Dokumenty tożsamości
-
Imię i nazwisko: Henryk Szatan-Zegarski
Pseudonim: Pianista
Wiek: 43 lata
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Szatan-Zegarski z pewnością nie jest kolejnym typowym mieszkańcem Metra. Odróżnia go chociażby umiejętne ukrywanie własnych emocji, jak i też podchodzenie pobłażliwie do świata go otaczającego. Jest bardzo dobrym słuchaczem, a sam często niczego nie mówi, a jak już mówi, to dokładnie, nie dając sobie przerwać. Zawsze chodzi wyprostowany, zamyślony, lecz czujny, jakby oczekiwał zagrożenia z niespodziewanej strony. Jest osobą wykształconą, nie ukrywającą tego, a także bardzo tolerancyjną, nie pokazującą nikomu, że jest gorszy od niego. O ludziach wypowiada się jedynie pozytywnie, chociaż jest bezwzględny wobec osób, które starają się czynić zło. Jeżeli już na taką osobę trafi, to zrobi wiele, żeby ją ukarać, w ostateczności robiąc to osobiście. Jest lojalny wobec swoich towarzyszy, słucha się rozkazów, a także ma nienaganne zachowanie, przez co nie sprawia kłopotów w Metrze. Jednakże, z drugiej strony medalu, jest uparty w swoich dążeniach. Przemieszcza się często, nie oglądając się za siebie, a także nie ukrywa tego, że po pewnym czasie dana znajomość mu się po prostu nudzi, niezależnie czy rozmawiałby z handlarzem, czy z urzędnikiem. Dodatkowo bezwzględnie wierzy w to, że życie jest teatrem dla lalek, przez co każdy odgrywa jedynie swoją sztukę, po której przestanie być potrzebny. Tak również patrzy na swoje życie i każde przybycie na nową stację traktuje jako nową sztukę, nie wracając nigdy do poprzedniej. Również nic nie mówi o swojej przeszłości, ciągle mając na sumieniu to wszystko, co mu się w życiu wydarzyło, jak i też to, że jego rodzina zapewne zginęła wierząc w to, że jest winny śmierci tamtych pieszych.
Rodzina: Rodzina Zegarskiego nie była zbyt duża i zapewne większość jej członków zginęła w wyniku apokalipsy, jednakże chociażby powierzchownie należałoby wspomnieć, czym się zajmowali, gdyż miało to ważny wpływ na życie Henryka. Sama rodzina przedstawia(ła) się następująco:
- Filip Szatan-Zegarski, były pułkownik armii polskiej, później działacz społeczny i pisarz. Filip był ojcem Henryka, który narzucił synowi dyscyplinę, jak i też nauczył go samoobrony, chociaż trudno stwierdzić, czy był dobrym ojcem. Często przebywał poza domem, a czasami nawet podczas świąt i urodzin swoich dzieci decydował się na wysłanie prezentu kurierem, niż osobiste wstawienie się w rodzinie. Zapewne zginął w trakcie apokalipsy.
- Anastazja Szatan-Zegarska, nauczycielka matematyki (podstawówka) i chemii (liceum), przy okazji zajmowała się malarstwem, głównie krajobrazowym. Dbała o wykształcenie syna najlepiej jak umiała, lecz sama nie była w stanie zastąpić ojca dzieci, a i sama ilość obowiązków, wynikająca zarówno z jej zawodu, jak i też obowiązków domowych sprawiła, że dzieci musiały szybciej dorosnąć i szybciej stać się samodzielne. Zapewne zginęła w trakcie apokalipsy.
- Korneliusz Grzyb, najstarszy z dzieci Filipa i Anastazji. Pisał na początku poematy, ale “rzucił to w cholerę”. Pracował w policji, gdzie to też na służbie przyjął dwie kule w plecy. Przeżył, jednak po otarciu się o śmierć stał się niezwykle ponury i agresywny, głównie względem swojego młodszego brata, któremu zazdrościł łatwej formy kariery. Ożenił się z Moniką Grzyb, od której też przyjął nazwisko. Próbował również odciąć się od rodziny, ale zawsze do niej wracał, chociażby na prośbę matki, lub swojej siostry. Kiedy jeszcze wszyscy mieszkali razem, Korneliusz był autorytetem dla rodzeństwa, na którym zawsze mogli polegać, czy to w szkole, czy na ulicy miasta. Zapewne nie żyje, chociaż mógł przeżyć, bo był wówczas w Berlinie.
- Florencja Szatan-Zegarska, najmłodsze dziecko w rodzinie i jedyna siostra Henryka. Była zaledwie dwa lata młodsza od niego i nie opuszczała go o krok, zwłaszcza po tym, jak Korneliusz poszedł na studia. Zajmowała się grą na skrzypcach, a później pracowała również dla korporacji. Wspominanie o niej jest niezwykle trudne dla Henryka, gdyż była to jedyna osoba, która nie zmieniła się przez całe jego życie i zawsze pozostała kochającą, chcącą pomóc siostrom. Właśnie z jej powodu Henryk załamał się po wypadku, który domniemanie spowodował, gdyż bał się jej spojrzeć w oczy. Mogła przeżyć, zajmowała się sprawami korporacji w Petersburgu, zanim nastała apokalipsa.
Towarzysze: Na swojej drodze Henryk spotkał wiele osób wiele osób, z czego kilku próbowało go zabić, a niektórzy stawali się jego przyjaciółmi w Metrze. I chociaż ich liczba przewyższa znanych Henrykowi wrogów, to jednak ciężko zdefiniować pełne pojęcie przyjaźni w świecie po apokalipsie.
Przyjaciele Henryka, którzy mu bezpośrednio nie towarzyszą, jednakże obie strony mogą na siebie liczyć, jeżeli przyjdzie taka potrzeba. Mowa tutaj również o osobach, do których Zegarski najpewniej skieruje się od razu po przybyciu na stację.
- Cecyl Verpić. 63 letni Jugosłowianin, współpracujący dawniej z Henrykiem, kiedy to jeszcze na Szkolnej stał fortepian. Jest mieszkańcem Szkolnej od początku, gdzie to pełni funkcję bibliotekarza i terapeuty. Nie przynosi mu to dużych dochodów, jednakże ma wystarczająco duże środki, by móc płacić czynsz i za jedzenie. Łysą głowę zdobi gęsta broda, a jego niski wzrost sprawia, że ludzie podchodzą do niego z pewną swobodą, głównie przez to, że wygląda jak pocieszny dziadek. Główną cechą Cecyla jest jego inteligencja, głównie w dziedzinach humanistycznych, chociaż potrafi zabłysnąć też w fizyce. Zazwyczaj nosi na sobie trampki, spodnie dresowe i bluzę z kapturem.
- Wiktoria i Tomasz Jakubczykowie. Po ostatniej wyprawie Wielkiego Małża, po której też Tomasz oddał dowództwo Rockiemu, Henryk i Jakubczykowie się zaprzyjaźnili. Zegarski pomógł im znaleźć bezpieczniejszą pracę, nie wymagającą wypadów na powierzchnię. Wiktoria zajmuje się pielęgniarstwem, a Tomasz pracuje jako pomocnik urzędnika. Chociaż nie wyróżniają się ani wyglądem, ani strojem, to są dosyć wyróżniający się charakterem. Tomasz chodzi wiecznie zamyślony, natomiast Wiktoria potrafi gadać bez przerwy, co, jak zauważyli ich dawni towarzysze, jest nadrabianiem rzeczy, na których sobie nie pozwalali w Wielkim Małżu. Ciągle mieszkają na Perle, prowadząc skromne, lecz w pełni wystarczające życie, w czym pomogły też pieniądze Zegarskiego.
- Karol “Wilk” Rocki, nowy kapitan Wielkiego Małża. Ma trzydzieści cztery lata. Wilk zakolegował się z Henrykiem po ich ostatniej wspólnej wyprawie, w której to Gaweł uśmiercił przypadkowo Hugo. Nie jest to dosyć mocna przyjaźń, ale Rocki jest dobrym towarzyszem do rozmów, zwłaszcza wtedy, kiedy Henryk jedynie słucha i ewentualnie postawi kolejną kolejkę. Rocki z dumą prezentuje również utwór skomponowany przez Zegarskiego, na pamiątkę Wielkiego Małża.
- Jaśmin Tetmajer. Osiemnastoletnia, urodzona w Metrze kobieta, o jasnych włosach i radosnym spojrzeniu. Zajmuje się, jak sama określa, odkrywaniem legend Metra, poprzec docieranie do ich źródła, a także przeprowadza wywiady z bezpośrednimi obserwatorami, bądź wykonawcami tychże legend. Zaprzyjaźniła się z Zegarskim, odkąd odkryła jego historię i pojęła, jakim jest człowiekiem. Z kolei Tetmajer oczyszciła sumienie Henryka w związku z wypadkiem, jeszcze przed apokalipsą, którego nie popełnił. Jej ojcem jest ważny urzędnik, który wspomaga finansowo córkę, pilnując przy okazji, by nie opublikowała czegoś nieodpowiedniego. Po jej stronie znajduje się również kółko dziennikarskie, które czyta jej artykuły na Perle, Szkolnej i w Metrze-Koks. Nie przepada za Rdzawymi, którzy zabili jej matkę. Nie ma żadnych uprzedzeń w stosunku do córki Dyktatora, pomimo wielu opowieści, które słyszała na jej temat. Ubiera się tak samo, jak spędza czas, czyli nietypowo. Skórzana torba podróżna, długi jasny trencz matki, sweter damski, wygodne spodnie i buty do kolan. Ma w zwyczaju posiadać przy sobie swój aktualny dziennik, kilka długopisów, ołówków, kredek, a nawet węgiel do pisania i szkicowania. Ma również przy sobie sporo gotówki przeznaczonej na łapówki, w celu uzyskania informacji od bardziej skąpych osób. Ale wiadomo, że jeżeli coś kosztuje, to zapewne jest tego warte.
Z bezpośrednich towarzyszy Zegarskiego, znajdujących się na Stacji Blok Gazowy, można wymienić jedynie kilka osób:
- Piotr “Jagiełlo” Miernicki. To on załatwił Zegarskiemu pracę na stacji, dzięki czemu sam miał mniej do roboty. Jest to starszy mężczyzna z brzuchem zawodowego spijacza alkoholu, z czarnym, potarganym wąsem. Swój pseudonim zawdzięcza swojej starej pracy, ponieważ był historykiem, a dla zabicia czasu w Metrze prowadził nie tylko lekcje historii dla dzieci, ale również wykorzystywał historie ze świata, głównie starożytnego, by zabłysnąć wśród towarzyszy przy ognisku. Ma pięćdziesiąt lat.
- Tomasz “Alojzy” Szczypior. Swój pseudonim zawdzięcza Miernickiemu, który okrzyknął go imieniem świętego przez to, że Tomasz potrafił spać wszędzie i zjeść wszystko. Człowiek o żelaznym żołądku ma wątłą budowę ciała, lecz wyjątkowo mocne dłonie. Ciężko się temu dziwić, gdyż większość swojego życia sam zarabiał na chleb. Alojzy wygrywa wśród towarzyszy swoim poczuciem humoru, które buja się jak huśtawka pomiędzy humorem sytuacyjnym, a wisielczym humorem. Ma jedynie dwadzieścia jeden lat.
- Ksawery “Kawior” Iwanowicz. Polak rosyjskiego pochodzenia, były prawnik w jednej z większych korporacji w mieście. Pomimo tego, że przywykł do dobrobytu, szybko przyzwyczaił się gorszych warunków Metra, chociaż pozostały mu pewne urazy z życia poprzedniego. Nie trawi taniej gorzałki, a i też musiał rzucić palenie po tym, jak zwymiotował, kiedy to spróbował fajek Zbyszka. Ma pięćdziesiąt osiem lat, co potwierdzają jego siwe włosy i zmarszczone czoło, ale wbrew pozorom zachował lepszą sylwetkę, niż młodszy od niego Jagiełło.
- Zbyszko. Sierota, znaleziony w koszyku i wychowany przez jakąś matkę, która widocznie miała za mało gęb do wykarmienia po apokalipsie. Szesnastolatek, ale doświadczył już pełni życia, łącznie ze współżyciem, jak i też siedzieniem w więzieniu. Zmienił swój styl życia trzy miesiące przed czasem akcji, kiedy to na łożu śmierci jego przybrana matka poprosiła go o to, by był dobrym człowiekiem. Może i się zmienił, ale zachował swoje kontakty, które załatwiają mu za przysługi alkohol i papierosy, ale czasem i narkotyki.
- Antoni “Żuk” Gnojewski. Człowiek, który uciekł z Arki i przeżył. Męczy się z chorobą popromienną, kiedy to uciekał powierzchnią bez maski przeciwgazowej. Lekarze mówili, że niedługo umrze, ale co zabawne przeżył ich, co pozwoliłoby mu zatańczyć na ich grobie, gdyby tylko miał jeszcze wystarczająco dużo sił. Ma jedynie czterdzieści lat, ale jest niezwykle słaby i porusza się na lasce, chociaż jak mało kto potrafi udzielić rad życiowych, które się sprawdzają. Żuk jest dla Zbyszka jak ojciec, przez co, jak można się domyślić, są wspólnikami w chowaniu fantów młodego chłopaka. Nauczony jednak doświadczeniem szesnastolatek przestał ukrywać u niego papierosy, kiedy to po tygodniu zorientował się, że miesięczne zapasy poszły dosłownie z dymem.
