[Metro-Zdzieszowice] Perła
-
Ciekawe czy to faktycznie było tylko wrażenie, czy realne zagrożenie i fart. Będzie miał jeszcze wiele okazji żeby się przekonać, ale lepiej być na przyszłość ostrożniejszym przy tych schodach… Chociaż reszta zabudowań wyglądała na solidniejszą, co go zadowalało. Tym bardziej, że czgoś takiego oczekiwał po tym miejscu. Życia o wczesnych porach również. No, może tylko ten przykładowy monitor nieco psuł wizję… Dogonił Pikacza i spytał się:
– Co znaczy to Cropp Town? – rzecz jasna wypowiedział je tak jak się pisze, bo marna szansa, aby mógł się nauczyć tego języka. -
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Aleksander Opiumski
— Hmm? — Rozczochrany chłopak odwrócił się, teraz idąc tyłem. Nie zwolnił kroku, jakby taki sposób chodzenia był dla niego zupełnie naturalny. — Właściwie to nie mam zielonego pojęcia, ale to chyba sprzed wojny. Może ktoś miał fantazję? Albo to jakieś fikuśne słowo, którego teraz nie znamy? — Rozmyślał Pikacz, zręcznie wymijając idących aleją ludzi.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Maruder
Choć najemnicze życie daje sporo wolności, to tym razem Maruderowi nie było dane z niej skorzystać. Robota przy eskorcie konwojów rządziła się swoimi prawami i by zarobić nieco waluty, mężczyzna musiał się im podporządkować. Dlatego też wcześniej niż zwykle przeżuwał coś, co właściciel baru na trzecim piętrze Perły dumnie nazwał “sałatką warzywną”, choć w rzeczywistości za sałatę robiły przegotowane grzyby, a warzywa były nieliczne i skarlałe. Ważne, że posiłek był tani i sycący. Dobre śniadanie było podstawą dnia spędzonego “w terenie”, który miał rozpocząć się już niebawem. Zbiórka konwojentów została wyznaczona na za jakieś czterdzieści minut, przed wrotami Perły. To zostawiało Maruderowi jeszcze kilka chwil na ewentualne przygotowania.
-
Dojadł swój posiłek i opuścił bar, kierując się na miejsce zbiórki. Zostało mu sporo czasu, więc mógł swobodnie zabrać się za przyjrzenie się rządowym trepom, innym najemnikom, pojazdom konwoju, ich ochronie i tym podobnych.
-
Dmytro “Żałobnik” Antoszczuk [T -17(Dzień 0)]
Na placu koszar trwały poranne ćwiczenia. Rządki żołnierzy wykonywały pompki, przysiady, brzuszki. W rogu, w ogrodzonym boksie odbywały się symulowane walki. Gdzieś indziej trenowano rozkładanie i składnie broni. Najlepszym cały proceder zajmował koło minuty. Grzmieli oficerzy, zagrzewający swoich podkomendnych do dania z siebie ostatnich sił. W tym wszystkim był także Dmytro. Biegał wokół słupa karnego razem z kilkoma innymi towarzyszami. Słup był ustawiony na samym środku placu, a brunatne plamy na jego powierzchni i zwisający powróz były ponurym upomnieniem dla każdego, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko zasadom Gwardii lub rozkazom swego dowódcy. Mówiąc o dowódcach, do Dmytro dobiegł znajomy głos.
— Antoszczuk, Łagiewski, Schmerz do mnie! — Wołał kapral, przełożony Żałobnika. Stał przed bramą, razem z nieznajomym mężczyzną o sylwetce tak chudej, że najmniejsze ubrania wydawały się nim workowate. Mężczyzna uważnym wzrokiem obserwował Gwardzistów, jakby namyślając się nad czymś.Maruder [T -17(Dzień 0)]
Droga na miejsce zbiórki była Maruderowi dobrze znana, gorzej było z przedostaniem się przez tłumy panujące na alejach i zaułkach porannej Perły. Ludzi było mnóstwo, każdy dążył do pracy. Rolnicy szli do swych upraw, rzemieślnicy wracali do manufaktur z najróżniejszymi materiałami, obładowana tobołami karawana z Galeryjnej przeciskała się w kierunku targów, rządowcy spieszyli się do swoich biur i posterunków. Jacyś młodociani niewolnicy mozolnie targali z sobą masę starego żelastwa, popędzani przez ich nadzorcę, kilku umorusanych górników pod ścianą barku dyskutowało po skończonej szychcie, a obok wrzeszczał handlarz oferujący literaturę na opał. Grupa uzbrojonych po zęby Łazików marszowym krokiem przebijała się przez motłoch, chcąc wykorzystać pełnię dnia na powierzchni. Tak prezentował się niemalże pełen obraz Stolicy i jej mieszkańców, a Maruder był jego częścią.
