Dokumenty tożsamości
-
Każda cywilizacja, niezależnie od stopnia swego rozwoju, potrzebowała sposobu na rozpoznawanie swoich przedstawicieli. Taką pierwotną funkcję pełniły imiona, barwy klanowe czy specyficzne zawołania, zaś na przestrzeni dziejów osiągały coraz bardziej rozwinięte formy, kończąc na dowodach osobistych i przepastnych, elektronicznych bazach danych. Potrzeba identyfikacji przedstawicieli swojej grupy nie zanikła nawet po atomowej zagładzie, co w przypadku państwa wszechwładnego Dyktatora objawiło się poprzez powrót do przedwojennych rozwiązań w postaci dokumentów tożsamości, tworzonych na bazie różnorodnych, pozostałych legitymacji i książeczek potwierdzających kwalifikacje zawodowe.
Miejsce na karty postaci potrzebne do rozpoczęcia rozgrywki danym bohaterem. W celu lepszej imersji postaci ze światem oraz zachowaniu zgodności z lore uniwersum Mistrzowie Gry nalegają, aby były one tworzone w oparciu o informacje z Dykcjonarza Nowego Świata. -
Wzór karty postaci
Imię i nazwisko: (Imię i nazwisko, jakie dana postać otrzymała, a w przypadku nazwiska odziedziczyła, od swoich rodziców lub opiekunów. Z oczywistych względów nazwisko nie jest wymagana, jeśli historia wskazuje na fakt, że postać jest lub była osiecorona.)
Pseudonim: (Dodatkowie miano, którym postać jest określana przez znajome osoby lub towarzyszy, oczywiście, jeśli takowe posiada.)
Wiek: (Wiek postaci. Warto w tym przypadku warto wspomnieć, że najbardziej preferowany przez administrację jest wiek niewpisujący się w ramy należące do dzieciństwa i późnej starości).
Płeć: (Zbiór cech biologicznych definiujących to, kim jest człowiek. Wybór między kobietą, mężczyzną i osobą transseksualną.)
Charakter: (Cechy charakteryzujące stan psychiczny danej osoby, wraz z jej temperamentem, zainteresowaniami oraz dziwactwami. Preferowane są kompleksowe opisy zamiast efemerycznego stwierdzenia “charakter zostanie ukazany w grze”).
Rodzina: (Opisanie najbliższej rodziny postaci. Najbardziej mile widziane są, oprócz danych osobowych i wieku, są także ich profesje i podstawowe usposobienie. W przypadku nieznanych rodziców wystarczy napisać ,nieznani")
Towarzysze: (Podobnie jak w przypadku rodziców, należy wpisać ewentualnych najbliższych przyjaciół, towarzyszy podróży czy, w przypadku członka formacji militarnej, najbliższych kolegów z oddziału.)
Historia i pochodzenie: (Nota biograficzna opisująca przeszłość danej postaci. Im ciekawsza, bardziej rozbudowana i kompleksowa, tym lepiej.)
Zawód/stanowisko: (Czym dana postać zajmuje się w warunkach postapokaliptycznej rzeczywistości)
Umiejętności, zalety: (To, co postać potrafi lub w czym jest dobra)
Wady: (Słabości postaci, które powinny rekompensować przymioty)
Ekwipunek i majątek: (Co postać posiada ze sobą lub jej częścią jej dobytku. Opis obu tych kategorii nie powinien obfitować w specjalną przesadę, chyba, że postać jest z gruntu zamożna.)
Wygląd: (Zbiór cech biologicznych definiujących to, jak dana postać się prezentuje. Zdjęcia, obrazki, arty oraz odpowiednio rozbudowane opisy są przyjmowane.)
Oczekiwania gracza względem rozgrywki:(Dodatkowe wskazówki, porady czy opinie, jakie dany użytkownik pragnie, aby zostały zaimplementowane przez Mistrzów Gry. Owe sugestie mogą dotyczyć szerokiej gamy różnorodnych aspektów rozgrywki: od manieryzmów poszczególnych towarzyszy czy osób znajomych, po wprowadzanie określonych wątków dla postaci wcześniej wymyślone przez samego gracza). -
Imię i nazwisko: Henryk Szatan-Zegarski
Pseudonim: Pianista
Wiek: 43 lata
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Szatan-Zegarski z pewnością nie jest kolejnym typowym mieszkańcem Metra. Odróżnia go chociażby umiejętne ukrywanie własnych emocji, jak i też podchodzenie pobłażliwie do świata go otaczającego. Jest bardzo dobrym słuchaczem, a sam często niczego nie mówi, a jak już mówi, to dokładnie, nie dając sobie przerwać. Zawsze chodzi wyprostowany, zamyślony, lecz czujny, jakby oczekiwał zagrożenia z niespodziewanej strony. Jest osobą wykształconą, nie ukrywającą tego, a także bardzo tolerancyjną, nie pokazującą nikomu, że jest gorszy od niego. O ludziach wypowiada się jedynie pozytywnie, chociaż jest bezwzględny wobec osób, które starają się czynić zło. Jeżeli już na taką osobę trafi, to zrobi wiele, żeby ją ukarać, w ostateczności robiąc to osobiście. Jest lojalny wobec swoich towarzyszy, słucha się rozkazów, a także ma nienaganne zachowanie, przez co nie sprawia kłopotów w Metrze. Jednakże, z drugiej strony medalu, jest uparty w swoich dążeniach. Przemieszcza się często, nie oglądając się za siebie, a także nie ukrywa tego, że po pewnym czasie dana znajomość mu się po prostu nudzi, niezależnie czy rozmawiałby z handlarzem, czy z urzędnikiem. Dodatkowo bezwzględnie wierzy w to, że życie jest teatrem dla lalek, przez co każdy odgrywa jedynie swoją sztukę, po której przestanie być potrzebny. Tak również patrzy na swoje życie i każde przybycie na nową stację traktuje jako nową sztukę, nie wracając nigdy do poprzedniej. Również nic nie mówi o swojej przeszłości, ciągle mając na sumieniu to wszystko, co mu się w życiu wydarzyło, jak i też to, że jego rodzina zapewne zginęła wierząc w to, że jest winny śmierci tamtych pieszych.