- Joachim Górka. Osoba, którą strażnicy jednocześnie opluwają, a zarazem piją z nim piwo. Ciężko się temu dziwić, gdyż to właśnie Górka przydziela warty, często w niezbyt dogodnych godzinach i oczekuje pełnej obecności, co również potrafi sprawdzić w najmniej oczekiwany sposób. Raz zdarzyło się, że wszedł na stację przebrany za kobietę, a następnie ukarał strażników, którzy przeoczyli jego zarost. Kara nie była wysoka, ale trzy dni w damskiej kiecce był zjawiskiem niezwykle niewygodnym. Towarzysze Henryka uniknęli podobnego losu jedynie dlatego, że Antoni zaczął krzyczeć, że zakonnicy po niego przyszli.Historia i pochodzenie:
Rozmowa telefoniczna
Zuzanna Gargulec nie należała do kobiet obdarzonych przez naturę inteligencją, czy też urodą. Na domiar złego, była garbata i kulała na lewą nogę, co było pamiątką po wypadku na przejściu dla pieszych, kiedy to będąc w liceum uderzył w nią samochód na przejściu dla pieszych. Jednakże, to co ją odróżniało od innych niedoszłych studentów, to było zamiłowanie do kryminałów i chęć do przeżycia niesamowitej przygody w swoim nudnym, szarym życiu. Było to na swój sposób zabawne, gdyż jej rodzina nigdy nie była zamożna, a ona sama musiała zaraz po maturze ruszyć do pracy, by utrzymać chorą matkę. I tutaj ponownie życie jej nie oszczędziło, gdyż ze wszystkich zawodów, jakie mogła zdobyć, została zaakceptowana tylko w jednym. Jako babcia klozetowa na stacji kolejowej. Otóż, od początku brakowało jej jakiegokolwiek wykształcenia, czy umiejętności. Przez pierwszy miesiąc po otrzymaniu nowej pracy gorzko płakała, często wtulona w ramię matki. Był to dla niej niemiłosierny wstyd, jednakże, jak mówił jej ojciec, kiedy jeszcze żył, “tak bywa”. Zdołała jakoś przełamać się do tego zawodu, szukając oczywiście na boku czegoś innego, bardziej godnego “obiecującej poszukiwaczki przygód”. I tak dni jej mijały, a później tygodnie, a później miesiące… aż to, po siedmiu latach w tym zawodzie i po śmierci matki, uznała, że tak właściwie nie ma się po co starać i ma być tak, jak będzie. Przygody i kryminały odłożyła na bok, a w jej rękach poraz pierwszy pojawił się alkohol. Nie była alkoholiczką i piła mocniej jedynie w soboty, by trzeźwieć w niedzielę, ale i tak mała buteleczka wódki zajęła na stałe prawą kieszeń jej kurtki. I pewnie jej historia wyglądałaby tak, jak wielu, wielu innych, a przez to nawet nie byłaby godna uwagi, gdyby nie pewien Nocny Pasażer, który zjawił się na stacji o pierwszej w nocy. Wtedy też na stację przyjechał spóźniony pociąg z Poznania, który miał przybyć na miejsce całe dwie godziny temu, ale z pewnych przyczyn spóźnił się. Tak właściwie, to nie było to nic dziwnego. Jednakże, Zuzanna z ciekawości obserwowała pasażerów, a właściwie jednego jedynego pasażera, który wysiadł na tej stacji. Tego jednego dnia przejęła “nocną wartę” za koleżankę z pracy, która jechała na pogrzeb do innego miasta. To, dlaczego toalety były otwarte w nocy, pozostawało pytaniem, jednakże znając łapczywość na pieniądze właściciela tej publicznej toalety, odpowiedź nasuwała się sama. Wracając jednak, Gargulec wręcz przewidziała, że Nocny Pasażer skieruje się w pierwszej kolejności do toalety. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego, po prostu instynkt jej to powiedział. Nocny Pasażer, z jedną torbą na ramieniu, zbliżył się do niej i zapytał się, ile za toaletę. Gargulec odparła, że dwa złote. Nocny Pasażer podał jej monetę, po czym wszedł do środka. Zuzanna jeszcze wtedy nie przeczuwała, że na tym się nie skończy. Martwiąc się tym, że tajemniczy mężczyzna może narobić bałaganu, ruszyła do środka. Wtedy też usłyszała rozmowę, prowadzoną przez nocnego pasażera, najprawdopodobniej przez telefon. Ta rozmowa, z pewnych względów, wydawała się jej interesująca, dlatego się w nią wsłuchała. Wiedziała, że to było niegrzeczne, lecz jej dziecięca wręcz ciekawość przezwyciężyła. Uchyliła drzwi do męskiej toalety i oparła się o ścianę przy wejściu, wytężając słuch, by podsłuchać jak najwięcej z rozmowy.
-Nie, nie ma mowy na to, Romi - mówił Nocny Pasażer. - Dobrze wiesz, że nie mam na to czasu… Jestem w Zdzieszowicach… tak, mieliśmy się tutaj spotkać. Słuchaj, ja wiem jak to wygląda, ale już przyjąłeś pieniądze. Masz mi pomóc stąd uciec! - W tym momencie Zuzanna z wypiekami na twarzy pochyliła głowę bliżej drzwi, by lepiej słyszeć. - Tak… tak kurwa, ale mnie to nie obchodzi! Możesz łamać przepisy drogowe, bylebyś mi tu dotarł w jednym kawałku! Co? … Nie, nie możesz się zatrzymać, by się odlać. Nie mamy na to czasu, obaj… Nie, nie zgłoszę się przecież. To mnie zniszczy, mój brat mnie zniszczy! - Gargulec nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby przestać posłuchiwać. - Posłuchaj mnie uważnie, Romi. Jeżeli mają obraz z kamer, jeżeli mają świadków, jeżeli znajdą moje auto i plamy krwi na nim, to mnie zamkną! Witold przecież dopilnuje, żeby rodzice się mnie wyrzekli. Odbierze mi to, co mi obiecali w spadku… Nie kuźwa, nie chodzi tylko o pieniądze, Romi! Nie chcę iść do więzienia, nie zamierzam przed całą Polską odpowiadać, że śpieszyło mi się do dziewczyny, przez to przejechałem przez pasy na czerwonym świetle, rozjechałem matkę z dzieckiem, a następnie stamtąd uciekłem! - W tym momencie Zuzanna musiała zasłonić usta, by stłumić okrzyk zdumienia. Pamiętała z gazet o tym wypadku, to było raptem tydzień temu! Jakiś wariat uderzył samochodem w matkę i jej sześcioletnie dziecko, a następnie, nawet się nie zatrzymując, uciekł z miejsca wypadku. Co gorsza, ten sześcioletni chłopczyk zablokował się pod samochodem, przez co jego ciało zostało rozsmarowane po asfalcie. Koleżanki opowiadały, że zdjęcia z miejsca wypadku prezentowały się jak kadry z horroru. - Słuchaj mnie, Romi. Będę czekał w Zdzieszowicach. Jeżeli nie przyjedziesz, to biorę pociąg do Gdańska i wypłynę do Szwecji… Nie, nie polecę samolotem. Wiesz, że się tych maszyn boję po tym, jak moja siostra… nie wracajmy do niej, dobrze. Wybacz. Nie chciałem. Zapomniałem, że byliście razem. Przepraszam… tak, zobaczymy się w Zdzieszowicach, jak będziesz bliżej, to dam znać, gdzie. Do zobaczenia, przyjacielu.
Następnie Gargulec usłyszała dźwięk zakończonego połączenia telefonicznego, przez co zrozumiała, że musi udawać głupią. Bała się tego mężczyzny, chociaż i ten pewnie był tchórzem, skoro uciekł z miejsca takiego wypadku. Zajęła swoje miejsce i udawała, że przez ten czas czytała gazetę. Wtedy też Nocny Pasażer wyszedł z toalety, dziwnie się na nią spojrzał, po czym pożegnał się i opuścił jej miejsce pracy. Zuzanna już chciała pobiec na komisariat i powiadomić o tym, co usłyszała. Pobiec, gdyż nie miała ani roweru, ani też telefonu (przy czym trzeba było zaznaczyć, że była przeciwniczką tych małych, podręcznych urządzeń uzależniających), jednak nie mogła, a to z powodu kulawej nogi. Dlatego też zdecydowała się poczekać na sąsiada, kochanego pana Waldemara, który zawsze ją odbierał. Zawsze, czyli od trzech lat. Kiedy ten przyjechał, poprosiła go, żeby podjechał pod komisariat. Nie chciała mówić, dlaczego, ani po co. Zresztą uznała, że jej sąsiad jej nie uwierzy, lub zacznie sobie z niej robić żarty. Jednakże wtedy było już za późno…
Na miasto spadły bomby. Zuzanna Gargulec i jej sąsiad, Waldemar, byli zbyt daleko od Metra, by ocaleć. Romi, w swoim nowym samochodzie, zginął w korku na ulicy, kilka kilometrów poza miastem. Tego dnia wiele osób odeszło z tego świata, lecz tajemniczy Nocny Pasażer, niejaki Henryk Szatan-Zegarski, nie był wśród nich.Tak Bóg umiłował świat
Cecyl Veprić nie był miejscowym. Urodził się jeszcze w Jugosławii, którą opuścił wraz z rodziną, uciekając przed wojną. Osiedlił się na południu Polski, gdzie to też wierzył, że będzie mógł rozpocząć nowe życie. Na początku było mu bardzo ciężko, zwłaszcza przez braki w znajomości języka, lecz, korzystając z pomocy nauczyciela języka polskiego, udało mu się przeżyć ten trudny okres i stanąć na nogach. By móc opłacić czynsz i jakoś odwdzięczyć się już podstarzałemu nauczycielowi, Tymoteuszowi Wodzie, rozpoczął pracę w księgarnii, na Stacji Szkolnej w metrze… Leżało to w jego naturze, gdyż zawsze lubił książki i uważał je za jedyne trwałe źródło pamięci dorobku ludzkiego. Wtedy nawet nie wyobrażał sobie, że taki zawód, niepozwalający mu na uzyskiwanie większych zarobków, uratuje mu życie.
Kiedy rozpoczęła się apokalipsa i ludzie uciekali do metra, to Veprić już tutaj był. Pamiętał, kiedy to wykładając nowy towar na półki, rozległ się donośny alarm. I chociaż rozmazał mu się obraz ludzkiego przerażenia, cierpienia i płaczu dziesiątek, to na zawsze utrwalił sobie jeden szczególny element, dotyczący jego samego. Trzymał wówczas Pismo Święte, zapakowane w folię i z sugerowaną ceną trzydziestu pięciu złotych. Na okładce znajdował się wizerunek Jezusa, umierającego na krzyżu. Bóg, umierający za ludzkie grzechy. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. I właśnie tamtego dnia, tamtego piekielnego dnia, zbawiony świat umarł.
Przez dłuższy okres czasu Cecyl należał do tej grupy ludzi, którzy próbowali jakoś działać przeciwko ogólnie panującej atmosferze. Na własną rękę prowadził lekcje i terapie zbiorowe, by ograniczyć liczbę samobójstw w Metrze i pomóc nieszczęśnikom, którzy stracili bliskich. Sam do nich należał, gdyż na powierzchni zostawił swojego przyjaciela Tymoteusza, jak i też dziewczynę, Joannę. Lecz już raz uciekał, by schronić się w bezpiecznym miejscu i wiedział, jak to jest. Komuniści zabili mu ojca, brata rozszarpały psy wojskowe. Już zostawiał za sobą bliskich i chociaż nie było to zbyt pocieszające, to wiedział, że nie mógł nic z tym zrobić. Mógł jedynie działać dalej, korzystać z życia i pomóc innym. Był jednak realistą. Domyślał się, że w Metrze zostaną na znacznie dłużej, być może już na zawsze, ale osobiście bardziej denerwował się nad losem dorobku ludzkiej kultury. Już kilka półek z książkami stracił i to na samym początku, w przeciągu trzech miesięcy od zamknięcia tych wszystkich ludzi w Metrze. Na własne oczy widział, jak ludzie wrzucają do ognia dzieła Dantego, Erazma z Rotterdamu, Mickiewicza, czy też same egzemplarze Pisma Świętego. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że robią to samo, co zrobili ci na powierzchni, że skazali ludzkość na zagładę w kłębie dymu i ognia. Udało mu się jednak ocalić sporo książek, a nawet fortepian, znajdujący się na stacji od lat i będący dostępny dla każdego. Niestety, przez lata nie znalazł się nikt, kto chociażby umiał zagrać coś lepszego, niż “Wlazł kotek na płotek”. Do czasu…
Był to wyjątkowo ponury poranek. Veprić nie bazował tego jednak na pogodzie, której nie miał prawa znać, a jedynie na ludzkich emocjach. Ani razu nie widział tamtego dnia nawet cienia uśmiechu, a dzieci, ostatnie z promyków szczęścia w Metrze, były wyjątkowo przygnębione. Zdołał się zorientować w sytuacji. Z powierzchni nie wróciła eksperymentalna ekspedycja, złożona z dwunastu mężczyzn. Od początku Veprić ostro krytykował ten pomysł, jednakże obcokrajowca łatwiej było przegadać, jeżeli zaczęło się mówić szybciej i głośniej. A teraz? Teraz wychodziło na to, że miał rację od samego początku, ale nikt nie chciał słuchać… nie był to powód do dumy, w końcu sam wolał się mylić. Starszy już Cecyl głęboko odetchnął i poczuł, że robi mu się niedobrze. Miał przeczucie, że gdyby stawiał większy opór, to udałoby się uniknąć takiej straty. A teraz mieli dwanaście trupów, dwanaście razy mniej sprzętu, a także znacznie mniej ludzi zdolnych do ciężkiej pracy. Poirytowany samym sobą i zrezygnowany, ruszył w stronę swojego biurka, by wyjąć schowaną gorzałkę i się napić. I właśnie wtedy, kiedy nalewał sobie do brudnej szklanki alkohol, usłyszał Rachmaninowa. Nie jego samego, gdyż facet nie żył od dekad, ale jego muzykę. Graną na fortepianie. Dokładniej to Études-Tableaux, Op. 33. Był prawie pewien, że to jakiś wytwór umysłu, ale kiedy stanął w drzwiach sklepu okazało się, że się nie mylił. Na dosuniętym do ściany fortepianie, by zajmował jak najmniej miejsca, grał jakiś mężczyzna. Ubrany był zupełnie nie na miejscu. Szary płaszcz, czarny szal i kaszkiet na głowie sprawiły, że przez chwilę Veprić uznał go za samego Diabła, który stąpił do Metra, by raz na zawsze oznajmić, że znajdują się w Piekle. Jednakże, zaraz po Rachmaninowie, zabrzmiały pierwsze nuty Waltza Chopina. Kątem oka Cecyl zauważył, że coraz to więcej ludzi gromadzi się wokół pianisty, by posłuchać jego gry, a starsi Polacy, starsi od samego Vepricia, uśmiechali się pod nosem. Znalazł się akurat wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny - pomyślał Cecyl, opierając się o framugę. Miał dobry widok na nieznajomego, nawet pomimo faktu, że przed nim ustawiła się grupka dzieci, również rozweselona muzyką. Nie dziwił się im, w końcu pierwszy raz od lat, a może nawet pierwszy raz w życiu, usłyszały muzykę. Przyjrzał się jednak uważniej samej osobie grającego, będącej teraz w centrum zainteresowania mieszkańców tej stacji. Był prawie pewien, że nigdy wcześniej go nie widział. Zastanawiało go, czy przybył z Perły, ale jeżeli tak, to w jakim celu? Na Perle żyło się koniec końców znacznie lepiej, co by tutaj dużo mówić… chociaż, nawet dobrze, że się tutaj zjawił. Grać umiał, nie wybrał Marszu pogrzebowego jako swojego pierwszego utworu, a także nigdzie nie ustawił pudełka, by zaznaczyć, że chce zarobić. Grał dla siebie, a przy okazji dla innych? Ciężko było Cecylowi stwierdzić, jak jest naprawdę.
Koncert trwał kilka godzin, a sam pianista został nagrodzony gromkimi brawami, oraz pewną liczbą tutejszej waluty, chociaż, jak Cecyl zauważył, ta zniknęła szybciej w wyniku działania tutejszych smarkaczów, a sam muzyk zabrał tylko trzy banknoty, leżące najbliżej niego i oddalił się w głąb stacji. Towarzyszyła mu dwójka mężczyzn, młodego i starego pokolenia, starając się poprowadzić z nim krótką rozmowę. Reszta, chcąc, lub nie chcąc, wróciła po pewnym czasie do swoich obowiązków. Jedynie Cecyl stał dalej w drzwiach księgarni. Pozwolono mu ją zachować, gdyż objął rolę nauczyciela i terapeuty w Metrze, a nawet pisał niektóre oficjalne pisma, ze względu na swój bardzo czytelny charakter pisma. Dzięki temu otrzymywał wystarczająco wiele, by móc funkcjonować, chociaż po prawdzie oszczędzał w żywności i ubraniach.
