Federacja Starej Huty
-
Na tej klatce także panował spokój. Drzwi mieszkania po przeciwnej stronie zostały zdjęte, a ściany wybite. Po kilkunastu metrach byłeś już na klatce narożnej, a dźwięki walenia tylko się nasiliły.
-
“Przynieśli ze sobą młot wyburzeniowy czy co?”
Wyjrzał zza załomu na klatkę narożną. Jeżeli w pobliżu było czysto, spojrzał najpierw w górę, a potem w dół, chcąc ocenić sytuację.
-
Znajdowałeś się na parterze, mając pod sobą tylko schody do piwnicy oraz kolejne trzy kondygnacje nad sobą, z góry których dochodził łomot.
-
Dał dłonią znak Wikingowi i Młodzieńczemu Zarostowi, by Ci dołączył do niego i osłaniali. Tymczasem Mar wyciągnął z kieszeni dwie sznurówki, które powiązał razem i rozwiesił między balustradami na wysokości kostki; od takie prowizoryczne zabezpieczenie, które być może da im szanse na usłyszenie potencjalnego przybysza z dołu, jeżeli ten łaskawie wypierdoliłby się na głupi ryj przed dosłownym wbiciem noża w ich plecy.
Kiedy już naprężona linka zawisła na swoim miejscu, milcząco wskazał ją towarzyszom, przyłożył palec do ust na znak tego, że mieli zachować ciszę i gestem wskazał im, by podążali za nim na górę. Sam zaczął wspinać się po schodach, ciszej niżeli mysz kościelna.
-
Dotarłeś na samą górę, nie napotykając nic niepokojącego, jedynie ślady niedawnych walk. Tam dźwięki walenia były wręcz ogłuszające, dochodziły z jednego z mieszkań. Po chwili ustały i usłyszałeś czyjś głos.
- Jesteś pewien, że to się uda? Ona chyba jest nośna. -
Mar ustał i dał znak swoim kompanom by zrobili to samo. Hałas działał na ich korzyść, wolał poczekać aż tamci znów zajmą się przebijaniem ściany. Na razie tylko postarał się zlokalizować mieszkanie w którym znajdowali się dresiarze, opierając się na słuchu. Spróbował także oszacować po rozmowach ile osób mogło znajdować się tam.
// Gratulacje, czuję się jakbym grał w którąś grę z serii Metro. //
-
- A co, masz lepszy pomysł?! To słucham! - Drugi głos odpowiedział krzykiem. Po chwili ciszy podjął temat - No właśnie. Więc teraz ty łap za młot i wal, ja nie mam zamiaru podejść mu pod drzwi, jak poprzednich ośmiu idiotów!
Było to mieszkanie z lewej, to bliższe. Klatka była w formie kwadratu, a oni właśnie próbowali się przebić do dalszego mieszkania z lewej. -
Dwóch… Z dwoma mógł sobie poradzić, nawet jednym dobrym zamachem hokeja przy odrobinie szczęścia. Gorzej, jeżeli słyszał tylko dwóch, a było ich tam więcej. Czy rzeczywiście tak było, mógł się przekonać tylko sam.
Polecił towarzyszom czekać tutaj w ubezpieczeniu, jeżeli Mar miał się fatalnie policzyć w obliczeniach, to przynajmniej chciał im dać chwilę na ucieczkę.
Sam zaczął powoli, na kuckach, stąpając na koniuszkach palców, skradać się do mieszkania z lewej. Idealnie chciał wejść niezauważony, ogłuszyć obydwóch od ich pleców i tym zamknąć sprawę, jednak wątpił by było to takie proste. Nie pogardziłby jednak granatem, gdyby trafił na całą imprezę…
-
Reszta poczekała, tak jak im kazałeś. Nim jeszcze zacząłeś wspinaczkę, walenie młota się ponowiło. Miarowo, raz za razem, beznamiętnie. Doskonale to zamaskowało twoje kroki. Gdy zbliżyłeś się do framugi, to ujrzałeś jednego faceta uderzającego w ścianę, był bokiem do ciebie. Drugi stał w ogóle plecami, próbował odpalić papierosa. Ubrani jak na kiboli przystało, nawet nie jak ich stalkerzy, a typowi silnoręcy. Praktycznie pod twoimi nogami leżały trzy sztuki broni, przedwojennej, chociaż w paskudnym stanie. Giwery wyglądały na typowo zmęczone życiem, jak zresztą każda, która nie pochodziło bezpośrednio od żołdaków. Było tam już więcej taśmy, szmat i patyków, bo już nawet od lat nie widziano dostatecznie grubych pni, żeby zrobić z nich nowe okładziny luf.