Rodzina: Rodzina Zegarskiego nie była zbyt duża i zapewne większość jej członków zginęła w wyniku apokalipsy, jednakże chociażby powierzchownie należałoby wspomnieć, czym się zajmowali, gdyż miało to ważny wpływ na życie Henryka. Sama rodzina przedstawia(ła) się następująco:
- Filip Szatan-Zegarski, były pułkownik armii polskiej, później działacz społeczny i pisarz. Filip był ojcem Henryka, który narzucił synowi dyscyplinę, jak i też nauczył go samoobrony, chociaż trudno stwierdzić, czy był dobrym ojcem. Często przebywał poza domem, a czasami nawet podczas świąt i urodzin swoich dzieci decydował się na wysłanie prezentu kurierem, niż osobiste wstawienie się w rodzinie. Zapewne zginął w trakcie apokalipsy.
- Anastazja Szatan-Zegarska, nauczycielka matematyki (podstawówka) i chemii (liceum), przy okazji zajmowała się malarstwem, głównie krajobrazowym. Dbała o wykształcenie syna najlepiej jak umiała, lecz sama nie była w stanie zastąpić ojca dzieci, a i sama ilość obowiązków, wynikająca zarówno z jej zawodu, jak i też obowiązków domowych sprawiła, że dzieci musiały szybciej dorosnąć i szybciej stać się samodzielne. Zapewne zginęła w trakcie apokalipsy.
- Korneliusz Grzyb, najstarszy z dzieci Filipa i Anastazji. Pisał na początku poematy, ale “rzucił to w cholerę”. Pracował w policji, gdzie to też na służbie przyjął dwie kule w plecy. Przeżył, jednak po otarciu się o śmierć stał się niezwykle ponury i agresywny, głównie względem swojego młodszego brata, któremu zazdrościł łatwej formy kariery. Ożenił się z Moniką Grzyb, od której też przyjął nazwisko. Próbował również odciąć się od rodziny, ale zawsze do niej wracał, chociażby na prośbę matki, lub swojej siostry. Kiedy jeszcze wszyscy mieszkali razem, Korneliusz był autorytetem dla rodzeństwa, na którym zawsze mogli polegać, czy to w szkole, czy na ulicy miasta. Zapewne nie żyje, chociaż mógł przeżyć, bo był wówczas w Berlinie.
- Florencja Szatan-Zegarska, najmłodsze dziecko w rodzinie i jedyna siostra Henryka. Była zaledwie dwa lata młodsza od niego i nie opuszczała go o krok, zwłaszcza po tym, jak Korneliusz poszedł na studia. Zajmowała się grą na skrzypcach, a później pracowała również dla korporacji. Wspominanie o niej jest niezwykle trudne dla Henryka, gdyż była to jedyna osoba, która nie zmieniła się przez całe jego życie i zawsze pozostała kochającą, chcącą pomóc siostrom. Właśnie z jej powodu Henryk załamał się po wypadku, który domniemanie spowodował, gdyż bał się jej spojrzeć w oczy. Mogła przeżyć, zajmowała się sprawami korporacji w Petersburgu, zanim nastała apokalipsa.
Towarzysze: Na swojej drodze Henryk spotkał wiele osób wiele osób, z czego kilku próbowało go zabić, a niektórzy stawali się jego przyjaciółmi w Metrze. I chociaż ich liczba przewyższa znanych Henrykowi wrogów, to jednak ciężko zdefiniować pełne pojęcie przyjaźni w świecie po apokalipsie.
Przyjaciele Henryka, którzy mu bezpośrednio nie towarzyszą, jednakże obie strony mogą na siebie liczyć, jeżeli przyjdzie taka potrzeba. Mowa tutaj również o osobach, do których Zegarski najpewniej skieruje się od razu po przybyciu na stację.
