie.
Na kładce za drzwiami stał chłopak w wieku Aleksandra, może nawet młodszy. Niższy od niego, ale o niewiele. Był szczupły, ale nie wygłodzony. Uwagę przyciągały jego niebieskie, podekscytowane oczy i uśmiech, z charakterystyczną szparą między zębami. Jego fryzura była chaosem w pełnym tego słowa znaczeniu - kruczoczarne włosy rozpędzały się na wszystkie strony w przedziwnych kukurykach, które wyglądały, jakby nigdy nie zostały przygładzone nawet dłonią.
— Ty też jesteś ten nowy, co nie? — Zapytał raźnie chłopak, opierając dłonie na biodrach. Przez wadę w uzębieniu słyszalnie seplenił, jednak Opiumski nie mógł dostrzec, by jego rówieśnik jakkolwiek się tym przejmował. Sprawiał wrażenie raczej pewnego siebie. -
- Pierwsze - Przewrócił oczami. Wychodzi chyba najczęściej ze wszystkich, a wiecznie odstawia tą samą szopkę. Poprawił tylko po raz kolejny cały sprzęt, już czując na sobie cały ten radioaktywny syf, w który już za chwilę się zanurzy. Jeszcze tylko musi się uporać z tym urzędasem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Ponowne zamoczenie pióra w pojemniku z tuszem i wszystkie wymagane informacje znalazły się na kartce. Po tym urzędnik skinął głową na równie zaspanego odźwiernego. Ten ziewną i podniósł się z stołka, by otworzyć wrota. Nie było to wbrew pozorom łatwe zadanie. Wpierw mężczyzna musiał zdjąć dwie blokady, nie pozwalające na ruszenie bramy od zewnątrz. Gdy już to zrobił, złapał za uchwyt i zaparł stopy o ziemię - przy stękach odźwiernego i zgrzycie kół przesuwających się w suwnicy, wielki kawał blachy odsunął się, wpuszczając do wnętrza snop światła. Zimne, marcowe powietrze owiało Szprycera. Nie powierzchni nie było śladu deszczu ani opadów śniegu - połowa sukcesu. Jeżeli także nie dął żaden z groźnych wiatrów, dzisiejszy dzień mógł być naprawdę dobry dla Łazika. -
Aleksander pożegnał ich w milczeniu i od razu pognał na powierzchnię. Złapał w dłonie włócznię, zaciskając dłonie na rzemieniach. Obrał azymut na północ, czas zacząć wykonywać plan, który ułożył już dawno temu.
-
Zmiana tematu. Fabuła będzie kontynuowana w temacie “[Powierzchnia] Śródmieście”
-
Przynajmniej on zrobił na nim dobre wrażenie - nie ociekał biedą, nie wyglądał na jakiegoś przybitego lub zdołowanego. Właściwie, był przeciwieństwem jego wizji mieszkańca metra. No, oczywiście nie tyczy się to bezpośrednio wagi - chude osoby ma za lepsze od grubych, bo przynajmniej widać że o siebie dbają. Fakt, tusza symbolizuje dostatek, ale odpowiednia sylwetka zdrowy tryb życia, co było dla niego ważniejsze.
– Tak, ale nawet na tej stacji – odpowiedział. – Mamy już iść? – spytał się krótko, nie będąc wylewnym. Obecnie wolał ukrócić pogaduszki do minimum - wizja wyjścia na powierzchnię skutecznie do nich zniechęcały. -
Aleksander Opiumski
— Ta, ale nie na powierzchnię. — Chłopak najwyraźniej zdał sobie sprawę z tego, gdzie chciałeś iść, bo w końcu był tutaj dla tego samego celu: — Przed chwilą był u mnie Gwardzista, ten, który będzie nami dowodził na powierzchni i wiesz co? Kazał mi was obudzić, bo za dwadzieścia minut mamy się stawić niedaleko bramy, dostaniemy broń i przeszkolenie! — Czarnowłosy był wyraźnie podekscytowany tą wiadomością, w jego oczach można było zobaczyć pokłady energii, która tylko czekała na zużycie: — Wiesz gdzie jest brama, co nie? — Zapytał już spokojniej, opanowując oddech. -
Aleksander Opiumski
— Ta, ale nie na powierzchnię. — Chłopak najwyraźniej zdał sobie sprawę z tego, gdzie chciałeś iść, bo w końcu był tutaj dla tego samego celu: — Przed chwilą był u mnie Gwardzista, ten, który będzie nami dowodził na powierzchni i wiesz co? Kazał mi was obudzić, bo za dwadzieścia minut mamy się stawić niedaleko bramy, dostaniemy broń i przeszkolenie! — Czarnowłosy był wyraźnie podekscytowany tą wiadomością, w jego oczach można było zobaczyć pokłady energii, która tylko czekała na zużycie: — Wiesz gdzie jest brama, co nie? — Zapytał już spokojniej, opanowując oddech. -
I już na samym wstępie dostał złą wiadomość. Szybko jednak została lekko rozpogodzona dalszymi informacjami, które co prawda nic nie mówiły o wyjściu do miasta, ale był to kolejny krok ku temu. Niby dwadzieścia minut czekania na dalsze wskazówki, ale obecnie dla niego to było aż dwadzieścia minut. No nic, musi to przeboleć.