-
“Ładne cacka…” Przebiegło przez głowę Mara, gdy spojrzał na broń. Jednak najpierw trzeba było pozbyć się właścicieli. Szybko ocenił czy zdołałby po cichu poddusić palacza i dopiero wtedy ogłuszyć faceta z młotem.
-
Przy odpowiednio szybkich ruchach, mogło się to udać, jednak musiałbyś się liczyć z narobieniem hałasu i ewentualnej walce na pięści z jednym z nich, gdyby nie udało się zrobić wszystkiego za jednym zamachem.
-
W takim razie wybrał mniej subtelny, ale bezpieczniejszy dla samego siebie wariant. Wyprostował się i silnym uderzeniem w sam środek potylicy pozbawił przytomności faceta stojącego tyłem do niego, po czym nie dając czasu drugiemu na wypróbowanie młota na czaszce Mara, zamachnął się i wymierzył mu cios owiniętym w łańcuch hokejem na wysokość szyi.
-
Mężczyzna próbujący odpalić papierosa padł jak kłódka, drugi zaczął się obracać do ciebie, przez co trafiłeś go prosto w krtań. Padł na podłogę, łapiąc się za szyję, panicznie próbując nabrać tchu i nogami spazmatycznie kopał po podłodze. Oczy wyszły mu na wierzch.
- Co za bajzel, nie można się normalnie odlać, bo snajperzy tak do siebie walą, że aż strach, coby któryś nie utrącił ptaka… Aż żałuję, że zostawiłem u was kałacha - Trzeci mężczyzna wszedł do pomieszczenia, patrząc sobie na rozporek, który z trudem usiłował zapiąć. -
Mar nie zamierzał czekać, aż chuj tego chuja przestanie zawracać jego uwagę, tylko zamachnął się niczym profesjonalny golfista i wymierzył dresiarzowi solidne uderzenie prosto w szczękę, od dołu. Liczył się z tym, że mógł nie trafić, dlatego od razu naparł do przodu i zadał kolejny cios, tym razem z góry na dół, w górę czaszki.
-
Facet padł na podłogę ze “sprzętem” w ręce, wydając głuchy odgłos upadku bezwładnego ciała. Nie minęła chwila, a stałeś pośród trzech ciał, przy towarzystwie jedynie suchych trzasków, jakie wydawały z siebie SWD. Strzały sypały się gęsto, jak na snajperski pojedynek.
-
Upewniając się, że cała trójka jest nieprzytomna, dalej poruszając się z uwagą na to, by pozostawać jak najciszej, powrócił do swoich towarzyszy, wręczając im zabrane po drodze giwery kiboli.
— W tym roku macie Gwiazdkę wcześniej. — Rzucił, podając im karabiny. — Odbijamy Achaja i wracamy na naszą trasę.// Idzie coś podejrzanie sprawnie… Kim jesteś i co zrobiłeś z Dante?
-
//Nie znam się, nie udzielam się, zarobiony jestem!
-
Towarzysze z ochotą przyjęli broń, ciesząc się z prochowców po przedwojennej armii.
- Pewnie będzie po przeciwnej stronie. To był młot budowlany, c’nie? - Jako pierwszy wyrwał się Hip, jak to miał w zwyczaju - Trzeba iść otarcie, drzeć ryja i z bani. C’nie? Chłopaki? Chłopaki…? C’nie…? Chłoooopaaaaakiiiiii…? - Na koniec zaczął przeciągać sylaby, jakby faktycznie się czegoś bał, mimo iż minutę wcześniej był gotów iść na śmierć. -
— Hip? — Marley spojrzał na niego z niepokojem. On swoje przeżył w życiu i znał siebie. Chłopak był młody, nie mógł przewidzieć co odwali. — Wszystko w porządku, młody?
-
- A co ma być? Dobrze jest. Wspaniale. Robimy, co mamy robić, i się wracamy - Z każdą chwilą mówił coraz szybciej, strzelając oczami na prawo i lewo.