- Cecyl Verpić. 63 letni Jugosłowianin, współpracujący dawniej z Henrykiem, kiedy to jeszcze na Szkolnej stał fortepian. Jest mieszkańcem Szkolnej od początku, gdzie to pełni funkcję bibliotekarza i terapeuty. Nie przynosi mu to dużych dochodów, jednakże ma wystarczająco duże środki, by móc płacić czynsz i za jedzenie. Łysą głowę zdobi gęsta broda, a jego niski wzrost sprawia, że ludzie podchodzą do niego z pewną swobodą, głównie przez to, że wygląda jak pocieszny dziadek. Główną cechą Cecyla jest jego inteligencja, głównie w dziedzinach humanistycznych, chociaż potrafi zabłysnąć też w fizyce. Zazwyczaj nosi na sobie trampki, spodnie dresowe i bluzę z kapturem.
- Wiktoria i Tomasz Jakubczykowie. Po ostatniej wyprawie Wielkiego Małża, po której też Tomasz oddał dowództwo Rockiemu, Henryk i Jakubczykowie się zaprzyjaźnili. Zegarski pomógł im znaleźć bezpieczniejszą pracę, nie wymagającą wypadów na powierzchnię. Wiktoria zajmuje się pielęgniarstwem, a Tomasz pracuje jako pomocnik urzędnika. Chociaż nie wyróżniają się ani wyglądem, ani strojem, to są dosyć wyróżniający się charakterem. Tomasz chodzi wiecznie zamyślony, natomiast Wiktoria potrafi gadać bez przerwy, co, jak zauważyli ich dawni towarzysze, jest nadrabianiem rzeczy, na których sobie nie pozwalali w Wielkim Małżu. Ciągle mieszkają na Perle, prowadząc skromne, lecz w pełni wystarczające życie, w czym pomogły też pieniądze Zegarskiego.
- Karol “Wilk” Rocki, nowy kapitan Wielkiego Małża. Ma trzydzieści cztery lata. Wilk zakolegował się z Henrykiem po ich ostatniej wspólnej wyprawie, w której to Gaweł uśmiercił przypadkowo Hugo. Nie jest to dosyć mocna przyjaźń, ale Rocki jest dobrym towarzyszem do rozmów, zwłaszcza wtedy, kiedy Henryk jedynie słucha i ewentualnie postawi kolejną kolejkę. Rocki z dumą prezentuje również utwór skomponowany przez Zegarskiego, na pamiątkę Wielkiego Małża.
- Jaśmin Tetmajer. Osiemnastoletnia, urodzona w Metrze kobieta, o jasnych włosach i radosnym spojrzeniu. Zajmuje się, jak sama określa, odkrywaniem legend Metra, poprzec docieranie do ich źródła, a także przeprowadza wywiady z bezpośrednimi obserwatorami, bądź wykonawcami tychże legend. Zaprzyjaźniła się z Zegarskim, odkąd odkryła jego historię i pojęła, jakim jest człowiekiem. Z kolei Tetmajer oczyszciła sumienie Henryka w związku z wypadkiem, jeszcze przed apokalipsą, którego nie popełnił. Jej ojcem jest ważny urzędnik, który wspomaga finansowo córkę, pilnując przy okazji, by nie opublikowała czegoś nieodpowiedniego. Po jej stronie znajduje się również kółko dziennikarskie, które czyta jej artykuły na Perle, Szkolnej i w Metrze-Koks. Nie przepada za Rdzawymi, którzy zabili jej matkę. Nie ma żadnych uprzedzeń w stosunku do córki Dyktatora, pomimo wielu opowieści, które słyszała na jej temat. Ubiera się tak samo, jak spędza czas, czyli nietypowo. Skórzana torba podróżna, długi jasny trencz matki, sweter damski, wygodne spodnie i buty do kolan. Ma w zwyczaju posiadać przy sobie swój aktualny dziennik, kilka długopisów, ołówków, kredek, a nawet węgiel do pisania i szkicowania. Ma również przy sobie sporo gotówki przeznaczonej na łapówki, w celu uzyskania informacji od bardziej skąpych osób. Ale wiadomo, że jeżeli coś kosztuje, to zapewne jest tego warte.
Z bezpośrednich towarzyszy Zegarskiego, znajdujących się na Stacji Blok Gazowy, można wymienić jedynie kilka osób:
- Piotr “Jagiełlo” Miernicki. To on załatwił Zegarskiemu pracę na stacji, dzięki czemu sam miał mniej do roboty. Jest to starszy mężczyzna z brzuchem zawodowego spijacza alkoholu, z czarnym, potarganym wąsem. Swój pseudonim zawdzięcza swojej starej pracy, ponieważ był historykiem, a dla zabicia czasu w Metrze prowadził nie tylko lekcje historii dla dzieci, ale również wykorzystywał historie ze świata, głównie starożytnego, by zabłysnąć wśród towarzyszy przy ognisku. Ma pięćdziesiąt lat.