Zupełnie jak jego towarzysz niewiedzę Aleksandra. Obecnie nawet nie wiedział gdzie się znajduje i jak określić położenie domu, a co dopiero znać drogę do bramy… Chociaż patrząc na jego entuzjazm, pewnie średnio się tym przejmie.
– No… nie do końca – przyznał. – Jak mówiłem, jestem nowy, a obecnie nie miałem czasu się rozejrzeć. No i średnio mnie to interesuje, mimo wszystko. -
Aleksander Opiumski
— Ta, Perła zawodzi dużo ludzi. Ci, co ściągają tutaj z innych stacji, spodziewają się fontanów z śmietany i tańczących połysków. — Chłopak odpowiedział obojętnym tonem, jakby już kiedyś przerabiał tą historię: — Zaprowadzić Cię tam? Chyba, że wezmę jeszcze tego trzeciego i po Ciebie wrócę, bo tamten chyba też jest nowy. — -
– Może pójdę po niego z tobą? Przy okazji oprowadzisz mnie po stacji. Przyda mi się.
//Wybacz, że krótko, ale nie mam pomysłu co dopisać.
-
// Mniej roboty dla mnie. //
Aleksander Opiumski
— Mi pasuje. — Odpowiedział po czym podał mu dłoń: — Jestem Pikacz, a jak mówią na Ciebie? — -
Pikacz? Co do cholery za imię? Że niby pikał jak się rodził i stąd właśnie takie? Jak ono jest tu popularne? Czy to w ogóle jest tu typowe? Pierwszy raz poczuł dzielącą ich, olbrzymią przepaść… Stacje metra naprawdę mogą się aż tak różnić? Mieć tak odmienne kultury? A może to zwyczajnie jego braki w kontaktach społecznych? Pierwszy raz zadawał się z kimś zupełnie samemu po odejściu rodziców… no nic, może wymyśli coś poza obelgą?
– Aleksander Opiumski. – Uścisnął dłoń z lekkim uśmiechem. Mamuś często mu mówiła, aby się uśmiechał do innych, zwłaszcza na powitanie. No, może nie jest to jakiś szczyt i mistrzostwo w przedstawianiu się, ale każdy jakoś zaczynał, racja? -
// Zerknij czasem na charakter, jaki nadałeś Aleksandrowi. //
Aleksander Opiumski
— Fajnie Cię poznać. — Powiedział, zamaszyście potrząsając dłonią Aleksandra. Po tym odwrócił się i w dwie sekundy zbiegł po chybotliwych, wąziutkich schodach na sam dół baraku. Z dołu spojrzał na kolegę.
— To idziesz czy nie? — Zapytał, pewnie chcąc już biec po trzeciego towarzysza. -
//Meh, obecnie daję te charaktery aby były, jeśli są wymagane. Albo przynajmniej tak podchodzę do tego w obecnej chwili. I tak zamysł niemal zawsze jest inny niż to, co zapisano w tej rubryce. Chyba, że to była zbyt duża różnica, a do tego nawet względem poprzednich postów. Obecnie mam na niego nieco inny pomysł, niż wtedy. Na prowadzenie go, oczywiście.
Jest niezwykle energiczny… Aleks nie zszedł jednak tak szybko jak jego towarzysz, ale też nie zachowywał przy tym jakoś wybitnie mocnej ostrożności. Schodził raczej normalnie, tylko czasami się upewniając że z nich nie spadnie. Kiedy był już na dole, udał się za towarzyszem, przyglądając się raz jeszcze stacji.