W nocy, kiedy to Cecyl już spał, podszedł i obudził go pianista. Ten sam, który grał tutaj, obok. Czy mógłbym mieć do pana prośbę? - zapytał. Ten, na wpół przytomny, zgodził się. Będę tutaj z panem mieszkał, jeżeli to panu nie przeszkadza - odparł nieznajomy. - Ja będę grał na fortepianie i oddam panu fundusze, by mógł pan opłacić rachunki. Mam nadzieję, że nie jest to duży problem. Veprić zgodził się, dalej nie będąc w pełni świadomy sytuacji, która go dotyczyła. Zrozumiał ją dopiero nad ranem, kiedy to wstając zauważył nieznajomego, śpiącego na siedząco przy jego własnym biurku. Chwilę mu to zajęło, zanim zrozumiał, że to, co wydarzyło się w nocy, nie było jawą, a rzeczywistością. Zrozumiał jednak, że nie warto się już wycofywać. Stacja Szkolna zyskała własnego muzykanta, a on, jako terapeuta-amator jako pierwszy dostrzegł korzyści z tego płynące. To był początek przyjaźni, której obaj, Cecyl i pianista, potrzebowali, nie zdając sobie z tego sprawy. Kultura stacji odżyła już na dobre, a ludzie ją krzewiący zyskali popularność, niechcący spychając Cecyla i Henryka, pianistę, na ubocze. Ale im to nie przeszkadzało.Przedstawienie musi trwać
Gaweł Narzutowiec był spełnieniem marzeń każdego komendanta policji przed apokalipsą. Lojalniejszy niż pies, zawsze przed czasem, wszystko zawsze wykonywał prawie że perfekcyjnie. Na dodatek, nigdy nie był na chorobowym, ani też nie prosił o urlop. Ciężko się było temu dziwić, gdyż Narzutowiec uwielbiał swoją pracę, która w jego rodzinie była wykonywywana od pokoleń. Jednakże, były funkcjonariusz policji wykonywał tę pracę dla ideałów, które uważał za prawdziwe. Zawsze dążył do sprawiedliwości, nawet gdy świat nie był sprawiedliwy. W swojej karierze nie odpuścił nigdy przestępcy, nawet jeżeli ten stałby na czele mafii. Odnalazł się również w Metrze, na Perle, gdzie to pilnował porządku. Apokalipsa nie uśmierciła jego ideałów, czym przypodobał się też Dyktatorowi, którego zresztą sam Gaweł uwielbiał i uznawał za swojego nowego komendanta. Jednak, pomimo całego tego uwielbienia, nie potrafił się zgodzić ze wszystkimi jego postanowieniami. Chociażby z jedną z ostatnich jakie podjął, oczywiście na życzenie tego irytującego stworzenia, jego córki.
To było wyjątkowo głośne rozporządzenie. Na ładnym piśmie Dyktator powiadomił Stację Szkolną, że transportuje ich fortepian na Perłę, by “wzbogacić kulturalnie główną stację Metra”. Oczywiście, mieszkańcy Szkolnej się zdenerwowali, ponieważ przyzwyczaili się już do muzyki, która wyznaczała im pory dnia, towarzyszyła im przy małżeństwach i pogrzebach, a także po prostu urozmaicała im pracę. Ale z decyzją Dyktatora trzeba się było pogodzić. A co do samego transportu fortepianu… cóż, był to niezły bałagan. Ściągnięto robotników, posprzątano i dobrze oświetlono trasę, przez którą będzie transportowany fortepian, by nic się instrumentowi nie stało przez nieuwagę robotników. Nawet już wyznaczono miejsce, gdzie fortepian będzie stał, a w okolicy przygotowano ławy i krzesła, by móc siedzieć i słuchać muzyki. Był w tym wszystkim jednak pewien haczyk, o którym niemile dowiedzieli się wszyscy, którzy już gimnastykowali palce, by dać koncert, który słuchaliby mieszkańcy Perły. Otóż, Dykator ogłosił, że jeżeli ktoś chce grać na fortepianie, to musi również poświęcać kilka godzin w tygodniu, żeby uczyć jego córkę gry na tym fortepianie, oczywiście w zamian za pewne korzyści, chociażby zwolnienie z czynszu na czas nauki córki Dyktatora. Wszystko było związane że słyszała od koleżanki, że ta była na Szkolnej i słyszała niesamowitą muzykę fortepianową. Córka zażyczyła sobie u taty-Dyktatora, żeby jej załatwił lekcje w tym. A z racji na to, że instrument był na Szkolnej, a córki nie chciał spuszczać z oczu, po prostu uznał, że fortepian można sprowadzić do Perły. Wracając, jak można się było domyślić, nikt chętny się nie znalazł, a potencjalni pianiści ograniczyli swoje fantazje do tęsknego przyglądania się intrumentowi. Jednak te irytujące stworzenie, krew Dyktatora pływające w ciele zołzy, nie dawało za wygraną i coraz to głośniejsze “tato, obiecałeś” zaczęło się echem roznosić po stacji. Na szczęście, bądź nieszczęście, jedna z towarzyszących córce osób przypomniała sobie, że na stacji Szkolnej przecież jest pianista, z imienia Henryk, który potrafi grać i to właśnie jego muzyka była wtedy słyszalna. Więc, żeby w końcu zrealizować życzenie córki, Dyktator posłał na Szkolną kilku swoich ludzi, którzy ciepłymi słowami i klepnięciami w plecy zachęcili pianistę do przybycia na Perłę. Plotki głosiły, że ludzie Dyktatora najpierw złożyli Henrykowi kondolencje, a następnie spytali się go, czy chciałby, żeby kupić mu jakiś mocny trunek na drogę. I na kilka pierwszych tygodni z Arniką. Na szczęście dla samego pianisty, córka jak zwykle znudziła się po pewnym czasie i po prostu przestała uczęszczać na zajęcia w odróżnieniu do Henryka, który nie przestał grać. Chociaż orkiestra odwiedzała Perłę, to jednak własny pianista to było coś z goła innego. Ten nie tylko traktował ich tak samo, jak mieszkańców Szkolnej, ale także zgodził się na utwory na życzenie, za symboliczną opłatą, a często nawet za darmo, jak jakiś utwór mu się szczególnie podobał. Sam Gaweł uważał to tylko za szczęście, gdyż wiedział, że pianista nie zna wszystkich utworów, ale ma takie szczęście, że proszą go głównie o rzeczy znane przez szeroką publiczność. Ale sama osoba pianisty sprawiała, że Narzutowiec zaciskał pięści ze złości.
Nie była to nienawiść, a raczej zwykła bezsilność. Nie mógł go tknąć, kiedy to dawał lekcje Arnice, a później tłum się tak przyzwyczaił do jego gry, że to były policjant zostałby uznany za winnego całej sytuacji, zwłaszcza, że Henryk nigdy nie sprawiał żadnych problemów. A zaczęło się to wtedy, kiedy ten przybył ze Szkolnej… ludzie Dyktatora przepchnęli go bez zatrzymywania, chociaż jeden z nich rzucił Gawłowi dokumenty pianisty, by ten upewnił się, że to na pewno ta osoba i czy nie była karana. Ten sprawdził i się wkurzył. Kojarzył te nazwisko, a szybki rzut oka do jego prywatnego notesu utwierdził go w przekonaniu, że to z pewnością ta sama osoba, o której myślał. Mianowicie Henryk Szatan-Zegarski, mieszkaniec Złotowa, poszukiwany w Polsce za ucieczkę z miejsca wypadku, w którym to potrącił i zabił dwoje pieszych na przejściu dla pieszych. Narzutowiec zachował te informacje o nim, gdyż była to ostatnia sprawa, która została pod wieczór przesłana na komendę Zdzieszowic. A dzień później nastąpił Koniec Świata. Zresztą, w służbowym notesie trzymał mnóstwo nazwisk powiązanych z niedokończonymi dochodzeniami, a zachował go dlatego, że lubił fantazjować przed snem, że prowadzi sprawę przeciwko jednej z tych osób i rozwiąże sprawę, dzięki czemu dostanie awans. A te sny miały możliwość się spełnić chociaż w jednym przypadku!
Były policjant wiedział, że nikogo nie obchodzi to, co się wydarzyło ileś lat temu, a chociaż było to przestępstwo, to jednak nie istniało już prawo, które tak to nazywało. Nikogo, poza Gawłem, najbardziej upartym byłym policjantem w Zdzieszowicach. By jakoś znaleźć szansę na ukaranie Henryka, zaczął go obserwować. Na początku skupiał się jedynie na tych momentach, w których to uczył córkę Dyktatora, ale później zaczął spędzać w jego pobliżu znacznie więcej czasu. Uzyskał nawet pozwolenie, żeby pilnować jedynie okolic fortepianu, chociaż kosztowało go to kilka przysług u innych osób. Powodów do przyskrzynienia przestępcy jednak brakowało. Ten zachowywał się nienagannie, a Gaweł stawał się coraz to bardziej zniecierpliwiony. Ale jego pełne nienawiści modły o znalezienie powodu do ukarania pianisty zostały wysłuchane.
Miało to miejsce w późnych godzinach, kiedy to większość mieszkańców stacji wracała z pracy. Wiele osób zatrzymywało się, żeby posłuchać i porozmawiać jeszcze przy fortepianowej muzyce, ale ta zaczęła robić się po prostu nudna, zwłaszcza w porównaniu do niesamowitego koncertu, jakiego dała dwa dniu temu Orkiestra Koksownicza. I chociaż próbowano wciągnąć Henryka do gry z nimi, to ten za każdym razem odmawiał, twierdząc, że artyści nie powinni wchodzić sobie w drogę. Narzutowiec po prostu uznał, że przestępca zacznie się po prostu denerwować przy tylu innych muzykach, którzy mieli większe doświadczenie, niż on sam. Gaweł nawet planował rzucić to prosto w twarz Henrykowi, żeby go sprowokować, ale odbyło się bez tego. Koncert Szatana-Zegarskiego został zagłuszony przez przerażone krzyki z lewej strony metra. Wybiegł stamtąd młody mężczyzna, trzymający w jednej ręce zakrwawiony nóż, a w drugiej płaczące dziecko. Wszyscy, łącznie z Henrykiem, zwrócili na niego uwagę. Jedni z lękiem, inni ze złością, że ktoś odważył się coś takiego zrobić na ich Perle. Jedynie Henryk rzucił spojrzenie, jakby był zniecierpliwiony tą sytuacją. Wydawało się, że zaraz miałby przeklnąć szaleńca, że ten przeszkadza mu w grze. Ale tak się nie stało, a mężczyzna zbliżył się do fortepianu.
- Jak możecie się cieszyć, słuchając tego?! - krzyczał. - To muzyka Szatana! Koleś ma na nazwisko Szatan! To on gra, kiedy któryś z nas umiera! Grał, jak umarła moja żona! Moja Małgosia umierała do Marsza tureckiego! Ten Szatan jest fałszywy! Zniekształca nasze sumienia, karmi się naszymi duszami! - wrzeszczał szaleniec, grożąc nożem lekko zdziwionemu, a nawet rozbawionemu Henrykowi. W tym momencie zaczął się zbliżać inny strażnik, krzycząc, żeby młodzieniec rzucił broń i się poddał. Ten się odwrócił, zasłaniając się dzieckiem ku przerażeniu tłumu, zostawiając pianistę za swoimi plecami. I wtedy też zdażyło się coś dziwnego. Pianista wstał i wbił nóż do grzybów w plecy szaleńcowi. Gdy ten krzyknął i puścił dziecko, by się obronić, to jego przeciwnik dźgnął go jeszcze raz w bok i chwycił go za kurtkę, przewracając na ziemię. Następnie ugodził go jeszcze kilka razy w klatkę piersiową, poważnie raniąc. Zapewne i Henryk by go dobił, gdyby nie strażnik, który odepchnął pianistę na bok i zajął się szaleńcem. Tymczasem do odepchniętego podszedł Narzutowiec.
- Jesteś aresztowany za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu - odezwał się Gaweł. Natomiast szybciej oddychający Henryk wstał, otrzepał się, a następnie odwrócił się w stronę byłego policjanta. Tak? Bo ja widzę, że uratowałem dziecko z rąk szaleńca - odpowiedział. Narzutowiec miał mu coś odpowiedzieć, ale drugi strażnik chwycił go za ramię i pokręcił głową. Agresor stracił przytomność i z pewnością niedługo umrze, a w ich kierunku zbliżał się, o zgrozo, ich własny przełożony. Nie podszedł jednak pogratulować Gawłowi uchwycenia przestępcy, a drugiego strażnika poklepał jedynie po plecach. Zwrócił się jednak do pianisty. W imieniu całej stacji chcielibyśmy podziękować panu, panie Zegarski, za pomoc w usunięciu zagrożenia na stacji, a także za zagwarantowanie bezpieczeństwa córce Dyktatora - mówił, uroczystym tonem. - Zostanie pan za to wynagrodzony, proszę się o to nie martwić. Wtedy też Gaweł pierwszy raz zauważył, że oczko w głowie Dyktatora, jego córka, siedziała w pobliżu fortepianu, otoczona gronem znajomych. Tak bardzo skupił się na własnych celach, że nie zauważył, że druga najważniejsza osoba na stacji jest w stanie zagrożenia życia, lub zdrowia. Zanim jednak w pełni pojął konsekwencje swojego czynu, został odciągnięty na bok przez przełożonego. Wiedział, co usłyszy, jednakże nie przewidział pełni skutków.