- Tomasz “Alojzy” Szczypior. Swój pseudonim zawdzięcza Miernickiemu, który okrzyknął go imieniem świętego przez to, że Tomasz potrafił spać wszędzie i zjeść wszystko. Człowiek o żelaznym żołądku ma wątłą budowę ciała, lecz wyjątkowo mocne dłonie. Ciężko się temu dziwić, gdyż większość swojego życia sam zarabiał na chleb. Alojzy wygrywa wśród towarzyszy swoim poczuciem humoru, które buja się jak huśtawka pomiędzy humorem sytuacyjnym, a wisielczym humorem. Ma jedynie dwadzieścia jeden lat.
- Ksawery “Kawior” Iwanowicz. Polak rosyjskiego pochodzenia, były prawnik w jednej z większych korporacji w mieście. Pomimo tego, że przywykł do dobrobytu, szybko przyzwyczaił się gorszych warunków Metra, chociaż pozostały mu pewne urazy z życia poprzedniego. Nie trawi taniej gorzałki, a i też musiał rzucić palenie po tym, jak zwymiotował, kiedy to spróbował fajek Zbyszka. Ma pięćdziesiąt osiem lat, co potwierdzają jego siwe włosy i zmarszczone czoło, ale wbrew pozorom zachował lepszą sylwetkę, niż młodszy od niego Jagiełło.
- Zbyszko. Sierota, znaleziony w koszyku i wychowany przez jakąś matkę, która widocznie miała za mało gęb do wykarmienia po apokalipsie. Szesnastolatek, ale doświadczył już pełni życia, łącznie ze współżyciem, jak i też siedzieniem w więzieniu. Zmienił swój styl życia trzy miesiące przed czasem akcji, kiedy to na łożu śmierci jego przybrana matka poprosiła go o to, by był dobrym człowiekiem. Może i się zmienił, ale zachował swoje kontakty, które załatwiają mu za przysługi alkohol i papierosy, ale czasem i narkotyki.
- Antoni “Żuk” Gnojewski. Człowiek, który uciekł z Arki i przeżył. Męczy się z chorobą popromienną, kiedy to uciekał powierzchnią bez maski przeciwgazowej. Lekarze mówili, że niedługo umrze, ale co zabawne przeżył ich, co pozwoliłoby mu zatańczyć na ich grobie, gdyby tylko miał jeszcze wystarczająco dużo sił. Ma jedynie czterdzieści lat, ale jest niezwykle słaby i porusza się na lasce, chociaż jak mało kto potrafi udzielić rad życiowych, które się sprawdzają. Żuk jest dla Zbyszka jak ojciec, przez co, jak można się domyślić, są wspólnikami w chowaniu fantów młodego chłopaka. Nauczony jednak doświadczeniem szesnastolatek przestał ukrywać u niego papierosy, kiedy to po tygodniu zorientował się, że miesięczne zapasy poszły dosłownie z dymem.
- Joachim Górka. Osoba, którą strażnicy jednocześnie opluwają, a zarazem piją z nim piwo. Ciężko się temu dziwić, gdyż to właśnie Górka przydziela warty, często w niezbyt dogodnych godzinach i oczekuje pełnej obecności, co również potrafi sprawdzić w najmniej oczekiwany sposób. Raz zdarzyło się, że wszedł na stację przebrany za kobietę, a następnie ukarał strażników, którzy przeoczyli jego zarost. Kara nie była wysoka, ale trzy dni w damskiej kiecce był zjawiskiem niezwykle niewygodnym. Towarzysze Henryka uniknęli podobnego losu jedynie dlatego, że Antoni zaczął krzyczeć, że zakonnicy po niego przyszli.Historia i pochodzenie:
Rozmowa telefoniczna
Zuzanna Gargulec nie należała do kobiet obdarzonych przez naturę inteligencją, czy też urodą. Na domiar złego, była garbata i kulała na lewą nogę, co było pamiątką po wypadku na przejściu dla pieszych, kiedy to będąc w liceum uderzył w nią samochód na przejściu dla pieszych. Jednakże, to co ją odróżniało od innych niedoszłych studentów, to było zamiłowanie do kryminałów i chęć do przeżycia niesamowitej przygody w swoim nudnym, szarym życiu. Było to na swój sposób zabawne, gdyż jej rodzina nigdy nie była zamożna, a ona sama musiała zaraz po maturze ruszyć do pracy, by utrzymać chorą matkę. I tutaj ponownie życie jej nie oszczędziło, gdyż ze wszystkich zawodów, jakie mogła zdobyć, została zaakceptowana tylko w jednym. Jako babcia klozetowa na stacji kolejowej. Otóż, od początku brakowało jej jakiegokolwiek wykształcenia, czy umiejętności. Przez pierwszy miesiąc po otrzymaniu nowej pracy gorzko płakała, często wtulona w ramię matki. Był to dla niej niemiłosierny wstyd, jednakże, jak mówił jej ojciec, kiedy jeszcze żył, “tak bywa”. Zdołała jakoś przełamać się do tego zawodu, szukając oczywiście na boku czegoś innego, bardziej godnego “obiecującej poszukiwaczki przygód”. I tak dni jej mijały, a później tygodnie, a