Po krótkiej wspinaczce po klatce schodowej znalazł się wreszcie przed wrotami na powierzchnię. Dwa, potężna skrzydła zbite z wielu warstw metalowego złomu odgradzały Perłę od wszelkich zagrożeń, jakie czaiły się na powierzchni. Za nimi była druga brama, tworząca swego rodzaju gródź chroniącą przed napływem napromieniowanych pyłów i powietrza na stację. Jeszcze przed wyjściem należało zameldować się w budce odźwiernego i niczym nie podpaść Gwardziście, co stanowiło prosty, ale skuteczny sposób na kontrolowanie przez Dyktatora ruchu do i z stacji. Zbiórka eskorty miała się odbyć już na zewnątrz. -
Skoro tak, to od razu ruszył na poszukiwania Gwardzisty, aby mieć nudne formalności już za sobą.
-
Dmytro
Oho, zaczyna się. Ciekawe, co od niego chcą. Ciekawe, do jakiego draństwa bez zająknięcia przy wykonywania rozkazów zmuszą go teraz, do kogo będzie musiał strzelać i czyja zdeformowana śmiercią twarz przez następną noc stanie się straszliwym pożeraczem jego snów. Nie zapowiadało się najlepiej, a wyglądający jak niedoszła ofiara Hołodomoru mężczyzna nie napawał go optymizmem, którego i tak na próżno było w nim szukać. Stanął na baczność przed oficerem, robiąc miejsce dla reszty zawołanych i zasalutował zamaszystym ruchem dłoni, wyprostowując się jak struna, oczekując na dalszy rozwój wydarzeń. -
Maruder [T-16(Dzień 0)]
//Formalnościami zajmuje się urzędnik, siedzący w budce odźwiernego. Gwardzista jest tutaj tylko do obrony i okazjonalnej pomocy przy przesuwaniu bramy. Uznam po prostu, że poszedłeś do budki, gdzie można załatwić całą papierologię. //
Wyraźnie niewyspany urzędnik podniósł wzrok na swojego gościa i westchnąwszy, odłożył wyszczerbiony kubek wypełniony mętną wodą z pływającymi w niej grzybami i niteczkami mięsa.
— Imię, nazwisko, stacja zamieszkania i piętro, cel wyjścia. — Zapytał od niechcenia, wyciągając na biurko brudno-białą kartkę papieru i maczając skrzywione pióro w ciemnym, brunatnym tuszu. Wkrótce rząd Sojuszu będzie musiał wymyślić nowe sposoby na zapisywanie informacji, bo niezapisanych kartek z dnia na dzień ubywało, tak samo jak piór, długopisów i ołówków zdatnych do kreślenia po nich, choć to był mały problem. Niektórzy sugerowali wykorzystanie działających komputerów, ale byłby to raczej poroniony pomysł. W metrze uchowało się niezwykle mało tych maszyn, wilgoć i pierwsze lata, kiedy energii elektrycznej było jak na lekarstwo, przysłużyły się ich destrukcji. Te, które udało się uratować, ustawicznie wykupował rząd i tyle po nich widziano.Dmytro “Żałobnik” Antoszczuk [T-16(Dzień 0)]
Równolegle z nim przed oficerem zasalutowali pozostali dwaj wywołani: Łagiewski, młody, krótko ścięty chłopak, zapewne “wychowany” w koszarach Szarej Gwardii i Schmerz, człowiek wyglądający na o kilka lat starszego wiekiem, niż Dmytro. Pomimo posiwiałych włosów, jego postura była mocna, a ruchy silne i pewne.
Kapral rzucił trzem podkomendnym szybkie, obojętne spojrzenie, po czym wrócił do rozmowy z chudzielcem, który również nosił na sobie insygnia Szarej Gwardii, przyszyte do rękawów o kilka rozmiarów za dużego kamuflażu.
— Sierżancie Kurierze, jak mówiłem, Ci ludzie będą idealni do tego zadania. Schmerz i Antoszczuk dobrze sprawdzają się w misjach na powierzchni, a Łagiewski świetnie ich dopełni. —
Sierżant Kurier świdrował trójkę wzrokiem, jakby chcąc przebić się przez ich skórę i dokładnie obejrzeć duszę, choć równie dobrze mógł już tego dokonać. “Przegląd” trwał raptem kilka sekund, ale Żałobnik odczuł niesamowitą ulgę, gdy chudzielec spuścił z niego wzrok.