Kara dla Gawła była wysoka. Pozbawiono go wszystkich uprawnień, skonfiskowano broń, a także odebrano mu mieszkanie. Od tamtej pory musiał ciężko pracować, by móc opłacić czynsz na mieszkanie i jedzenie, a jego reputacja sprawiła, że musiał wynieść się z Perły na inną stację. Jednakże, od tej właśnie pory, Narzutowiec zaczął odczuwać pragnienie zemsty. Ten pozbawił go wszystkiego, to i i on go wszystkiego pozbawi. Oko za oko, ząb za ząb. Henryk nawet nie zdawał sobie sprawy w tym, że zrobił sobie śmiertelnego wroga, który wykorzysta każdą okazję, by się go pozbyć.Stary Łazik
Hugo Wtorek czasami zastanawiał się nad swoimi życiowymi wyborami. Wierzył, że wybrał najbardziej interesujący, a zarazem najbardziej niewdzięczny zawód Metra, czyli bycie Łazikiem. Wychodził na powierzchnię, zgarniał to, co mogło się przydać i schodził z tym z powrotem, by to sprzedać i móc opłacić czynsz. Kilka razy zjawił się z pustymi rękami, ale czasami zjawiał się też z prawdziwymi perełkami, jak chociażby wysokiej jakości kopia szabli husarskiej, którą znalazł w jednym z mieszkań, do którego przez trzy wyprawy próbował się włamać. Sprzedał ją bardzo wysoko, dzięki czemu mógł żyć jak szlachcic. Skończyło się tym, że mocno się schlał, a resztę pieniędzy zgubił, przez co znowu został zmuszony na wyjście na powierzchnię. Na jego własne szczęście, po pewnym czasie udało mu się wraz z niejakim Jakubczykiem utworzyć prawdziwą drużynę Łazików, zwiększając tym samym szanse na sukces wypraw, jak i też możliwość sprowadzenia większej ilości towarów do Metra. Sama drużyna, okrzyknięta Wielkim Małżem, liczyła w szczytowym momencie aż dziesięć osób, chociaż Yuri zrezygnował dosyć szybko, bo po już trzeciej wyprawie, a Kapryśnego Bena musieli wyrzucić za to, że przywłaszczał sobie cenniejsze łupy. Jednak, pozostała ósemka, z czego Wtorek był pewien, że każdemu z nich mógłby zaufać. Kapitan Tomasz Jakubczyk był jego najbliższym przyjacielem i chociaż często kłócili się w sprawach związanych z tym, co warto zabrać na dół, a co jest śmieciem, to i tak bez dwóch zdań był jedyną osobą, której Hugo mógłby powierzyć swoje życie. Dziewczyna i narzeczona Tomka, Wiktoria, jak mało kto w Metrze dysponowała wyjątkowo sprawnymi oczyma, dzięki czemu często pierwsza zauważała fanty, które umykały innym. Reszta ekipy również była bardzo doświadczona i nie popełniali głupstw, które mogłyby narazić bezpieczeństwo swoich towarzyszy na zagrożenie. Wyjątkiem mógłby być tylko następca Kapryśnego Bena, niejaki Gaweł Narzutowiec, którego chłopaki już po drugiej wyprawie okrzyknęli Marudą. Ciężko się było temu dziwić, gdyż gaweł ciągle żył przeszłością i żalił się innym, że kiedyś był kimś istotnym, szanowanym przez samego Dyktatora, a teraz wiedzie taki, a nie inny żywot. Co zabawniejsze, o wszystko oskarżał kogoś, kogo nazywał “przestępcą” i narzekał, że właśnie niszczyciel jego kariery żyje sobie niżej na Perle jak u Pana Boga za piecem. Nikt z Wielkiego Małża nie brał tego na poważnie, gdyż sam Maruda nie wydawał się być w pełni trzeźwy w swoich oskarżeniach, zwłaszcza po tym, jak zaczął przypisywać “przestępcy” bycie manipulantem, który miał wpływ na Dyktatora i innych ludzi. Te mamrotania najpewniej byłego pijaka były jednak wybaczane, a to ze względu na sumienność wykonywania obowiązków przez Gawła. Nie popełniał żadnych błędów, słuchał się każdego, a także został dobrowolnie osłem na bagaże podczas wypraw. Podsumowując, lubił każdego ze swoich towarzyszy i aż żal mu było na sercu, kiedy dowiedział się, że musi ograniczyć, a najlepiej zaprzestać wyruszać na powierzchnię, a to ze względu na rozwijającą się chorobę popromienną, która zaczęła go wyniszczać od środka. Już i tak stracił wszystkie włosy, ale sam fakt choroby ukrywał przed większością Wielkiego Małża, by nie powstrzymali go przed towarzyszeniem im. Powiedział o tym jedynie Jakubczykowi, który niechętnie się zgodził na uchowanie tajemnicy, chociaż sam zaznaczył, że Hugo powinien sobie odpuścić.
Jedna z ostatnich wypraw Wtorka na powierzchnię trwała. Było w niej coś innego, co każdy zauważył już od początku. Po pierwsze, zostali wysłani po konkretny element konkretnej rzeczy, znajdującej się w konkretnym miejscu. Nie wyruszali na ślepo i chociaż powiadomili zleceniodawcę, że ten element, lub rzecz, mogła już przepaść na zawsze, to i tak zapłacono im sowicie z góry. Drugą rzeczą, odróżniającą tę wyprawę od innych, był fakt, że pracodawca im towarzyszył, przez co musieli i go niańczyć. Mogliby po prostu mu odmówić, ale wizja dodatkowego zarobku, obiecanego przez pracodawcę, oraz sama pozorna łatwość wykonania zadania sprawiły, że Wielki Małż zgodził się na współudział żółtodzioba. Opiekę nad nim sprawował właśnie Wtorek, który, jak już zdołał zauważyć, ma do czynienia z wyjątkowo wykształconą jednostką. Nie był żadnym urzędnikiem, czy chociażby byłym policjantem, ale za to był artystą, pianistą dokładniej. Hugo próbował zrozumieć, dlaczego pianista Perły, Henryk Zegarski, osobiście pcha się na powierzchnie, gdzie może stracić życie, lub zdrowie, a na dodatek czemu mu tak na tym zależy. Z tego, co jak na razie się dowiedział, to w fortepianie pojawiła się istotna usterka, która to może uciszyć instrument na zawsze, o ile nie zostanie naprawiona, bądź zastąpiona nową częścią. A że w Metrze brakowało osób specjalizujących się w tym instrumencie, to wybrano drugą opcję. Zegarski przeznaczył na to większość swoich funduszy, plus zebrał trochę środków od innych świeżych pianistów, którzy zaczęli się pojawiać, zapewne za zachętą nagród, na stacji. I chociaż Henryk grał najwięcej, to widać było, że powoli odsuwa się w cień, by zrobić miejsce innym talentom. Można było też przez to uznać, że po prostu szuka nowego zajęcia, w razie gdyby już na dobre przestałby grać, a bycie Łazikiem to wybór dostępny dla każdego zdrowego człowieka, przynajmniej w wyobrażeniu Wtorka. A kandydatura Henryka, o ile w ogóle by się do tego zgłosił po tej wyprawie, mogłaby zostać pozytywnie odebrana, zwłaszcza, że po wysłuchaniu pełnego instruktarzu od Kapitana nie popełniał błędów, wykonywał rozkazy, a także idealnie robił to, co mu polecono, czyli trzymał się w środku grupy i pozostawał w zasięgu wzroku i uszu. Nie zrobił wszystkiego idealnie, gdyż na początku Hugo upomniał go, jak powinien dbać o swoją maskę, oraz że nie jest to spacer, więc mógłby się przygarbić i nie trzymać rąk za plecami, gdyż te będą mu potrzebne z przodu, nie z tyłu ciała.
Wyprawa, sama w sobie, była dosyć szybka, gdyż dotarli do budynku, w którym to podobno na drugim piętrze stał fortepian. Wcześniej Kapitan wypytywał Zegarskiego, skąd wie, że jest tutaj ten instrument. Ten odpowiedział, że mieszkał tutaj jego znajomy, również pianista, którego miał odwiedzić, kiedy przyjechał z Poznania do tego miasta. Podczas tej serii pytań Hugo zauważył też, że pan Maruda stał się bardziej marudny, a w pewnym momencie po prostu sobie poszedł, wracając dopiero kilkanaście godzin przed wyprawą. Wracając, narzeczona Jakubczyka znowu zabłysnęła i wskazała swojemu parnerowi coś z boku budynku, a ten pokiwał głową, a następnie zbliżył się do Wtorka. Budynek grozi zawalenieniem, budynek obok częściowo runął na niego, więc dach może być mocno osłabiony - ostrzegł przyjaciela. - Wybacz, że ci to robię, ale możesz ruszyć tam sam z Zegarskim? Narzutowiec będzie na klatce schodowej, a Elmo i Kowboj przeszukają pierwsze piętro. Reszta będzie na parterze. Hugo się zgodził, w końcu nie raz brał już na siebie cięższe zadania, zwłaszcza od tamtego feralnego poranka, w którym otrzymał wyniki badań lekarskich. Ruszył więc z pianistą na górę, a Narzutowiec ruszył za nimi. Już sama klatka schodowa wydawała się być osłabiona, a kiedy dotarli na piętro, to okazało się, że te piętro jest poważnie uszkodzone, nie tylko na górze, ale też i na dole. Hugo zauważył, że jakby budynek runął od dachu, to i zapewne podłoga by nie wytrzymała. Jednak uznał, że się już nie wycofa. Przekroczył próg, spojrzał za drzwi, czy nikt się tutaj nie ukrywał, a następnie wpuścił Henryka. Ten, w starej masce przeciwgazowej i w beżowym kombinezonie Wtorka wyglądał prawie jak odbicie lustrzane Hugo. Byli tego samego wzrostu, a jedyne, co ich teraz odróżniało, to broń w rękach doświadczonego Łazika, jak i też inny kolor maski. Zegarski zbliżył się do fortepianu, otworzył go i zaczął przy nim grzebać. Cały ten proces, dla którego to wyruszyli na wyprawę z bezpiecznej Perły aż tutaj, zajął jedynie siedem minut, a sam pianista od razu zapakował do swojej torby wymaganą część. Hugo uznał, że mają po prostu szczęście, że brakująca część akurat się tutaj znajdowała, z czym to też podzielił się z towarzyszem. Ten w milczeniu pokiwał głową, po czym odwrócił się w jego kierunku. Jeżeli dasz mi jeszcze kilka minut, to mogę zabrać więcej części, już na zapas - powiedział pianista. Wtorek pokiwał głową, zgadzając się, po czym odwrócił się w stornę klatki schodowej, żeby przekazać Gawłowi, że jeszcze trochę czasu tu posiedzą. Wtedy też rozległ się głośny huk, a z sufitu poleciał strop. Stary Łazik pierwszy zorientował się, co się dzieje, dlatego też chwycił za ramię Henryka i pociągnął ku sobie. Budynek może runąć, wychodzimy, już! - krzyknął, unosząc głos bardziej, niż zazwyczaj. Jednakże, ich droga ucieczki została szybko zablokowana przez samego Gawła, który zatrzasnął i najpewniej też zablokował im drzwi. Budynek dalej niebezpiecznie trzeszczał, aż w końcu rozległ się ten złośliwy odgłos, który Hugo słyszał wcześniej tylko kilka razy w życiu, dźwięk jakby ziemia pękała. Był to sufit, który ostatecznie poddał się upływowi czasu i apokalipsie, przy okazji skazując na śmierć dwójkę ocalałych ludzi. Wtorek wtedy wziął sprawy w swoje ręce i po prostu wypchnął Zegarskiego z okna. Jednak, kiedy sam spróbował z niego wyskoczyć, to sufit się zawalił, a ciężkie pustaki spadły na podłogę, która również nie wytrzymała dodatkowego ciężaru i też się zawaliła, pociągając Hugo ze sobą. Chociaż trwało to kilka sekund, to dla Wtorka trwało to całą wieczność. Wieczność przerwana uderzeniem o ziemię.
+++
Gaweł opuścił budynek jako ostatni, wypychając z niego jeszcze Kowboja. Razem z nim upadł na ziemię. Podniósł się jednak po chwili i się rozejrzał po okolicy. Kilku Łazików stało w pobliżu innego, leżącego na ziemi, a Wilk, były górnik i trzyletni Łazik wykłócał się o coś z Kapitanem, po czym ruszył do budynku po coś. Lub po kogoś, jak przemknęło przez myśl Marudzie. Maruda… nienawidził tego pseudonimu. Nawet bardziej, niż tego, że nikt mu nie wierzył. Ten cały Wielki Małż był może i jego pracą, ale nie pałał do niej sympatią, w końcu pracował bardziej za karę, niż w ramach rozwijania własnych umiejętności, czy ambicji. Uznał jednak, że bycie Łazikiem dało mu coś innego, znacznie bardziej pożądanego przez niego, niż jakiekolwiek pieniądze. Koniec końców, w końcu zabił Zegarskiego! Ten psi syn zdechnął na powierzchni, tam gdzie było jego miejsce. Za to, że zabił tamtych ludzi. Że odebrał pracę Gawłowi. Zwłaszcza że odebrał tę pracę. Wstał i otrzepał się, a nawet podał rękę Kowbojowi, żeby i mu pomóc wstać. Jednak, ta chwila radości zupełnie znikła wtedy, kiedy to Wilk wyszedł z budynku z ciałem. Z ciałem, które miało przy nodze kaburę. Henryk nie miał broni palnej, zresztą nie ufano mu na tyle, żeby mu takową wręczyć. Było to też ryzyko, gdyż nie miał jak się obronić, ale uznano, że w razie czego Wtorek pozbędzie się zagrożenia. A teraz Hugo nie żył, a jego zakrwawiony kombinezon na klatce piersiowej świadczył o tym, że spadła na niego cegła, a może nawet kilka, posklejanych cementem. Zanim jednak Gaweł wpadł na to, że mógłby zrzucić śmierć Starego Łazika na Pianistę, to Wilk zdołał się na niego rzucić z pięściami, zaraz po tym, jak odłożył ciało poległego towarzysza. Narzutowiec nie miał żadnych szans w starciu z silniejszym towarzyszem, przez co szybko został rzucony na ziemię i otrzymał kilka ciosów, głównie w głowę. Walczących Łazików oddzielili dopiero towarzysze, a Kapitan stanął pomiędzy nimi, żądając wyjaśnień. Gawłowi kręciło się zbytnio w głowie, żeby mógł ułożyć jasne i jednoznaczne zdanie, przez co nie zdołał zagłuszyć Wilka. Ten idiota zablokował drzwi! - krzyczał, nie bacząc na to, jak głośny jest. - Ta cholera zablokowała drzwi, jak budynek zaczął się sypać! Zabił Hugo!. Elmo, chcący jakoś uratować marną sytuację Gawła poszedł to sprawdzić, ale po chwili wrócił, ze spuszczoną głową. Sprawa się wyjaśniła, znaleźli winnego. Narzutowiec wiedział, że znowu przegrał, chociaż nie wiedział, w jakim stanie jest Henryk. Liczył chociaż na to, że tamten też zginął, ale zauważył, że Wiktoria zakłada prowizoryczny temblak na rękę pianisty. Czyli niczego nie zyskał, poza tym, że doprowadził do śmierci jedynej osoby, która była chociaż trochę dla niego miła…
Wielki Małż wrócił na Perłę w pomniejszonym składzie. Henryka odesłano do doktora, a po kilku godzinach zjawił się z resztą obiecanych pieniędzy. Później udało mu się naprawić z pomocą innych pianistów fortepian, którego dźwięki znowu zapełniły pustą przestrzeń Perły. Sam Henryk jednak nie wrócił do gry ze względu na paskudne złamanie ręki, która miała się zagoić najwcześniej za pół roku. Hugo Wtorek otrzymał pogrzeb z honorami, tak jak wynikało to z kultury Łazików. Natomiast Gaweł poszedł za kratki. Policjant, który skończył w więzieniu, a na dodatek na okres dwóch lat. Pomogło chociaż to, że nigdy nie był prawdziwie karany, w końcu pozbawiono go jedynie pracy i przywilejów z tego płynących. Oraz podobno ktoś się za nim wstawił podczas wyznaczania kary…Szatański instrument
Gdyby natrafiłaby się odpowiednia okazja, to Gaweł Narzutowiec z pewnością przeprosił każdego żebraka, jakiego w życiu spotkał i minął, zupełnie się nim nie interesując. Teraz rozumiał, skąd brał się ich charakter, ich podejście do życia, oraz ich przykry zapach. Los potraktował go okrutnie i po roku, który spędził w więzieniu, nie potrafił znaleźć żadnej pracy pozwalającej mu żyć chociaż cieniem dawnego życia. Wyrzucony z Łazików, nie był mile widziany przez nich, a co dopiero przez jakiegokolwiek przedstawiciela władzy Dyktatora, którym podpadł aż dwukrotnie. Ktoś rozsądny uznałby, że powinien się wynosić z Perły, ale były policjant uparł się na swojej ostatniej sprawie. Henryk Szatan-Zegarski, człowiek którego zawsze otaczała śmierć. Narzutowiec lepiej tym razem podszedł do przeciwnika i by zdobyć więcej informacji o nim, po prostu zrobił wypad na Szkolną, gdzie udało mu się zorientować, że Henryk na stacji zjawił się w tym samym dniu, w którym ogłoszono śmierć uczestników wyprawy na powierzchnię. I chociaż próbował ich w zamian ostrzeć przed tym mordercą, to go po prostu wyśmiali, uznając to za majaczenie chorego pijaka. Czy Gaweł zaprzyjaźnił się z tanimi trunkami po wyjściu z więzienia? Może, ale to był jedyny przyjaciel, który się przy nim utrzymał. A czy był chory? Nie, to były jedynie zmyślne dodatki głupców, czuł się zdrowy jak ryba, chociaż czasami trudniej było mu złapać oddech. Ale to była wina jedynie braku odpowiedniego pożywienia, które przywykł jeść, kiedy to strzegł Perłę przed złem. Złem, które zabijało jej mieszkańców. Tak… A jednak mieszkańcy Perły zaprosili sami zło do siebie, dali posłanie, jedzenie, pieniądze, a następnie usiedli w koło i zaczęli słuchać muzyki. Tej przeklętej, szatańskiej muzyki, która zabijała rozsądek i manipulowała ludźmi. Gaweł, rozsądny i zdrowy na umyśle, był jedynym człowiekiem w Metrze, który to dostrzegał! Przecież mieszkańcy tych dwóch stacji, na których mieszkał też Henryk, zdołali się mu uwieść! A tylko Narzutowiec mógł ich od tego złego uroku uwolnić, wystarczyło jedynie chwycić te “zło” za fraki i wyrzucić z Metra, na powierzchnię. Tak, miejscem dla zła była powierzchnia. Przecież to na powierzchni na chwilę uległ złym demonom i zabił człowieka. Gaweł był w całej tej istocie rzeczy niewinny, ale ludzie tego nie rozumieli. Nie wiedzieli, że Gaweł był uwięziony na powierzchni we własnym ciele, zło odebrało mu panowanie nad własnymi rękoma. A to on, o nieskalanym sercu, poszedł siedzieć! Ale teraz był wolny, wolny od wszystkich zobowiązań i praw, mógł więc działać. Nawet, jakby miał przypłacić życiem uwolnienie Metra od zła, to się on do tego posunie! A co tam, niech wiedzą, jakiego nosiła ta ziemia bohatera.