później miesiące… aż to, po siedmiu latach w tym zawodzie i po śmierci matki, uznała, że tak właściwie nie ma się po co starać i ma być tak, jak będzie. Przygody i kryminały odłożyła na bok, a w jej rękach poraz pierwszy pojawił się alkohol. Nie była alkoholiczką i piła mocniej jedynie w soboty, by trzeźwieć w niedzielę, ale i tak mała buteleczka wódki zajęła na stałe prawą kieszeń jej kurtki. I pewnie jej historia wyglądałaby tak, jak wielu, wielu innych, a przez to nawet nie byłaby godna uwagi, gdyby nie pewien Nocny Pasażer, który zjawił się na stacji o pierwszej w nocy. Wtedy też na stację przyjechał spóźniony pociąg z Poznania, który miał przybyć na miejsce całe dwie godziny temu, ale z pewnych przyczyn spóźnił się. Tak właściwie, to nie było to nic dziwnego. Jednakże, Zuzanna z ciekawości obserwowała pasażerów, a właściwie jednego jedynego pasażera, który wysiadł na tej stacji. Tego jednego dnia przejęła “nocną wartę” za koleżankę z pracy, która jechała na pogrzeb do innego miasta. To, dlaczego toalety były otwarte w nocy, pozostawało pytaniem, jednakże znając łapczywość na pieniądze właściciela tej publicznej toalety, odpowiedź nasuwała się sama. Wracając jednak, Gargulec wręcz przewidziała, że Nocny Pasażer skieruje się w pierwszej kolejności do toalety. Nie potrafiła powiedzieć dlaczego, po prostu instynkt jej to powiedział. Nocny Pasażer, z jedną torbą na ramieniu, zbliżył się do niej i zapytał się, ile za toaletę. Gargulec odparła, że dwa złote. Nocny Pasażer podał jej monetę, po czym wszedł do środka. Zuzanna jeszcze wtedy nie przeczuwała, że na tym się nie skończy. Martwiąc się tym, że tajemniczy mężczyzna może narobić bałaganu, ruszyła do środka. Wtedy też usłyszała rozmowę, prowadzoną przez nocnego pasażera, najprawdopodobniej przez telefon. Ta rozmowa, z pewnych względów, wydawała się jej interesująca, dlatego się w nią wsłuchała. Wiedziała, że to było niegrzeczne, lecz jej dziecięca wręcz ciekawość przezwyciężyła. Uchyliła drzwi do męskiej toalety i oparła się o ścianę przy wejściu, wytężając słuch, by podsłuchać jak najwięcej z rozmowy.
-Nie, nie ma mowy na to, Romi - mówił Nocny Pasażer. - Dobrze wiesz, że nie mam na to czasu… Jestem w Zdzieszowicach… tak, mieliśmy się tutaj spotkać. Słuchaj, ja wiem jak to wygląda, ale już przyjąłeś pieniądze. Masz mi pomóc stąd uciec! - W tym momencie Zuzanna z wypiekami na twarzy pochyliła głowę bliżej drzwi, by lepiej słyszeć. - Tak… tak kurwa, ale mnie to nie obchodzi! Możesz łamać przepisy drogowe, bylebyś mi tu dotarł w jednym kawałku! Co? … Nie, nie możesz się zatrzymać, by się odlać. Nie mamy na to czasu, obaj… Nie, nie zgłoszę się przecież. To mnie zniszczy, mój brat mnie zniszczy! - Gargulec nawet przez chwilę nie pomyślała o tym, żeby przestać posłuchiwać. - Posłuchaj mnie uważnie, Romi. Jeżeli mają obraz z kamer, jeżeli mają świadków, jeżeli znajdą moje auto i plamy krwi na nim, to mnie zamkną! Witold przecież dopilnuje, żeby rodzice się mnie wyrzekli. Odbierze mi to, co mi obiecali w spadku… Nie kuźwa, nie chodzi tylko o pieniądze, Romi! Nie chcę iść do więzienia, nie zamierzam przed całą Polską odpowiadać, że śpieszyło mi się do dziewczyny, przez to przejechałem przez pasy na czerwonym świetle, rozjechałem matkę z dzieckiem, a następnie stamtąd uciekłem! - W tym momencie Zuzanna musiała zasłonić usta, by stłumić okrzyk zdumienia. Pamiętała z gazet o tym wypadku, to było raptem tydzień temu! Jakiś wariat uderzył samochodem w matkę i jej sześcioletnie dziecko, a następnie, nawet się nie zatrzymując, uciekł z miejsca wypadku. Co gorsza, ten sześcioletni chłopczyk zablokował się pod samochodem, przez co jego ciało zostało rozsmarowane po asfalcie. Koleżanki opowiadały, że zdjęcia z miejsca wypadku prezentowały się jak kadry z horroru. - Słuchaj mnie, Romi. Będę czekał w Zdzieszowicach. Jeżeli nie przyjedziesz, to biorę pociąg do Gdańska i wypłynę do Szwecji… Nie, nie polecę samolotem. Wiesz, że się tych maszyn boję po tym, jak moja siostra… nie wracajmy do niej, dobrze. Wybacz. Nie chciałem. Zapomniałem, że byliście razem. Przepraszam… tak, zobaczymy się w Zdzieszowicach, jak będziesz bliżej, to dam znać, gdzie. Do zobaczenia, przyjacielu.