-
// Gombar, w takim razie. //
Aleksander Opiumski
Stopnie utrzymały się na swoich pozycjach i żaden z nich nie oderwał się od konstrukcji, choć wiele sprawiało takie wrażenie. Jak tylko Aleks znalazł się na dole, Pikacz szybkim krokiem, stąpając raźnie i lekko, ruszył w głąb jednego z węższych korytarzy. Musiał biec przed teren dawnego sklepu czy restauracji, bo szersze przejścia na Perle, choć nie były rzadkie, to biegły jedynie dawnymi alejkami. Ten tutaj był z obu stron otoczony wysokimi ścianami mieszkań o dosyć ciekawej konstrukcji; w typowy barak mieszały się stare, poczerniałe od czasu i sadzy regały z poobrywanymi półkami. Gdzieś wyżej zrobiono podobny użytek z blaknącego loga głoszącego zupełnie nieznajome Aleksandrowie słowa “Cropp Town”. Chłopak nie mógł poświęcić zabudowaniom większej uwagi, bo droga przed nim wymagała ciągłej obserwacji; tu leżał stary monitor, tam przeciskał się kupiec z pocerowanymi obrywkami ubrań do kupienia, a siam kilka sapiących, pokrzywionych dzieciaków dźwigało stare kaloryfery. Nawet o poranku Perła tętniła życiem. Ciekawe czy stolica, o której opowiadał ojciec, też była tak ruchliwa? Tymczasem Pikacz wydostał się z korytarza i wszedł (wreszcie) w szerszą alejkę.
-
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Ciekawe czy to faktycznie było tylko wrażenie, czy realne zagrożenie i fart. Będzie miał jeszcze wiele okazji żeby się przekonać, ale lepiej być na przyszłość ostrożniejszym przy tych schodach… Chociaż reszta zabudowań wyglądała na solidniejszą, co go zadowalało. Tym bardziej, że czgoś takiego oczekiwał po tym miejscu. Życia o wczesnych porach również. No, może tylko ten przykładowy monitor nieco psuł wizję… Dogonił Pikacza i spytał się:
– Co znaczy to Cropp Town? – rzecz jasna wypowiedział je tak jak się pisze, bo marna szansa, aby mógł się nauczyć tego języka. -
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Aleksander Opiumski
— Hmm? — Rozczochrany chłopak odwrócił się, teraz idąc tyłem. Nie zwolnił kroku, jakby taki sposób chodzenia był dla niego zupełnie naturalny. — Właściwie to nie mam zielonego pojęcia, ale to chyba sprzed wojny. Może ktoś miał fantazję? Albo to jakieś fikuśne słowo, którego teraz nie znamy? — Rozmyślał Pikacz, zręcznie wymijając idących aleją ludzi.
-
Ten post został usunięty! -
Ten post został usunięty! -
Maruder
Choć najemnicze życie daje sporo wolności, to tym razem Maruderowi nie było dane z niej skorzystać. Robota przy eskorcie konwojów rządziła się swoimi prawami i by zarobić nieco waluty, mężczyzna musiał się im podporządkować. Dlatego też wcześniej niż zwykle przeżuwał coś, co właściciel baru na trzecim piętrze Perły dumnie nazwał “sałatką warzywną”, choć w rzeczywistości za sałatę robiły przegotowane grzyby, a warzywa były nieliczne i skarlałe. Ważne, że posiłek był tani i sycący. Dobre śniadanie było podstawą dnia spędzonego “w terenie”, który miał rozpocząć się już niebawem. Zbiórka konwojentów została wyznaczona na za jakieś czterdzieści minut, przed wrotami Perły. To zostawiało Maruderowi jeszcze kilka chwil na ewentualne przygotowania.
-
Dojadł swój posiłek i opuścił bar, kierując się na miejsce zbiórki. Zostało mu sporo czasu, więc mógł swobodnie zabrać się za przyjrzenie się rządowym trepom, innym najemnikom, pojazdom konwoju, ich ochronie i tym podobnych.