Dokładnie sobie zaplanował to, jak uwolni swoich braci i siostry od Szatana. Udało mu się ukraść jednemu z rzemieślników na stacji zardzewiały klucz francuski, który następnie schował pod resztkami swoich ubrań. Później poszedł żebrać w pobliżu miejsca, w którym stał ten szatański instrument, na którym grał sam Szatan… na chwilę obecną nie było go tam, ale grał tam inny demon, zapewne również nieposiadający ani odrobiny miłosierdzia w sercu, gdyż grał na tym fortepianie. A to była rzecz najbardziej oczywista na świecie, że osoba o ciągle bijącym sercu i mająca na uwadze dobro innych nie zagra na tym samym instrumencie, który został tknięty namacalną obecnością zła. Tak samo jak nimfy w mitologii, które opuszczały swoje domy, kiedy to zbrodniarz zmywał krew w ich domach… wracając do planu, Narzutowiec był już przygotowany. Chociaż spróbowano wyrzucić go dwukrotnie, to za każdym razem wracał, ryzykując zostanie pojmanym przez służby bezpieczeństwa, widoczne również będące sługusami zła. Za trzecim razem przestano zwracać na niego uwagę, dzięki czemu mógł przeczekać do wieczora. W tym czasie demony przy instrumencie się zmieniały, ale głównego źródła problemów dawnego policjanta brakowało i wychodziło na to, że się dzisiaj nie zjawi. Nie pasowało to zbytnio Gawłowi, który chciał obie sprawy załatwić jednocześnie, ale uznał, że jak wykona krok pierwszy, to już pójdzie z górki. Zawsze idzie z górki, jak już się kilka kroków wykona. Kontynuując jednak plan zbawienia Metra, poczekał do momentu, w którym to zgasły światła, a w pobliżu nie było już nikogo, kto mógłby powstrzymać jego plan. Dlatego też zbliżył się do instrumentu, otworzył go, a następnie przeprowadził kilka silnych uderzeń, uszkodzając wrażliwe części fortepianu. Następnie skupił się na klawiszach, również starając się je uszkodzić. Dopiero po chwili jednak dotarło do niego, że niektóre klawisze nadal wydawały dźwięki, przez co ktoś mógł to usłyszeć. Poczekał chwilę, jednakże nie słysząc zbliżających się kroków, powrócił do swojej misji. Ciągle trzymając klucz francuski zaczął wyrywać luźne części i wrzucał je ponownie do środka instrumentu. Miał już skupić się na innej części fortepianu, kiedy to ktoś złapał go za ramię. Przerażony Gaweł mocniej chwycił swoją jedyną broń, a następnie wyprowadził jedno uderzenie, celując instynktownie w głowę. Trafił, a głuchy jęk i upadek ciała na ziemię uświadomił mu, co się stało. Spróbował sprawdzić, kogo to trafił, ale kiedy to dotknął kobiecych piersi zrozumiał, że nie był to jego główny cel. Cicho zaklnął i spróbował odsunąć na bok kobietę, by mu nie przeszkadzała. Jednak, kiedy dotknął czegoś lepkiego na ziemi zatrzymał się w miejscu, a jego oddech przyśpieszył. Sprawdził puls nieznajomej, a kiedy go nie odnalazł pojął, że kogoś zabił. Był to dla niego mocny cios, który sprawił, że krzyknął z przerażenia, a następnie uciekł z miejsca zbrodni.
Jakimś cudem udało mu się uciec, jednakże nie widział w tym satysfakcji. Wcześniej mógł sobie tłumaczyć, że to, co wydarzyło się na powierzchni, było jedynie działaniem złych mocy, ale to tutaj było działaniem tylko i wyłącznie jego. Pojął, kim się stał. Chcąc pozbyć się mordercy sam zabił dwie niewinne osoby, a także zniszczył źródło dochodów zapewne kilku pianistów, nie pozostawiając im innej opcji, niż powrót do pracy, może nawet pracy ponad siły. Czuł się źle, podle, dlatego też uznał, że nie może tutaj dalej przebywać. Wymknął się tunelem i skierował się w stronę innej stacji. Ponownie miał farta, gdyż nikogo na posterunku nie zastał, zapewnie ruszyli sprawdzić, skąd to zamieszanie na stacji. Wbrew procedurom, ale to nie przeszkadzało Gawłowi, który miał teraz kilka razy większe problemy. Przez pewien odcinek po prostu biegł, ale w końcu osunął się na ziemię, ciężko dysząc. Był głodny i nie pamiętał, kiedy ostatni raz coś poza wodą miał w ustach, a na dodatek nie miał żadnych funduszy, by kupić sobie chociaż najmniejszy, najgorszy posiłek. Nie miał sił nawet myśleć, dlatego też schował kolana pod brodę i położył się w ciemnościach tunelu, by odpocząć i pomyśleć, co robić dalej. Chwilę później zasnął.
Śniło mu się, że stał na platformie, na której wręczano medale za zasługi dla Metra. Na szyi każdego wynagrodzonego znajdował się złoty medal, założony przez samego Dyktatora. Gaweł stał w kolejce ostatni, w odświętnym mundurze policyjnym. Był świeży, umyty i gładko ogolony, a blaski fleszy oślepiały głównie jego. Był gwiazdą, celebrytą, bohaterem. W końcu zaprosił go sam Dyktator. Idol Narzutowca stwierdził, że Gaweł jest dla niego jak syn, którego nigdy nie miał i jest dumny z tego, że może mu powierzyć tak wielkie stanowisko, jak zostanie dowódcą Gwardii. Chwilę później Dyktator zawiesił ciężki medal, największy i najbardziej błyszczący ze wszystkich, na szyi Gawła, po czym odwrócił się w stronę tłumu. Wtedy też nagrodzony poczuł ukłucie niepokoju. Dyktator zaprezentował go nie jako bohatera, ale jako skazańca! Zaczął przedstawiać jego winy, jakich się dopóścił w Metrze, zaczął dokładnie przedstawiać powody z nimi związane, a następnie z pogardą na niego spojrzał. I to spojrzenie było dla byłego policjanta najgorsze. Nie mógł złapać tchu i zaczął po prostu płakać jak małe dziecko, a w tym czasie medal na jego szyi zmienił się w sznur z łańcucha, przywiązany do sklepienia stacji. Był już napięty do granic możliwości, a Narzutowiec nie mógł go zdjąć, gdyż był zespawany na jego szyi. Wtedy też Dyktator odwrócił się w lewo i powoli kiwnął głową. Kątem oka Gaweł zauważył, do kogo to kiwa. Przy dźwigni, z pogardliwym uśmiechem na twarzy, stał sam Zegarski. Miał jednak czerwone, błyszczące oczy i długie, powykręcane rogi na głowie. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał Szatana, co też desperacko próbował wykrzyczeć Gaweł, bez większych sukcesów. Chwillę później Henryk pociągnął dźwignię, a zapadnia się otworzyła. Gaweł zaczął się dusić…
I dusił się nadal po tym, jak się obudził. Ktoś trzymał ręce na jego gardle i próbował go udusić, a sam Narzutowiec był zbyt przerażony i zbyt słaby, by móc się jakoś mu przeciwstawić. Udało mu się jednak dosięgnąć zapalniczki, którą odpalił, by zobaczyć przynajmniej raz, kto go dusi. Był to jego własny cel, pianista ze Szkolnej. Henryk nie uśmiechał się jednak, ani też nie miał rogów na głowie. W skupieniu i w milczeniu wyduszał resztki życia ze swojego przeciwnika, po czym odszedł, kiedy ten osunął się bez życia na tory.
+++
Dokładnie w tym samym czasie były kapitan Wielkiego Małża, Tomasz Jakubczyk, pisał swój dziennik. Dowództwo oddał Karolowi Rockiemu, znanemu szerzej jako Wilk, zwłaszcza w społeczności Łazików. Wtedy też do jego namiotu wszedł jego znajomy, Henryk. Ciągle nosił na ręku temblak, by jej nie przemęczać, chociaż już za dwa tygodnie mieli mu go zdjąć. Jakubczyk zaprzyjaźnił się z Zegarskim po powrocie z wyprawy, w której zginął Hugo. Pianista pomagał Tomaszowi w znalezieniu nowej pracy dla niego i jego narzeczonej, co było konieczne, kiedy obaj uznali, że chcieliby mieć dziecko. Jakubczyk miał już wstać, żeby przywitać gościa, ale ten położył worek na śmierci na jego biurko. Tomasz rozwinął go i zobaczył, co znajdowało się w środku. Jakiś kawałek papieru, dosyć czysty, oraz sporo banknotów. To mój prezent ślubny dla was - odpowiedział Henryk. - Ja opuszczam Perłę, by znaleźć sobie jakieś nowe zajęcie. A co się stało? - zapytał Tomasz. Jakiś gnojek zepsuł fortepian. - odpowiedział pianista. - Nie da się go naprawić, a ktoś nawet obudził Dyktatora, by go o tym powiadomić. Widocznie nie był zadowolony z zakłócenia jego snu, bo kazał zepsuty instrument przeznaczyć na opał. A wiesz, jak to jest z jego rozkazami… Nastąpił krótki moment ciszy, w którym to przyjaciel szukał słów, by jakoś pocieszyć Henryka, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Zapytał za to, czy ten sobie poradzi gdzieś indziej, bez instrumentu. Henryk w tym momencie krótko się zaśmiał i ruszył ku wyjściu, rzucając na odchodne, że Zawsze i wszędzie. Nad ranem udało się pianiście załatwić odpowiednie dokumenty, dzięki czemu mógł opuścić stację, co też natychmiastowo zrobił. Po drodze spotkał też leżącego na torach żebraka, lecz to go nie interesowało. Po prostu nad nim przeszedł i ruszył dalej, w ciemność tuneli Metra.Henryk Szatan-Zegarki nie żyje!
Jak to często bywa z opowieściami z Metra, ciężko było określić, czy kiedykolwiek miały miejsce. Prostym ludziom ciężko było uwierzyć w maszyny latające, w bohaterów z początków życia po apokalipsie, a niektórzy nawet uznawali, że pewne wielkie wydarzenia w historii Metra pod władzą Dyktatora zostały sfałszowane, by dać ludziom nadzieję na lepsze jutro, lub żeby po prostu poprawić ich humor. Oczywiście, najsilniejszym środkiem, który mógłby sprawdzić, czy dana legenda Metra jest prawdziwa, byłoby samodzielne sprawdzenie u źródła i wypytanie się osób, które same doświadczyły tamtego zjawiska, ale na drodze stały poważne problemy. Na samym początku, nie każdy świadek tamtych zjawisk przeżył, co było okrutnym zakończeniem pracy nad analizą legendy Metra. A jak już te osoby przeżywały, to albo nie chciały o tym mówić, bądź kłamały, co dodatkowo komplikowało sprawę. Na samym końcu, z trójki największych problemów, stało lenistwo mieszkańców poszczególnych stacji. Na szczęście, ja do takich osób nie należę. Osobiście sprawdziłam kilkanaście legend Metra, z czego jedynie dziesięć procent było prawdziwych, chociaż muszę być w tym wypadku szczera. Nie każdą sprawę udało mi się ukończyć, a to ze związku z nieprzewidzianymi konsekwencjami. Kościelna zamknęła mi drogę do przebadania aż trzech legend Metra, a Łazik, który badał dla mnie tropy na powierzchni, stał się niezwykle łakomy na moje fundusze. Powinien zdać sobie sprawę z tym, że nie jestem żadnym urzędnikiem, a tym bardziej nie jestem Biolożką, przez co nie mam po prostu możliwości, żeby opłacić go tak, jakby sobie to życzył, ale on tego widocznie nie rozumie, bądź sam się okłamuje, że jest inaczej. Niestety, ale obawiam się, że jeżeli nie znajdę nowego Łazika, to będę musiała się ograniczyć jedynie do badania legend na terenie Metra.