Następnie Gargulec usłyszała dźwięk zakończonego połączenia telefonicznego, przez co zrozumiała, że musi udawać głupią. Bała się tego mężczyzny, chociaż i ten pewnie był tchórzem, skoro uciekł z miejsca takiego wypadku. Zajęła swoje miejsce i udawała, że przez ten czas czytała gazetę. Wtedy też Nocny Pasażer wyszedł z toalety, dziwnie się na nią spojrzał, po czym pożegnał się i opuścił jej miejsce pracy. Zuzanna już chciała pobiec na komisariat i powiadomić o tym, co usłyszała. Pobiec, gdyż nie miała ani roweru, ani też telefonu (przy czym trzeba było zaznaczyć, że była przeciwniczką tych małych, podręcznych urządzeń uzależniających), jednak nie mogła, a to z powodu kulawej nogi. Dlatego też zdecydowała się poczekać na sąsiada, kochanego pana Waldemara, który zawsze ją odbierał. Zawsze, czyli od trzech lat. Kiedy ten przyjechał, poprosiła go, żeby podjechał pod komisariat. Nie chciała mówić, dlaczego, ani po co. Zresztą uznała, że jej sąsiad jej nie uwierzy, lub zacznie sobie z niej robić żarty. Jednakże wtedy było już za późno…
Na miasto spadły bomby. Zuzanna Gargulec i jej sąsiad, Waldemar, byli zbyt daleko od Metra, by ocaleć. Romi, w swoim nowym samochodzie, zginął w korku na ulicy, kilka kilometrów poza miastem. Tego dnia wiele osób odeszło z tego świata, lecz tajemniczy Nocny Pasażer, niejaki Henryk Szatan-Zegarski, nie był wśród nich.Tak Bóg umiłował świat
Cecyl Veprić nie był miejscowym. Urodził się jeszcze w Jugosławii, którą opuścił wraz z rodziną, uciekając przed wojną. Osiedlił się na południu Polski, gdzie to też wierzył, że będzie mógł rozpocząć nowe życie. Na początku było mu bardzo ciężko, zwłaszcza przez braki w znajomości języka, lecz, korzystając z pomocy nauczyciela języka polskiego, udało mu się przeżyć ten trudny okres i stanąć na nogach. By móc opłacić czynsz i jakoś odwdzięczyć się już podstarzałemu nauczycielowi, Tymoteuszowi Wodzie, rozpoczął pracę w księgarnii, na Stacji Szkolnej w metrze… Leżało to w jego naturze, gdyż zawsze lubił książki i uważał je za jedyne trwałe źródło pamięci dorobku ludzkiego. Wtedy nawet nie wyobrażał sobie, że taki zawód, niepozwalający mu na uzyskiwanie większych zarobków, uratuje mu życie.
Kiedy rozpoczęła się apokalipsa i ludzie uciekali do metra, to Veprić już tutaj był. Pamiętał, kiedy to wykładając nowy towar na półki, rozległ się donośny alarm. I chociaż rozmazał mu się obraz ludzkiego przerażenia, cierpienia i płaczu dziesiątek, to na zawsze utrwalił sobie jeden szczególny element, dotyczący jego samego. Trzymał wówczas Pismo Święte, zapakowane w folię i z sugerowaną ceną trzydziestu pięciu złotych. Na okładce znajdował się wizerunek Jezusa, umierającego na krzyżu. Bóg, umierający za ludzkie grzechy. Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony. I właśnie tamtego dnia, tamtego piekielnego dnia, zbawiony świat umarł.