— Dziękuję, kapralu Szczawski. — Posłał rozmówcy ledwie wyczuwalny uśmiech, po czym odwrócił się do Gwardzistów. — A wy za mną. — Odwrócił się na pięcie i wszedł do wnętrza baraku, nie mówiąc nic więcej. Wtedy też Dmytro zauważył, że w splecionych za plecami dłoniach trzymał podziurawioną czapkę, bardzo podobną do tej, jaką nosili oficerzy przedwojennych armii. Schmerz i Łagiewski rzucili sobie krótkie spojrzenia, po czym marszowym krokiem podążyli za Sierżantem. -
Maruder, najemnik zatrudniony przez władze, brak stałego miejsca zamieszkania, ochrona rządowego konwoju, ściśle tajne łamane przez nie wiem, urzędasie. - napisał, odpowiadając w typowy dla siebie, a przy okazji zgodny z prawdą, sposób, a następnie udał się w kierunku wyjścia, nie mając ochoty na jakąkolwiek wymianę zdań z tym gościem.
-
//Cóż, to już kłopot Urzędasa by zapisać informacje, ale tym razem dam Ci spokój. Następnym razem uwiężę Cię w dłuższym ciągu druczków i formalności. //
Maruder [T-16(Dzień 0)]
Urzędnik mechanicznym ruchem dłoni schował kartkę i skinął na siedzącego obok odźwiernego. Ten odpowiedział mu krótkim “się robi”, po czym opuścił budkę, podszedł do bramy i ściągnął z niej blokadę. Dopiero wtedy zaparł się nogami o ziemię, i z całej pociągnął skrzydło z sobą. Cała konstrukcja szczękała, koła zapiszczały z ekscytacją i potężne wrota stanęły otworem na tyle, by Maruder mógł przejść. Za nimi czaiła się kolejna gródź, a po nich słodka i śmiertelnie niebezpieczna zarazem otwarta przestrzeń powierzchni.
//Za chwilę prawdopodobnie czeka Cię (mam nadzieję) krótka chwila czekania na gracza, który dołączy do eskorty. //
-
// To może poczekacie dłużej.
@Wiewiur napisał w Nieobecności:Kawalera nie będzie przez czas nieokreślony, monitor mu padł [*]
-
A więc wyszedł na zewnątrz.
-
Maruder [T-16(Dzień 0)]
Fabuła będzie kontynuowana w temacie [Powierzchnia] Śródmieście.
-
Aleksander “Psychol” Łapta [T-6 (Dzień 0)]
Plotek otaczających czwarty poziom Perły było mnóstwo i choć często wydawały się niepokojąco prawdziwe, to tylko jedna rzecz była pewna; czwarty poziom nie był miejscem dla każdego. Półmrok, wszechobecny smród, brud i degeneracja oraz ukrócone ramię prawa stwarzały tutaj idealne warunki dla bytowania najgorszych mętów Sojuszu. Płatnych zabójców, handlarzy żywym towarem, wszechpotężnych alfonsów i dealerów podejrzanych towarów można było tutaj znaleźć na każdym rogu śmierdzących baraków. W tym barwnym obrazie swoje miejsce znalazł także Aleksander. Tutaj nie musiał szukać roboty, tutaj robota przychodziła do niego, a żywym dowodem na to był postawny mężczyzna, który właśnie wszedł do klubu, w którym Łapta spędzał iluzoryczny wieczór, wyznaczany tylko wskazówkami nielicznych zegarków i gaśnięciem lamp. Mężczyzna usiadł po przeciwległej stronie stołu.
— Pan Aleksander Łapta, jeżeli trafiłem do właściwego człowieka? — Zapytał, sięgając pod klapę kurtki. -
- Zależ - Odparł, również sięgając pod połę mundury, gdzie trzymał swojego gnata, jeszcze z czasów swojej powierzchniowej, a nie już “Sojuszniczej”, służby.
-
Dmytro
Ciekawe, pomyślał Dmytro mimochodem, po czym bez słowa podążył zdecydowanym krokiem za nimi, ukradkiem spoglądając za siebie. Gdy wszedł do bunkra, rozejrzał się po badawczo po jego wnętrzu, przede wszystkim w poszukiwaniu jakiegoś krzesła, na którym to mógłby się rozsiąść i wysłuchać, co wychudzony mężczyzna miał do powiedzenia.