Przynajmniej, zanim Elmo stał się skąpy, udało mi się w pełni ukończyć badanie jednej wyjątkowej legendy metra, szczególnie głośnej dwa lata temu. Piszę tutaj oczywiście o Pianiście ze Szkolnej, głośnym muzykancie grającym na Perle, który zjawił się po ustawieniu na tej stacji fortepianu i zniknął, kiedy instrument umilkł na zawsze. Tę sprawę badałam szczególnie uważnie, gdyż nic nie wskazywało na to, że Pianista umarł, ale słuch o nim zaginął. Jak wielu z moich czytelników zapewne uzna, zaczęłam sprawę od opowiadań mieszkańców Szkolnej, jednakże z dumą mogę ogłosić, że wszystko zaczęło się zupełnie gdzie indziej, na niedostępnej już dzisiaj Stacji Promowej. Mieszkał tam jakiś czas, a następnie zniknął po sądzie nad Remigiuszem Kotwicą (zresztą, nazwisko ironiczne jak na historię stacji), w którym to anonimowy osobnik udowodnił, że Kotwica podtruwa wodę pitną, by móc sprzedawać filtry do wody, które przygarnął sobie jeszcze wtedy, kiedy było wielkie zamieszanie w związku z Apokalipsą. Szczerze podejrzewam, że to właśnie Pianista maczał w tym palce, a po zrealizowaniu swoich celów, polegających na ukaraniu przestępcy, po prostu ruszył dalej, na Stację Kościelną. Tam nie poszło mu już tak gładko, gdyż pokłócił się bezpośrednio z Proboszczem Czarnko i musiał wycofać się, by ocalić swoje życie. I to byłoby na tyle w związku z tą stacją, gdyż nawet moje źródło z tamtej części Metra nie chciało udzielić dokładniejszych wydarzeń. Dziwna sprawa, ale to pokazuje, że Pianista nie obawiał się, komu stawia czoło, oraz nie jest głupcem, bo uciekł, zanim postanowiono go zabić. Na szczęście więcej informacji o nim mam w związku z kolejną stacją, na której zamieszkał. Na Stacji Galeryjnej wspierał podobno biedniejszych, głównie poprzez dawanie im pieniędzy. Jestem skłonna w to uwierzyć bardziej, niż w pogłoski, że brał udział w stworzeniu Szarej Gwardii, co jest rzeczą samą w sobie absurdalną. Jednak nie można powiedzieć, że nie przysłużył się prawu. W końcu, tydzień przed wyruszeniem na Stację Szkolną, udał się on na Stację Basenową, gdzie to służył jako strażnik filtrów wodnych. Dziwny zawód, jak na jego umiejętności, ale w międzyczasie doszło do potrójnego morderstwa na tej stacji. Sprawca, Dominik Ząbek, został zastrzelony podczas ucieczki ze stacji. Krótkie śledztwo pozwoliło wykryć, że jednym ze strzelców, ścigających Ząbka, był Pianista. Po tym morderstwie przeniósł się natychmiastowo na Szkolną, nie przyjmując nawet zapłaty za swoją pracę. Podobno kazał całość przekazać matce Dominika, jako wsparcie po utracie syna. Na Szkolnej grał spory okres czasu, zaprzyjaźniając się głównie z Verpriciem, bibliotekarzem i terapeutą-amatorem. Tutaj można się doszukiwać jego wpływu na kulturę stacji, gdyż ta miała swój rozkwit po jego przybyciu. Dzisiaj więcej się mówi oczywiście o Biolożce, niż o nim, ale obaj przysłużyli się stacji, w większym, lub mniejszym stopniu. Dalej historia robi się interesująca. Na Perle grał, gdyż Dyktator chciał spełnić życzenie córki i grał nawet dalej po tym, jak córce się znudziło. Uśmiercił tam również szaleńca, który nie potrafił pojąć uniwersalności muzyki. Był wściekły, gdyż jego żona umierała do, nieukrywajmy, muzyki rozrywkowej. Przynajmniej ja tak widzę Mozarta, bo jest to zupełnie inna szkoła. Nie jest to Marsz pogrzebowy Chopina, który był używany do pogrzebów na stacji. I jednego małżeństwa, na specjalne życzenie Pana Młodego. Moglibyście uznać, że morderstwo szaleńca jest zjawiskiem niemoralnym, ale Pianista wyszedł wtedy na bohatera, ratując nie tylko bezbronne dziecko, ale też córkę Dyktatora (ponownie zaznaczam, że jej nigdy nie spotkałam, więc nie będę jej oceniała. Zresztą niektórzy z was też mogą się co do niej mylić). Wracając do historii na Perle, to też tam Pianista wyszedł na powierzchnię. Był tam nawet Elmo, mój znajomy Łazik, kiedy to jeszcze był w Wielkim Małżu. Na powierzchni zginął Hugo Wtorek, szanowany przez ogólną społeczność Łazików, jako doświadczony nauczyciel, potrafiący poświęcić życie dla kogoś. I to też zrobił, ratując Pianistę przed śmiercią, której sam nie ominął. W życiu tego człowieka-legendy pojawiła się na tamtej stacji jeszcze jedna interesująca osoba, mianowicie były policjant Gaweł Narzutowiec, który wpadł w coś w rodzaju manii i starał się zepsuć życie Pianiście, co mu nie wyszło. Najpierw sam stracił pracę, następnie doprowadził do wypadku, w którym zginął Hugo, a na sam koniec zmarł samotnie w tunelu. Od osoby, która się zajęła jego pochówkiem wiem, że nie miał żadnych uszkodzeń ciała, przez co śmierć mogła być spowodowana natłoczeniem się głodu, choroby i stresu, w jakim to pod koniec swojego życia żył Narzutowiec. Strasznie smutna jest ta historia, zwłaszcza biorąc pod uwagę pewien czynnik, o którym wspomnę na koniec.
Później zaczyna się nowy okres w życiu Pianisty, związany już z moją małą ojczyzną, Blokiem Koksowniczym 1. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaka ja byłam ucieszona, kiedy dowiedziałam się, gdzie skończył Pianista. I tak, wiem że słowo “skończył” nie kojarzy się zbyt dobrze, ale dajcie opowiedzieć tę historię. Pianista był niesamowicie ruchliwy w Metrze-Koks i często zmieniał swoje miejsce pobytu, średnio raz na dwa tygodnie. Był na każdej stacji, z wyjątkiem oczywiście Stacji Blok Chemiczny. Osiadł jednak w Stacji Blok Gazowy, gdzie to objął funkcję strażnika, broniącego stację przed Rdzawymi. Niby chcę pozostać w miarę neutralna w każdej kwestii tego artykułu, ale jednak co do Rdzawych, to wiem, że zachowują się źle. To bardzo źli ludzie, ktorzy krzywdzą niewinnych i chwała każdemu strażnikowi, który objął funkcję, by obronić matki z dziećmi. Szkoda, że nie było ich tam tylu, kiedy byłam mała, może dzisiaj mama pomogłaby mi z niektórymi problemami. Wracając do Pianisty, a nie do moich osobistych problemów, udało mu się go spotkać! Siedział wówczas w tunelu, wraz z czterema innymi strażnikami i czytał wówczas książkę. Udało mi się na niego natrafić dzięki pomocy Konrada Poprzecznego, któremu tutaj z imienia i nazwiska dziękuję, bo gdyby nie ty, to nigdy bym go nie odnalazła. Wracając, poraz drugi, próbowałam przeprowadzić z nim wywiad. Niestety, kiedy zaczęłam się wypytywać o jego poprzednie życie, ten beztrosko określił, że “Pianista którego szukasz, Henryk Szatan-Zegarski nie żyje”. Zamurowało mnie to i próbowałam jakoś to naprostować, jednakże pozostali strażnicy w już bardziej wulgarny sposób kazali mi przestać nękać ich znajomego. Na szczęście nie dałam za wygraną i rozpoczęłam obserwację jego osoby, czego przez większość czasu nie zauważył. I to, co mogę o nim napisać, to same dobre rzeczy. Pracuje rzetelnie, nie śpi na miejscu pracy, wydaje się być lojalnym i umiejącym słuchać przyjacielem, ale to, co sprawiło, że zaczęłam traktować go z sympatią. Większość swoich zarobionych funduszy oddawał pewnej staruszce, której mąż zmarł przed laty. Sama była zbyt stara, żeby móc pracować i z pewnością skończyłaby jako żebraczka, gdyby nie pomoc finansowa Henryka. Niestety, nie przeżyła długo, chociaż do końca mogła liczyć na pomoc Henryka. Wręczyła mu też, co podejrzałam przez dziurę od namiotu, swój łańczuszek z krzyżem. Pianista lekko się speszył, ale nie ukazał tego staruszce. Później drugi raz spróbowałam z nim porozmawiać, dzień po pogrzebie staruszki. Chociaż początkowo nie chciał ze mną rozmawiać, to udało mi się mu coś powiedzieć, o czym mogę powiedzieć i wam. Henryk był oskarżony za ucieczkę z miejsca wypadku, który spowodował przed apokalipsą. Wiedziałam o tym dzięki dokumentom, które były zwinięte w śpiworze Gawła. Nie zabrał go z więzienia, co było dziwne, ale same dokumenty, jak stwierdził mój tatko, są autentyczne. Powiadomiłam Henryka, że nie spowodował tamtego morderstwa, gdyż opis poszukiwanego kierowcy nie zgadza się z jego wyglądem. Chociaż wiele rzeczy można zmienić w wyglądzie, to ja i tatko jesteśmy zdania, że nie da się zmienić chociażby kształtu szczęki. Policja szukała kierowcy z kwadratową szczęką, której to Pianista nie miał. Coś w nim drgnęło, kiedy o tym usłyszał, po czym stał chwilę w ciszy. Później, głosem cichym, widocznie zdenerwowanym, odpowiedział, że był tamtego dnia pijany i nie pamiętał niczego z nocy, w której wypadek miał miejsce. Usłyszał o tym nad ranem od swojego znajomego, że policja go szuka, a uciekł dlatego, że się po prostu przestraszył. Po części go rozumiem, gdyż nikt by nie chciał siedzieć za niewinność. Zataiłam jednak przed nim informacje o Gawle Narzutowcu, gdyż nie chciałam obciążać go myślą o tym, że zmarł człowiek, który za wszelką cenę chciał go ukarać. Szczerze, współczuję im. Jeden chciał być dobrym człowiekiem i dążył do sprawiedliwości, a drugi ukrywał się z powodu zbrodni, której nie popełnił. Przy okazji dowiedziałam się, dlaczego stwierdził, że poszukiwany przeze mnie Pianista, czyli on sam, nie żyje. Wyjaśnił, że życie na każdej stacji otwiera jako zupełnie nowy rozdział i nie wraca już do starych. Uznał, że jego życie jest książką, którą czyta się tylko raz. Nazwał to Teatrem Lalek, cokolwiek to znaczy.
Po rozmowie pożegnałam się z nim, nie mając już o nic więcej do zapytania.W końcu dotarłam do końca historii legendy. Na szczęście jednak zapomniałam torby i chociaż nie cierpię swojego zapominalstwa, to jednak cieszę się, że wróciłam. Widziałam wtedy, jak w blasku ogniska Henryk przyglądał się krzyżykowi z Jezusem, a następnie zakłada go na siłę. Na zawsze zapamiętam to jego nietypowe, pozornie zimne spojrzenie i komentarz, jaki rzucił Bogu. Brzmiał on “Wychodzi na to, że od tego momentu pracujemy razem, Synu Boży”.
~Jeden z wielu nieopublikowanych artykułów pióra Jaśmin Tetmajer, młodej łowczyni legend Metra.Zawód/stanowisko: Strażnik na Stacji Blok Gazowy, gdzie to zajmuje się głównie pilnowaniem tuneli i magazynów zapasów na stacji, chociaż zdażyło mu się już kilkukrotnie strzec porządku wśród mieszkańców stacji.
| Umiejętności, zalety | Wady |
|--------|------|
| Dobrze gra na fortepianie. | Brakuje mu umiejętności w grze na innych instrumentach. |
| Potrafi doprowadzić do sprawiedliwości… | …przez co też może narobić sobie wrogów |
| Zna się w samoobronie | Nie jest zbyt silny |
| Radzi sobie, kiedy atakuje z zaskoczenia | Zupełnie odwrotnie jest, kiedy walka jest wyrównana |
| Potrafi poradzić sobie z małym sprzętem. | Im większy sprzęt, tym gorzej sobie z nim może poradzić. |
| Ma pewne doświadczenie z wypraw na powierzchni. | Na której zresztą był tylko raz, więc ciężko to doświadczenie określić. |
| Ma przyjaciół, którym jest lojalny… | …co może też być jego zgubą. |
| Zwiedził praktycznie całe dostępne Metro. | Został uznany za wroga Proboszcza. |
| Ma reputację. | Która dla większości nic nie znaczy. |
| Radzi sobie z pistoletami. | Ale nigdy w życiu nie operował czymś większym, niż Uzi na strzelnicy. |
| Potrafi walczyć nożem. | Większa broń biała już odpada. |
| Potrafi ukrywać swoje emocje. | Przez co niektórzy skłaniają się do “Szatana”, jak nazwisko wskazuje. |
| Nie miewa snów. | Nie jest zbyt czujny, kiedy śpi. |
| Dobry słuchacz. | Gorszy mówca. |
| Dobra pamięć… | przez co potrafi się zaciąć, rozmyślając chociażby o swojej siostrze. |
| Posiada dobrą kondycję… | ale miał też złamaną rękę. |
Ekwipunek i majątek: 100 złotych, wyznaczone miejsce do spania na Stacji Blok Gazowy. Z bardziej praktycznych rzeczy posiada:
- nóż do grzybów,
- wojskowy, dwudziestocentymetrowy nóż (prezent od władzy na Perle, w ramach podziękowania za załatwienie sprawy z szaleńcem z nożem).
- Zapas wody i żywności. Nie za dużo, gdyż otrzymuje jedzenie, wcześniej oczywiście odjęte od zapłaty.
- Ubiór, opisany w Wyglądzie.
- Aktówka z brązowej skóry, prezent na pożegnanie od Verpricia.
- Kompas, mapa miasta i Metra, oraz zegarek kieszonkowy, druga część nagrody za wydarzenie na Perle.
- Ładowana ręcznie latarka.
- Trzy zapalniczki.
- Dwie książki, wypożyczone od Verpricia, mianowicie Mistrz i Małgorzata Bułhakowa i Erystykę Schopenhauera.
- Własny respirator przemysłowy, dobrej jakości, wraz z trzema filtrami.
- Krzyżyk na łańczuszku, prezent od staruszki, który to Zegarski nosi ukryty pod swetrem i płaszczem.
- Trzy bandaże elastyczne.
Wygląd: Rozpoczynając opis Pianisty, warto rozpocząć od głowy. Na owalnej twarzy umieszczone są szare, głębokie oczy, prosty nos i wiecznie opadnięte kąciki ust, będące wyrazem stałego smutku. Trójkątne, bardzo lekko odstające od głowy uszu są średniej wielkości i nie przyciągają prawie żadnej uwagi, gdyż giną we włosach Henryka. Te, ciemnoszare, średniej długości, są niedbale obcięte nożyczkami prawdopodobnie przez ich posiadacza, który zaczesał je do tyłu, by nie wpadały mu w oczy. Niżej znajdują się brwi i broda, każde tego samego koloru, co włosy. Sama broda prezentuje się doskonale w stylu kaczego kupra, a jej stan świadczy o tym, że Henryk o nią dba bardziej niż o włosy. Idąc dalej, mamy krótką szyję, na której widnieją trzy małe pieprzyki, które, jeżeli by pociągnąć linią, tworzą ze sobą mały trójkąt. Klatka piersiowa jest kurza, a co za tym idzie, jest zniekształcona, lecz nie stwarza żadnych problemów jej posiadaczowi. Plecy proste. Ręce Pianisty są idealnym świadectwem tego, że nie pracował fizycznie przez większość swojego życia, za to nogi mogą być świadectwem tego, że Henryk poruszał się głównie pieszo, lub rowerem. Szatan-Zegarski mierzy sobie około metra siedemdziesiąt pięć, co czasami ciężko zauważyć, gdyż większość czasu spędza na siedząco, w pozycji pochylonej, czytając, sprawdzając sprzęt, czy po prostu patrząc na swoje obuwie.
Ubiór Pianisty również jest charakterysytyczny i świadczy o kolejnej z licznych cech charakteru Henryka. Otóż ciągle chodzi w tym samym, w czym zszedł do metra, a to dzięki wysokiemu zadbaniu o swoje ubrania, chociaż te są już pobrudzone, czy miejscami pokryte kurzem. Otóż na głowie nosi czarny kaszkiet, szyję przykrył cienkim, czarnym szalem, a nogi ukrył pod parą wygodnych, miejscami pozszywanych już jeansów. Swoje stopy zabezpieczył dobrymi butami radzącymi sobie z każdym przebytym kilometrem, a dłonie zabezpieczył skórzanymi, szarymi rękawiczkami. Nosi lekki, krótki, szary płaszcz na guziki, pod którym skrywa pobrudzony sweter bez kołnierza.