Przez dłuższy okres czasu Cecyl należał do tej grupy ludzi, którzy próbowali jakoś działać przeciwko ogólnie panującej atmosferze. Na własną rękę prowadził lekcje i terapie zbiorowe, by ograniczyć liczbę samobójstw w Metrze i pomóc nieszczęśnikom, którzy stracili bliskich. Sam do nich należał, gdyż na powierzchni zostawił swojego przyjaciela Tymoteusza, jak i też dziewczynę, Joannę. Lecz już raz uciekał, by schronić się w bezpiecznym miejscu i wiedział, jak to jest. Komuniści zabili mu ojca, brata rozszarpały psy wojskowe. Już zostawiał za sobą bliskich i chociaż nie było to zbyt pocieszające, to wiedział, że nie mógł nic z tym zrobić. Mógł jedynie działać dalej, korzystać z życia i pomóc innym. Był jednak realistą. Domyślał się, że w Metrze zostaną na znacznie dłużej, być może już na zawsze, ale osobiście bardziej denerwował się nad losem dorobku ludzkiej kultury. Już kilka półek z książkami stracił i to na samym początku, w przeciągu trzech miesięcy od zamknięcia tych wszystkich ludzi w Metrze. Na własne oczy widział, jak ludzie wrzucają do ognia dzieła Dantego, Erazma z Rotterdamu, Mickiewicza, czy też same egzemplarze Pisma Świętego. Ludzie nie zdawali sobie sprawy, że robią to samo, co zrobili ci na powierzchni, że skazali ludzkość na zagładę w kłębie dymu i ognia. Udało mu się jednak ocalić sporo książek, a nawet fortepian, znajdujący się na stacji od lat i będący dostępny dla każdego. Niestety, przez lata nie znalazł się nikt, kto chociażby umiał zagrać coś lepszego, niż “Wlazł kotek na płotek”. Do czasu…
Był to wyjątkowo ponury poranek. Veprić nie bazował tego jednak na pogodzie, której nie miał prawa znać, a jedynie na ludzkich emocjach. Ani razu nie widział tamtego dnia nawet cienia uśmiechu, a dzieci, ostatnie z promyków szczęścia w Metrze, były wyjątkowo przygnębione. Zdołał się zorientować w sytuacji. Z powierzchni nie wróciła eksperymentalna ekspedycja, złożona z dwunastu mężczyzn. Od początku Veprić ostro krytykował ten pomysł, jednakże obcokrajowca łatwiej było przegadać, jeżeli zaczęło się mówić szybciej i głośniej. A teraz? Teraz wychodziło na to, że miał rację od samego początku, ale nikt nie chciał słuchać… nie był to powód do dumy, w końcu sam wolał się mylić. Starszy już Cecyl głęboko odetchnął i poczuł, że robi mu się niedobrze. Miał przeczucie, że gdyby stawiał większy opór, to udałoby się uniknąć takiej straty. A teraz mieli dwanaście trupów, dwanaście razy mniej sprzętu, a także znacznie mniej ludzi zdolnych do ciężkiej pracy. Poirytowany samym sobą i zrezygnowany, ruszył w stronę swojego biurka, by wyjąć schowaną gorzałkę i się napić. I właśnie wtedy, kiedy nalewał sobie do brudnej szklanki alkohol, usłyszał Rachmaninowa. Nie jego samego, gdyż facet nie żył od dekad, ale jego muzykę. Graną na fortepianie. Dokładniej to Études-Tableaux, Op. 33. Był prawie pewien, że to jakiś wytwór umysłu, ale kiedy stanął w drzwiach sklepu okazało się, że się nie mylił. Na dosuniętym do ściany fortepianie, by zajmował jak najmniej miejsca, grał jakiś mężczyzna. Ubrany był zupełnie nie na miejscu. Szary płaszcz, czarny szal i kaszkiet na głowie sprawiły, że przez chwilę Veprić uznał go za samego Diabła, który stąpił do Metra, by raz na zawsze oznajmić, że znajdują się w Piekle. Jednakże, zaraz po Rachmaninowie, zabrzmiały pierwsze nuty Waltza Chopina. Kątem oka Cecyl zauważył, że coraz to więcej ludzi gromadzi się wokół pianisty, by posłuchać jego gry, a starsi Polacy, starsi od samego Vepricia, uśmiechali się pod nosem. Znalazł się akurat wtedy, kiedy był najbardziej potrzebny - pomyślał Cecyl, opierając się o framugę. Miał dobry widok na nieznajomego, nawet pomimo faktu, że przed nim ustawiła się grupka dzieci, również rozweselona muzyką. Nie dziwił się im, w końcu pierwszy raz od lat, a może nawet pierwszy raz w życiu, usłyszały muzykę. Przyjrzał się jednak uważniej samej osobie grającego, będącej teraz w centrum zainteresowania mieszkańców tej stacji. Był prawie pewien, że nigdy wcześniej go nie widział. Zastanawiało go, czy przybył z Perły, ale jeżeli tak, to w jakim celu? Na Perle żyło się koniec końców znacznie lepiej, co by tutaj dużo mówić… chociaż, nawet dobrze, że się tutaj zjawił. Grać umiał, nie wybrał Marszu pogrzebowego jako swojego pierwszego utworu, a także nigdzie nie ustawił pudełka, by zaznaczyć, że chce zarobić. Grał dla siebie, a przy okazji dla innych? Ciężko było Cecylowi stwierdzić, jak jest naprawdę.