-
Dmytro “Żałobnik” Antoszczuk [T -17(Dzień 0)]
Na placu koszar trwały poranne ćwiczenia. Rządki żołnierzy wykonywały pompki, przysiady, brzuszki. W rogu, w ogrodzonym boksie odbywały się symulowane walki. Gdzieś indziej trenowano rozkładanie i składnie broni. Najlepszym cały proceder zajmował koło minuty. Grzmieli oficerzy, zagrzewający swoich podkomendnych do dania z siebie ostatnich sił. W tym wszystkim był także Dmytro. Biegał wokół słupa karnego razem z kilkoma innymi towarzyszami. Słup był ustawiony na samym środku placu, a brunatne plamy na jego powierzchni i zwisający powróz były ponurym upomnieniem dla każdego, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko zasadom Gwardii lub rozkazom swego dowódcy. Mówiąc o dowódcach, do Dmytro dobiegł znajomy głos.
— Antoszczuk, Łagiewski, Schmerz do mnie! — Wołał kapral, przełożony Żałobnika. Stał przed bramą, razem z nieznajomym mężczyzną o sylwetce tak chudej, że najmniejsze ubrania wydawały się nim workowate. Mężczyzna uważnym wzrokiem obserwował Gwardzistów, jakby namyślając się nad czymś.Maruder [T -17(Dzień 0)]
Droga na miejsce zbiórki była Maruderowi dobrze znana, gorzej było z przedostaniem się przez tłumy panujące na alejach i zaułkach porannej Perły. Ludzi było mnóstwo, każdy dążył do pracy. Rolnicy szli do swych upraw, rzemieślnicy wracali do manufaktur z najróżniejszymi materiałami, obładowana tobołami karawana z Galeryjnej przeciskała się w kierunku targów, rządowcy spieszyli się do swoich biur i posterunków. Jacyś młodociani niewolnicy mozolnie targali z sobą masę starego żelastwa, popędzani przez ich nadzorcę, kilku umorusanych górników pod ścianą barku dyskutowało po skończonej szychcie, a obok wrzeszczał handlarz oferujący literaturę na opał. Grupa uzbrojonych po zęby Łazików marszowym krokiem przebijała się przez motłoch, chcąc wykorzystać pełnię dnia na powierzchni. Tak prezentował się niemalże pełen obraz Stolicy i jej mieszkańców, a Maruder był jego częścią.
Po krótkiej wspinaczce po klatce schodowej znalazł się wreszcie przed wrotami na powierzchnię. Dwa, potężna skrzydła zbite z wielu warstw metalowego złomu odgradzały Perłę od wszelkich zagrożeń, jakie czaiły się na powierzchni. Za nimi była druga brama, tworząca swego rodzaju gródź chroniącą przed napływem napromieniowanych pyłów i powietrza na stację. Jeszcze przed wyjściem należało zameldować się w budce odźwiernego i niczym nie podpaść Gwardziście, co stanowiło prosty, ale skuteczny sposób na kontrolowanie przez Dyktatora ruchu do i z stacji. Zbiórka eskorty miała się odbyć już na zewnątrz. -
Skoro tak, to od razu ruszył na poszukiwania Gwardzisty, aby mieć nudne formalności już za sobą.
-
Dmytro
Oho, zaczyna się. Ciekawe, co od niego chcą. Ciekawe, do jakiego draństwa bez zająknięcia przy wykonywania rozkazów zmuszą go teraz, do kogo będzie musiał strzelać i czyja zdeformowana śmiercią twarz przez następną noc stanie się straszliwym pożeraczem jego snów. Nie zapowiadało się najlepiej, a wyglądający jak niedoszła ofiara Hołodomoru mężczyzna nie napawał go optymizmem, którego i tak na próżno było w nim szukać. Stanął na baczność przed oficerem, robiąc miejsce dla reszty zawołanych i zasalutował zamaszystym ruchem dłoni, wyprostowując się jak struna, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. -
Maruder [T-16(Dzień 0)]
//Formalnościami zajmuje się urzędnik, siedzący w budce odźwiernego. Gwardzista jest tutaj tylko do obrony i okazjonalnej pomocy przy przesuwaniu bramy. Uznam po prostu, że poszedłeś do budki, gdzie można załatwić całą papierologię. //
Wyraźnie niewyspany urzędnik podniósł wzrok na swojego gościa i westchnąwszy, odłożył wyszczerbiony kubek wypełniony mętną wodą z pływającymi w niej grzybami i niteczkami mięsa.