Oczekiwania gracza względem rozgrywki:
- Zegarski nigdy nie wejdzie na Kościelną, ze względu na ciągle żywy konflikt z Proboszczem. Może i obaj już o tym nie rozmawiają, ale jeżeli Proboszcz dowiedziałby się, że drugi ciągle żyje, a na dodatek jest na jego stacji, to skutki byłyby opłakane.
- Jest to najdłuższa, najtrudniejsza, a zarazem najbardziej dopracowana karta postaci, jaką kiedykolwiek napisałem.
- Wygrałem zakład z Radio, postać ukończona przed upływem terminu.
- Już bardziej do gry, to liczę na emocjonującą rozgrywkę, w której to obaj będziemy się dobrze bawić.
- Łącznie z tym zdaniem, KP Zegarskiego stanowi 11899 słów. -
Imię i nazwisko: Adam Miauczyński
Pseudonim: Czasami ktoś zdrobni jego imię do formy “Adaś”, jednakże jest to na tyle rzadkie i błahe, że nie powinno się tego nazywać pseudonimem.
Wiek: 49 lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Lata lichej egzystencji pod ziemią wpędziły go w będącą zapewne na wymarciu, jak wszystko po wojnie, grupę osób z obsesjami i kompulsjami. Potrafi kilkanaście razy sprawdzać czy nikt mu nic nie ukradł z jego pseudomieszkania na Stacji Szkolnej, mimo iż sam wie, że nie ma tam nic cennego. Strach, niepewność oraz poczucie beznadzieji w tym nędznym, krecim życiu spotęgowały jego neurotyczność oraz wulgarność. Sfrustowany podziemnym więzieniem pragnie dokonać exodusu z tego totalitarnego pseudopaństewka, nawet jeżeli to są tylko plany, których i tak nie spełni.
Rodzina: Jego rodzicami byli, lub są gdyż nie można mieć pewności, Barbara oraz Marek Miauczyńscy. Pracowali jako nauczyciele, a Adam był ich jedynym synem. Widział ich ostatni raz na kilka dni przed końcem cywilizacji, ponieważ odzwiedził ich w rodzinnym domu w Łodzi.
Jego żona, Marlena, zmarła krótko po zamieszkaniu Zdzieszowic pod powierzchnią. Chwilę po niej Ziemię opuścił syn pary, Sylwuś. Wywołało to załamanie nerwowe u Adama.
Siostra jego żony, Elżbieta Czarkowska, była tutejszą. Z tego co udało mu się dowiedzieć, na podstawie plotek, takowa osoba żyje na Stacji Kościelnej. Bynajmiej tak się nazywa.
Towarzysze: Nie posiada takowych, jest typem samotnika.
Historia i pochodzenie: Adam urodził się na wiele lat przed wojną, w Łodzi. Jego ojciec był nauczycielem matematyki, a matka polskiego. Jako iż poszedł do liceum gdzie ta dwójka uczyła nie jest dziwnym, że rok po roku zbierał czerwone paski. Już wtedy był indywidualistą, który wolał skupiać się na pasji niż na płytkich relacjach z często niedojrzałymi rówieśnikami. I tak Adam spędzał czas wolny w bibliotekach, muzeach czy czytając książki na działce, ponieważ jego pasją była historia. I to na nią poszedł na studia, po bardzo dobrze zdanej maturze.
Podczas ostatniego etapu edukacji poznał swoją przyszłą żonę- Marlenę. Szybko dorobili się potomka, którego nazwano Sylwestrem. Trzy lata później Adam został nauczycielem WOSu i historii w jednym z krakowskich liceów. W tym czasie był bardzo szczęśliwym człowiekiem- miał kochającą żonę, dobrze wychowanego synka i pracę z powołania, na dodatek w bardzo przyjemnej atmosferze.
Tego pamiętnego dnia, kiedy wszystko się zaczęło, rodzina przyjechała do Zdzieszowic, ażeby odwiedzić siostrę Marleny, Elżbietę. Jako iż wszyscy znajdowali się w podziemnym centrum handlowym udało im się przetrwać początek zagłady. Ale wraz z brakami pożywienia, walkami o zasoby i wielką smutą po końcu świata Marlena i Sylwester zmarli, chorzy na jakieś dziadostwo.
Adam został sam, początkowo popadając w depresję. W tej trudnej chwili miał wiele myśli samobójczych. Jego rodzina nie żyła, nie mógł wykonywać pracy i w ogóle wszystko co lubił przepadło pod trującym pyłem powierzchni. Zaczął nienawidzić Metrozetu, nawet jak był to ostatni znany mu bastion cywilizacji. Sądząc, że gdzieś na świecie istnieją lepsze miejsca niż ten totalitarny system, pragnął uciec. Z wiadomych powodów jest to niemożliwe, bo jakie zmęczony życiem intelektualista ma szanse na przetrwanie samemu w tych niegościnnych czasach? Zwłaszcza jak nie wiadomo do końca, co stąpa obecnie po ziemi.
Koniec końców został ogrodnikiem ze Stacji Szkolnej, wykorzystując doświadczenie nabrane podczas uprawy ogródka na działce. W czasie wolnym od pracy samemu gra w szachy, rozwiązując problemy królewskiej gry, które to czerpie z książek szachowych kupionych u handlarzy. Od czasu do czasu, jak uzbiera środki, idzie się edukować u Biolożki. I tak mija mu czas przez ostatnie lata.
Zawód/stanowisko: Ogrodnik/rolnik/chodowca zmutowanych warzyw czy jak to się nazywa.
Umiejętności, zalety:
-uprawa roli; zaczynał jako prawie amator, jednakże po latach pracy nabrał doświadczenia,
-rozległa wiedza z historii, socjologii czy polityki, jednakże teraz to się chyba nikomu nie przyda.
Wady:
-totalne zero w posługiwaniu się jakąkolwiek bronią czy bardziej złożonymi narzędziami, nie licząc tych ogrodniczych,
-chorowity i słaby fizycznie.
Ekwipunek i majątek:
-“mieszkanie” na Stacji szkolnej, czyli “łóżko”, dwie duże szafki, stolik i krzesełko,
-pudełko szachów, składające z planszy z jednego modelu oraz bierek z kilku modelów. Stylistyczny nieład, ale wszystko się zgadza,
-trochę pism trzymanych pod łóżkiem, głównie książki szachowe, jakiejś o historii Polski Piastów i antycznej Grecji , Stary Testament oraz jeden Świerszczyk. Wszystko uzbierane w ciągu tych dwudziestu lat.
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Akcept. -
KARTA POSTACI NADAL ZNAJDUJE SIĘ W TRAKCIE TWORZENIA
Imię i nazwisko: Alojzy Pankau
Pseudonim: Kulawy, czasem zwany “Alkiem”
Wiek: 60 lat
Płeć:: Mężczyzna
Charakter: ,Kulawy" na pierwszy, drugi, a nawet i trzeci rzut oka w trakcie własnych spotkań i relacji międzyludzkich może sprawiać intensywne wrażenie wręcz stereotypowego mieszkańca Bloku Koksowniczego 1 starej daty - prostolinijnego, darzącego antypatią mieszkańców SMZ Koksownika o silnie zaakcentowanym pesymizmie względem życia, skłonności do alkoholu i ogólnej, graniczącej z chamstwem, opryskliwości względem nieznajomych. Jednakże znajomi z pracy, przyjaciele czy nieznajomi wystarczająco znający się na ludziach będą mogli dostrzec, lub też zwyczajnie wiedzieć, o mniej jednoznacznych cechach tego ubogiego, podstarzałego rusznikarza. Do owych cech zaliczają się nie tylko wielkie przywiązanie do dawnych, przedwojennych konserwatywnych wartości, ale także niespotykany upór czy poczucie obowiązku, każące mu wykonywać swoje obowiązki czy wypełniać przysługi najlepiej, jak tylko potrafi.
Rodzina: Do rodziny Pankau zaliczają się nie tylko dawno nieżyjący rodzice Alojzego - Wojciech, dawny brygadier w Zakładach Koksowniczych oraz Jolanta, telefonistka, ale także jego zmarła kilka miesięcy po wojnie ukochana żona, Aneta z domu Duda.
Towarzysze: Za towarzyszy, a raczej bliskich przyjaciół i osób tworzących nawiązujące do przedwojennej skrajnej prawicy Rodło, należy uznać 3 osoby:
-55-letniego Jana Zajączkowskiego vel Królika - byłego pracownika Zakładów Koksowniczych i dawnego znajomego Alojzego z czasów walk między rodzącym się SMZ a Koksownikami, charakteryzującego się nie tylko wielką porywczością i tężyzną fizyczną, ale też, podobnie jak jego przyjaciel, prostolinijnością i okazjonalnym chamstwem.
-45-letniego Waldemara Walasika vel “Konusa” - osławionego ze swojego nadzwyczaj niskiego, graniczącego z karłowatością, wzrostu dawnego czeladnika Pankau, z którym dzielił wspólne losy już na kilka lat przez nuklearnym holokaustem, kiedy do “Konus” terminował w jego zakładzie ślusarskim i którego osobiście zawsze lubił za cięty język i spryt, mimo wrodzonego bumelanctwa, kompleksów dotyczących wzrostu i głupawych pomysłów.
-65-letniego Wiesława Trociniaka vel “Wiesia” - niedawno poznanego przez Alojzego, uzależnionego od alkoholu i papierosów byłego pracownika robót wykończeniowych, charakteryzującego niemal zaraźliwym optymizmem i dzielonym z Alojzym przywiązaniem do przedwojennych, konserwatywnych wartości.
Historia i pochodzenie:
Zawód/stanowisko: Rusznikarz dorabiający do mikrej pensji prywatnym wyrabianiem broni dla Łazików, a także wszelkiego rodzaju zamków czy innych ślusarskich wyrobów dla mieszkańców Bloku Koksowniczego 1.
Umiejętności, zalety:
-znajomość ślusarstwa i dziedzin z nią pokrewnych, pozwalających mu, przy wykorzystaniu odpowiednich narzędzi i materiałów, do wykonywania różnorodnych kluczy i kłódek, a także prymitywnej broni palnej
-
Wady:
Ekwipunek i majątek: -niewielkie ,mieszkanie" na obrzeżach stacji, służące mu zarówno jako dom, jak i pracownia ślusarsko-rusznikarska
-ocalały zestaw przedwojennych narzędzi ślusarskich, służący mu do wykonywania zawodu
-zestaw ubioru roboczego złożonego z zakupionego na targu łachanów i ubrań kiepskiej jakości
-składniki i części różnego pochodzenia potrzebne do tworzenia prostych samopałów oraz kluczy i kłódek
-kupiony za słone pieniądze zestaw zegarmistrzowskich szkieł powiększających służących mu w pracy
-schowany w zakłódkowanej skrzyni wraz z oszczędnościami (550 zł) brunatny mundur ONR, będący jedyną pamiątką z działalności w prawicowej organizacji
-zwana przez niego samego Dziełem Życia proteza nogi stworzona z połączonej garści prętów zbrojeniowych i plastikowej okładziny, wzmocnionych przybitymi do nich metalowymi płytami mającymi za cel zarówno wzmocnienie konstrukcji, jak i nadanie kształtu prawdziwej nogi
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Brak. -
WładcaAwarów - Adam Miauczyński
Chociaż uważam, że wady oraz zalety Adasia można by bardziej rozbudować, tak rozumiem, że nie jest to wcale tak łatwe jak mówię. Wobec tego, Adam Miauczyński otrzymuje akceptację. Wyczekuj pojawienia się tematu z lokacją (Stacja Szkolna), a następnie postu wprowadzającego do gry, napisanego przeze mnie.
Vader
Z niecierpliwością wyczekuje czym mnie zaskoczysz.
Woj20000
Pan Alojzy wydaje się być osobą bardzo dobrze wpisującą się w ten świat. Podobnie jak u Vadera, niecierpliwie czekam na odkrycie zawartości pełnej karty.
-
WIP
Imię i nazwisko:
Pseudonim: Skiz
Wiek: 32 lata
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Są ludzie, których rodzi apokalipsa i tacy, którzy narodzili się, aby w niej żyć. Skiz zdecydowanie zalicza się do drugiego typu człowieka. W społeczeństwie opartym na kodeksach, prawach i zasadach zyskałby miano szaleńca lub terrorysty, ale w metrze jest królem własnej bandy. Były współtowarzysz Skiza określił go w swoim dzienniku:
Tacy ludzie żyli wśród nas. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnili. Wyglądali tak samo jak my, ale kiedy spoglądałeś w ich twarze to widziałeś coś niepokojącego, pomimo tego żyli z nami…
Ci niebezpieczniejsi byli izolowani i zamykani w pokojach bez klamek lub poddawani terapii, ale Ci drudzy tacy jak Skiz pozostawali uśpieni przez panujące prawa społeczeństwa.
Kiedy to wszystko szlag trafił nie dostosowywali się do świata, o nie… Oni po prostu budzili się z letargu, stawali bogami gotowymi do działania w świecie, gdzie prawa nie są tak przestrzegane, a ludzka krew na rękach nie ściągi na głowę policji całego kraju… Tacy jak Skiz zawsze byli wśród nas, ale nigdy tak blisko…To coś już dawno straciło miarę człowieka w moich oczach i balansuje pomiędzy granicą szaleństwa, a charyzmatycznego geniuszu. Dzisiaj bawimy się w kanibali. Boję się pomyśleć co Skiz wymyśli jutro…
Rodzina: (Opisanie najbliższej rodziny postaci. Najbardziej mile widziane są, oprócz danych osobowych i wieku, są także ich profesje i podstawowe usposobienie. W przypadku nieznanych rodziców wystarczy napisać ,nieznani")
Towarzysze: (Podobnie jak w przypadku rodziców, należy wpisać ewentualnych najbliższych przyjaciół, towarzyszy podróży czy, w przypadku członka formacji militarnej, najbliższych kolegów z oddziału.)
Historia i pochodzenie: (Nota biograficzna opisująca przeszłość danej postaci. Im ciekawsza, bardziej rozbudowana i kompleksowa, tym lepiej.)
Zawód/stanowisko: (Czym dana postać zajmuje się w warunkach postapokaliptycznej rzeczywistości)
Umiejętności, zalety: (To, co postać potrafi lub w czym jest dobra)
Wady: (Słabości postaci, które powinny rekompensować przymioty)
Ekwipunek i majątek: (Co postać posiada ze sobą lub jej częścią jej dobytku. Opis obu tych kategorii nie powinien obfitować w specjalną przesadę, chyba, że postać jest z gruntu zamożna.)
Wygląd: (Zbiór cech biologicznych definiujących to, jak dana postać się prezentuje. Zdjęcia, obrazki, arty oraz odpowiednio rozbudowane opisy są przyjmowane.)
Oczekiwania gracza względem rozgrywki:(Dodatkowe wskazówki, porady czy opinie, jakie dany użytkownik pragnie, aby zostały zaimplementowane przez Mistrzów Gry. Owe sugestie mogą dotyczyć szerokiej gamy różnorodnych aspektów rozgrywki: od manieryzmów poszczególnych towarzyszy czy osób znajomych, po wprowadzanie określonych wątków dla postaci wcześniej wymyślone przez samego gracza). -
Imię i nazwisko: Milena Jodełko
Pseudonim: Świruska
Wiek: 28
Płeć: Kobieta
Charakter: Reprezentantka niektórych cech osobowości dyssocjalnej, popularnie znanej jako psychopatia. Milena nie boi się odpowiedzialności, gardzi ludźmi, ma skłonności do kłamstwa i niskiej empatii. Łatwo się frustruje i, jako że rzadko się odzywa, gniew zazwyczaj okazuje rękoczynami. Obwinia innych o wszystko.
Rodzina: Matka Mileny, Janina Dąsak, była kobietą hardą i trudną do koegzystencji. Pracowała jako nauczycielka muzyki i plastyki, znana była z jędzowatego usposobienia. Wyjątkowo wymagająca i nie do końca rozumiejąca podstawy troski czy cierpliwości. Ojciec, Fabian Jodełko, niewiele miał do powiedzenia. Był szarym pracownikiem księgowości, zduszonym zawodowo, a także w życiu małżeńskim. Zduszony pantoflem żony, ostatecznie nie przysłużył się wielce w wychowaniu córki.
Towarzysze: Mogłabym rzec, że jest samotniczką, ale trudno oczekiwać innego losu gdy jest się dla ludzi odpychająca. Towarzyszy brak.
Historia i pochodzenie: Milena urodziła się w Łodzi na jakiś czas przed wojną. Jak już wspomniałam, nie miała łatwego dzieciństwa. Pierwsza część jej życia naszpikowana była niezrozumieniem, twardym wychowaniem i brakiem empatii. Milena chcąc nie chcąc brnęła przez kolejne elementy równie wadliwego co jej życie systemu edukacyjnego, zapewnianego przez matkę, jednak nie kontynuowanego po wojnie. Z wojny niewiele pamięta czy rozumie. Była w przedszkolu, a dokładnie na wycieczce, gdy spadły bomby. W sumie nie wiedziano, co z nią zrobić, gdy została sama. Przechodziła z rąk do rąk i zazwyczaj wysyłano ją, by doręczała listy. Przeciskając się przez wąskie przejścia i wystawiając na działanie nieco zbyt bujnej wyobraźni, Milena powoli pogrążała się w paranoi. Traktowana jak nieproszony bękart żyła na uboczu, aż pewnego dnia zostawiła swoje dotychczasowe zajęcie i kompletnie odseparowała się od ludzi. To znaczy, napotykanie ich było nieuniknione, jednak nie robiła tego chętnie i schodziła im z drogi gdy tylko mogła. No i tak już zostało, a z małej wystraszonej dziewczynki nagle stała się równie przerażoną, ale też trochę przerażającą dziewczyną.Zawód/stanowisko: Milena trudni się profesją złodziejki
Umiejętności, zalety: Wyjątkowo dobrze opanowała sztukę milczenia. Poza tym potrafi się dobrze skradać i bezszelestnie podnosić różne przedmioty. Potrafi także w razie potrzeby na dłuższą chwilę wstrzymać oddech.Właściwie potrafi też całkiem ładnie śpiewać i rysować, jednak kompletny kryzys musiałby ją do tego zmusić. Ze względu na matkę zaprzecza samej sobie, by takie umiejętności posiadać.Wady: Nie jest przyzwyczajona do uwagi ludzi. Czułaby się osaczona, gdyby więcej ludzi w tłumie odzywało się do niej. Ma problemy z zaufaniem i słuchaniem innych. Boi się otwartych przestrzeni.
Ekwipunek i majątek:
~Śpi gdzie popadnie, na tym co jej w ręce wpadnie. Lokum brak.
~Nóż motylkowy
~GrzebieńWygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: hmmWIP, coś mi powoli idzie
-
Imię i nazwisko: Aleksander Opiumski
Pseudonim: Brak
Wiek: 15, wczoraj ukończone
Płeć: Identyfinikuje się z doniczką
Charakter: Można go określić jako spełnienie marzeń rodziców. Przynajmniej w zamyśle. Starali się wbić mu swoją idealną wizję świata, w której to jakby apokalipsy nie było, a życie toczyło się dalej. To, w połączeniu z dość sporym szczęściem w życiu sprawiło, że ma trochę wypaczone spojrzenie na świat. Zdaje sobie sprawę z przemocy i okrucieństwa, ale sam tego nigdy nie doświadczył i zawsze stara się patrzeć pozytywnie. Nigdy nie spotkał się z zawodem, a jego marzenie własnie ma się spełnić - ma wyjść na zewnątrz i dotrzeć do domu rodziców, zamieszkać w nim i żyć, jakby nic się nie stało. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że z jakiegoś powodu wszyscy kiszą się w metrze, ale ma całe życie na zrobienie tego.
Rodzina: Obecnie nie żyją, ale i tak ich opiszę:- Karol Opiumski - Przed Tym Pamiętnym Dniem był mechanikiem. Pogodnym, serdecznym, nie miał wrogów, długów, zaległości, kredytów. Szczęśliwie żył ze swoją żoną, z którą starał się o dziecko. Życie było dla niego idealne, a świat piękny. Dzień po apokalipsie się zmienił. Nawet bardzo. Z początku próbował zaakceptować nową rzeczywistość i nawet mu to wychodziło. Był potrzebny w metrze Koks i to wiedział. Starał się zrobić z tym miejscem wszystko, co może. Jakoś odbudować zniszczone elementy, zmniejszyć poziom radioaktywności Sytuacja się nie poprawiała, dołowało go to. Przez zbyt łatwe życie, nawet mimo wieku, nie potrafił tego zaakceptować, pogodzić się z porażką. Próbował dalej, próbował mocniej. Nadaremno. Oszalał i chciał powrotu do poprzedniego życia, do tych życzliwych sąsiadów, do ciepłego domku, do szacunku i poważania które tu stracił. Po urodzeniu się syna, wpajał mu swoją wizję świata, chciał aby ją przywrócił. Stał się jego nadzieją. Często też czasami wychodził na powierzchnię, na krótko, napawając się pięknym i zielonym miastem, którego tak naprawdę nie było. Jego umysł był już zbyt spaczony, aby odróżnić fikcję od rzeczywistości. Zmarł w przekonaniu, że jego dziecko przywróci świat do łask, powstrzyma to wszystko i w końcu ujrzy ten świat który sam znał, odnajdzie ich dom i tam zamieszka.
- Agnieszka Opiumska - Agnieszka ma na pewno łagodniejszy charakter od swojego męża. Wrażliwa, pogodna i łagodna ogrodniczka, nie była gotowa na Ten Dzień. Totalnie ją zniszczył psychicznie. Kiedy to Karol próbował odbudować metro, Agnieszka siedziała zamknięta w swoim pokoju. Zupełnie straciła wolę życia. Miała parę prób samobójczych, nie widziała celu i sensu życia, ale dalej jakoś próbowała w to brnąć. Dopiero ciąża dała jej nadzieję. Wszystko co miała - energię, poglądy, zamiłowania - próbowała przenieść na niego. Nawet zaczęła wychodzić z Karolem na powierzchnię. Znów ja zaraził miłością do życia, drugi raz znalazła powód i powołanie. To dzięki niej Aleksander jest tym, kim jest. Trzymała go bezpiecznie, nie pozwalała zburzyć wyrabianej przez nich wizji świata. Kiedy była na łożu śmierci, pomyślała, że odwaliła kawał dobrej roboty i że ich syn to wszystko odkręci, będzie żyć na powierzchni za nich, że ich poświęcenie nie pójdzie na marne.
Towarzysze: Brak, albo pozna ich dziś
Historia i pochodzenie: Aleksander urodził się już pod ziemią, na co wskazuje chociażby jego wiek i parę informacji powyżej. Od małego był szpikowany przez rodziców ich wizją świata, a sam nie miał jak jej wyrobić, bo mu zabraniali: Nie mógł czytać tego co chce, pytać o co chce, rozmawiać z tym kim chce, aby chodzić tam gdzie chce. Mu to nie przeszkadzało. Wiedział, że robią to dla jego dobra, że mają w tym jakiś powód, cel, a sam nie wiedział jeszcze czego chce i co robić, więc nie narzekał. Tak mu zostało. Przez dalsze życie nie szukał jakoś swojego miejsca, tylko robił to co rodzice chcą. Szkolił się w paru rzeczach, nawet jeśli były trudne, aby ich zadowolić. Widział jak cierpią i wiedział, że widok pociechy szykującej się na wykonanie swojej misji ich cieszy. Jak był starzy to wiedział, że wkrótce umrą. Chciał, aby ostatnie chwile spędzili dobrze, nie musieli się niczym przejmować i martwić. Sam im nawet obiecywał, że przejmie ich cele i wypełni ich obietnice. Żył nimi, żył z nimi. Umarli przeddzień jego piętnastych urodzin. Szczęśliwi, że spełni ich marzenie. Sam również był już gotów. Następnego dnia od razu zapisał się na Łazika.
Zawód/stanowisko: Łazik Rządowy, od wczoraj
Umiejętności, zalety:
+ Szybki i wysportowany
+ Potrafi dość sprawnie przeszukiwać i zbierać wiele rzeczy, w tym też rzepak
+ Silny pod względem udźwigu - wiele uniesie bez zmęczenia
+ Dobre i spostrzegawcze oko
+ Dość wysoka odporność na promieniowanie. Był najczystszym pod tym względem członkiem Koksu, kiedy go przejęto.Wady:
+ Umie strzelać z broni tylko w teorii
+ Nie jest przygotowany na spotkanie z powierzchnią, w tym też z czyhającymi tam bestiami
+ Brak umiejętności walki z kimkolwiek i czymkolwiekEkwipunek i majątek:
- Broń od rządu
- Naszyjnik matki i kieszonkowy zegarek ojca. Jego najcenniejsze przedmioty
- Wszelkie dokumenty i nieco tutejszej waluty
Wygląd:
**Oczekiwania gracza względem rozgrywki:**Jakieś w miarę dobre opisy miasta na zewnątrz, abym miał się do czego odnosić swoją postacią. Tak poza tym, to zbyt wiele nie wymagam. Jeszcze na pewno opisy trzecią osobą. A, no i chciałbym, aby mu się udało dotrzeć do rodzinnego domu i aby mógł tam pobyć chwilę. Do tego daj go gdzie chcesz, byleby możliwym było dotarcie do niego. Co najwyżej tyle. -
Niby wszystko pięknie i ładnie, ale taka ilość błędów w pisowni sprawia, że cała zawartość żołądka mi się przewraca.
-
Serio? To poprawię dziś.
-
Cyk.
-
Dark_Dante Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świtodpowiedział Woj20000 o ostatnio edytowany przez Dark_Dante
Imię i nazwisko: Mariusz Woliński;
Pseudonim: Szprycer, czasem Aleksander;
Wiek: 38;
Płeć: Mężczyzna;
Charakter: Zimny, opanowany, twardo stąpający po ziemi, wyrachowany, przebiegły, spokojny, skryty;
Rodzina:
- Rodzice zaginęli po ataku;
- Siostra Elwira dwa lata starsza żyje wśród Rdzawych. Wydaje się być zaszczuta ogólnie panującą sytuacją, była profesorem w Poznaniu, przyjechała w odwiedziny dzień przed atakiem;
Towarzysze: BRAK;
Historia i pochodzenie:
Urodził się w Zdzieszowicach, od zawsze był type “łaziora”. Znał doskonale całe miasto. W chwili ataku był akurat na jednym z kolejnych spacerów, dostał się na stację na drugim końcu miasta. Powoli, z mozołem, musiał się przebijać w rejony swojego mieszkania. Pierwszy tydzień zmarnował na stacji, gdzie automat nie chciał podnieść zapór, dopiero potem zaczął iść tunelami. Znalazł tam mnóstwo trupów, ludzie nie byli w stanie przeżyć w tunelach bez dostępu do stacji. Przez pierwsze miesiące kręcił się po wszystkich stacjach, szukając rodziny. Potem dołączył do Szarej Gwardii, licząc na to, że dzięki wpływom zdobędzie informacje, nawet sporadycznie chodził na górę wraz z oficjalnymi wyprawami. Dopiero gdy nadzorował jedną z wymian z Rdzawymi zauważył swoją siostrę, ale przez politykę Dyktatora nie mógł jej ściągnąć do siebie. Był nawet u niego samego, awanturował się po całym Sojuszu bardzo długo. Jako zatwardziały ateista nawet ruszył na walki z Arkowcami, licząc że za zasługi na froncie dostanie jakieś fory. Kiedy i to nic nie dało, rzucił to wszystko, został Łazikiem, by mieć wolną rękę i spotykać się z siostrą, jakoś jej pomóc. Teraz skrycie nienawidzi Sojuszu, robi dobrą minę do złej gry, planując tutaj, jak się zemścić.Zawód/stanowisko: wolny Łazik;
Umiejętności, zalety: Obsługa broni białej, palnej, pneumatycznej i miotającej. Podstawowe sztuki wojenne i survivalowe;
Wady: Pływanie, dostosowanie się do społeczeństwa, samotność, liczne odniesione rany po walkach i kontaktach z mutantami, dalekowzroczność;
Ekwipunek i majątek:
- Spodnie robocze z mieszanki bawełny i poliestru;
- Kiedyś biała koszulka
- Buty desantowe
- Plecak kostka
- Dwumetrowa włócznia zrobiona z aluminiowego profilu fabrycznego;
- Łuk;
- Kołczan z zapasem strzał;
- Manierka z wodą;
- Cztery konserwy tuszonki;
- Bielizna na zmianę;
- Maczeta;
- Sprężynowiec;
- Dwa koktajle Mołotowa;
- Zapalniczka benzynowe;
- Zapas benzyny zapalniczkowej;
- Papierosy z grzybowego tytoniu;
- Różnej maści worki, reklamówki i szmaty na łupy;
- Taktyczne szele-dusiciele;
- Wiatrówka karabinek z bocznym naciągiem;
- Pudełko śrutu;
- Paszport Stałej Podróży;
Wygląd: Metr osiemdziesiąt, osiemdziesiąt dwa kilogramy, średnia budowa, włosy ścięte w długiego irokeza, lewe oko niebieskie, prawe zielone, blizna przechodząca przez pół twarzy, od środka czoła, przez lewe oko, do kącika ust, drobne blizny wokół ust, poparzenia chemiczne i termiczne na rękach;
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: BRAK.
-
Aleksander Opiumski
Błędów dalej jest więcej niż dziur w polskich drogach, ale mogę na to przymknąć oko. Aleksander Opiumski otrzymuje akceptację. Czy miałbyś coś przeciwko umieszczeniu domu rodziców na Starym Osiedlu (północ Zdzieszowic)?Mariusz “Szprycer” Woliński
Igłą w moim oku jest stosunek wad do zalet tej postaci, ale reszta wydaje mi się nawet ciekawa, więc z tego względu Mariusz “Szprycer” Woliński otrzymuje akceptację. Dwa pytania: Na której stacji obecnie przebywa twoja postać (proponuję Perłę) oraz jakie jest imię siostry Mariusza. -
Może być Perła. Imię niech będzie Elwira. Mogę zmienić te wady, chociaż sam się zastanawiałem, co dać facetowi, który większość swojego życia zajmował się rozwiązywaniem problemów i słabości. Podrzucisz coś?
-
Kròtkowzroczność?
-
To już raczej w drugą stronę. Dopiszę.
-
Dobrze. Dzisiaj/jutro otrzymacie posty startowe na Perle.
-
Mi to obojętne. I gdzie dalej są te błędy? Bo sprawdziłem głównie rodziców i historię.
-
Choćby to, że coś takiego jak “Koks” nie istnieje. Jest Metro-Koks, są Zakłady Koksownicze, a nawet Koksownicy, ale nie ma “Koksu”.
-
I nie ma lipy.
-
A, to. Właśnie bardziej pisałem to jako taki skrótowiec tych nazw.