— Imię, nazwisko, stacja zamieszkania i piętro, cel wyjścia. — Zapytał od niechcenia, wyciągając na biurko brudno-białą kartkę papieru i maczając skrzywione pióro w ciemnym, brunatnym tuszu. Wkrótce rząd Sojuszu będzie musiał wymyślić nowe sposoby na zapisywanie informacji, bo niezapisanych kartek z dnia na dzień ubywało, tak samo jak piór, długopisów i ołówków zdatnych do kreślenia po nich, choć to był mały problem. Niektórzy sugerowali wykorzystanie działających komputerów, ale byłby to raczej poroniony pomysł. W metrze uchowało się niezwykle mało tych maszyn, wilgoć i pierwsze lata, kiedy energii elektrycznej było jak na lekarstwo, przysłużyły się ich destrukcji. Te, które udało się uratować, ustawicznie wykupował rząd i tyle po nich widziano.Dmytro “Żałobnik” Antoszczuk [T-16(Dzień 0)]
Równolegle z nim przed oficerem zasalutowali pozostali dwaj wywołani: Łagiewski, młody, krótko ścięty chłopak, zapewne “wychowany” w koszarach Szarej Gwardii i Schmerz, człowiek wyglądający na o kilka lat starszego wiekiem, niż Dmytro. Pomimo posiwiałych włosów, jego postura była mocna, a ruchy silne i pewne.
Kapral rzucił trzem podkomendnym szybkie, obojętne spojrzenie, po czym wrócił do rozmowy z chudzielcem, który również nosił na sobie insygnia Szarej Gwardii, przyszyte do rękawów o kilka rozmiarów za dużego kamuflażu.
— Sierżancie Kurierze, jak mówiłem, Ci ludzie będą idealni do tego zadania. Schmerz i Antoszczuk dobrze sprawdzają się w misjach na powierzchni, a Łagiewski świetnie ich dopełni. —
Sierżant Kurier świdrował trójkę wzrokiem, jakby chcąc przebić się przez ich skórę i dokładnie obejrzeć duszę, choć równie dobrze mógł już tego dokonać. “Przegląd” trwał raptem kilka sekund, ale Żałobnik odczuł niesamowitą ulgę, gdy chudzielec spuścił z niego wzrok.
— Dziękuję, kapralu Szczawski. — Posłał rozmówcy ledwie wyczuwalny uśmiech, po czym odwrócił się do Gwardzistów. — A wy za mną. — Odwrócił się na pięcie i wszedł do wnętrza baraku, nie mówiąc nic więcej. Wtedy też Dmytro zauważył, że w splecionych za plecami dłoniach trzymał podziurawioną czapkę, bardzo podobną do tej, jaką nosili oficerzy przedwojennych armii. Schmerz i Łagiewski rzucili sobie krótkie spojrzenia, po czym marszowym krokiem podążyli za Sierżantem. -
Maruder, najemnik zatrudniony przez władze, brak stałego miejsca zamieszkania, ochrona rządowego konwoju, ściśle tajne łamane przez nie wiem, urzędasie. - napisał, odpowiadając w typowy dla siebie, a przy okazji zgodny z prawdą, sposób, a następnie udał się w kierunku wyjścia, nie mając ochoty na jakąkolwiek wymianę zdań z tym gościem.
-
//Cóż, to już kłopot Urzędasa by zapisać informacje, ale tym razem dam Ci spokój. Następnym razem uwiężę Cię w dłuższym ciągu druczków i formalności. //
Maruder [T-16(Dzień 0)]
Urzędnik mechanicznym ruchem dłoni schował kartkę i skinął na siedzącego obok odźwiernego. Ten odpowiedział mu krótkim “się robi”, po czym opuścił budkę, podszedł do bramy i ściągnął z niej blokadę. Dopiero wtedy zaparł się nogami o ziemię, i z całej pociągnął skrzydło z sobą. Cała konstrukcja szczękała, koła zapiszczały z ekscytacją i potężne wrota stanęły otworem na tyle, by Maruder mógł przejść. Za nimi czaiła się kolejna gródź, a po nich słodka i śmiertelnie niebezpieczna zarazem otwarta przestrzeń powierzchni.
//Za chwilę prawdopodobnie czeka Cię (mam nadzieję) krótka chwila czekania na gracza, który dołączy do eskorty. //
-
// To może poczekacie dłużej.
@Wiewiur napisał w Nieobecności:Kawalera nie będzie przez czas nieokreślony, monitor mu padł [*]
-
A więc wyszedł na zewnątrz.