Koncert trwał kilka godzin, a sam pianista został nagrodzony gromkimi brawami, oraz pewną liczbą tutejszej waluty, chociaż, jak Cecyl zauważył, ta zniknęła szybciej w wyniku działania tutejszych smarkaczów, a sam muzyk zabrał tylko trzy banknoty, leżące najbliżej niego i oddalił się w głąb stacji. Towarzyszyła mu dwójka mężczyzn, młodego i starego pokolenia, starając się poprowadzić z nim krótką rozmowę. Reszta, chcąc, lub nie chcąc, wróciła po pewnym czasie do swoich obowiązków. Jedynie Cecyl stał dalej w drzwiach księgarni. Pozwolono mu ją zachować, gdyż objął rolę nauczyciela i terapeuty w Metrze, a nawet pisał niektóre oficjalne pisma, ze względu na swój bardzo czytelny charakter pisma. Dzięki temu otrzymywał wystarczająco wiele, by móc funkcjonować, chociaż po prawdzie oszczędzał w żywności i ubraniach.
W nocy, kiedy to Cecyl już spał, podszedł i obudził go pianista. Ten sam, który grał tutaj, obok. Czy mógłbym mieć do pana prośbę? - zapytał. Ten, na wpół przytomny, zgodził się. Będę tutaj z panem mieszkał, jeżeli to panu nie przeszkadza - odparł nieznajomy. - Ja będę grał na fortepianie i oddam panu fundusze, by mógł pan opłacić rachunki. Mam nadzieję, że nie jest to duży problem. Veprić zgodził się, dalej nie będąc w pełni świadomy sytuacji, która go dotyczyła. Zrozumiał ją dopiero nad ranem, kiedy to wstając zauważył nieznajomego, śpiącego na siedząco przy jego własnym biurku. Chwilę mu to zajęło, zanim zrozumiał, że to, co wydarzyło się w nocy, nie było jawą, a rzeczywistością. Zrozumiał jednak, że nie warto się już wycofywać. Stacja Szkolna zyskała własnego muzykanta, a on, jako terapeuta-amator jako pierwszy dostrzegł korzyści z tego płynące. To był początek przyjaźni, której obaj, Cecyl i pianista, potrzebowali, nie zdając sobie z tego sprawy. Kultura stacji odżyła już na dobre, a ludzie ją krzewiący zyskali popularność, niechcący spychając Cecyla i Henryka, pianistę, na ubocze. Ale im to nie przeszkadzało.Przedstawienie musi trwać
Gaweł Narzutowiec był spełnieniem marzeń każdego komendanta policji przed apokalipsą. Lojalniejszy niż pies, zawsze przed czasem, wszystko zawsze wykonywał prawie że perfekcyjnie. Na dodatek, nigdy nie był na chorobowym, ani też nie prosił o urlop. Ciężko się było temu dziwić, gdyż Narzutowiec uwielbiał swoją pracę, która w jego rodzinie była wykonywywana od pokoleń. Jednakże, były funkcjonariusz policji wykonywał tę pracę dla ideałów, które uważał za prawdziwe. Zawsze dążył do sprawiedliwości, nawet gdy świat nie był sprawiedliwy. W swojej karierze nie odpuścił nigdy przestępcy, nawet jeżeli ten stałby na czele mafii. Odnalazł się również w Metrze, na Perle, gdzie to pilnował porządku. Apokalipsa nie uśmierciła jego ideałów, czym przypodobał się też Dyktatorowi, którego zresztą sam Gaweł uwielbiał i uznawał za swojego nowego komendanta. Jednak, pomimo całego tego uwielbienia, nie potrafił się zgodzić ze wszystkimi jego postanowieniami. Chociażby z jedną z ostatnich jakie podjął, oczywiście na życzenie tego irytującego stworzenia, jego córki.
To było wyjątkowo głośne rozporządzenie. Na ładnym piśmie Dyktator powiadomił Stację Szkolną, że transportuje ich fortepian na Perłę, by “wzbogacić kulturalnie główną stację Metra”. Oczywiście, mieszkańcy Szkolnej się zdenerwowali, ponieważ przyzwyczaili się już do muzyki, która wyznaczała im pory dnia, towarzyszyła im przy małżeństwach i pogrzebach, a także po prostu urozmaicała im pracę. Ale z decyzją Dyktatora trzeba się było pogodzić. A co do samego transportu fortepianu… cóż, był to niezły bałagan. Ściągnięto robotników, posprzątano i dobrze oświetlono trasę, przez którą będzie transportowany fortepian, by nic się instrumentowi nie stało przez nieuwagę robotników. Nawet już wyznaczono miejsce, gdzie fortepian będzie stał, a w okolicy przygotowano ławy i krzesła, by móc siedzieć i słuchać muzyki. Był w tym wszystkim jednak pewien haczyk, o którym niemile dowiedzieli się wszyscy, którzy już gimnastykowali palce, by dać koncert, który słuchaliby mieszkańcy Perły. Otóż, Dykator ogłosił, że jeżeli ktoś chce grać na fortepianie, to musi również poświęcać kilka godzin w tygodniu, żeby uczyć jego córkę gry na tym fortepianie, oczywiście w zamian za pewne korzyści, chociażby zwolnienie z czynszu na czas nauki córki Dyktatora. Wszystko było związane że słyszała od koleżanki, że ta była na Szkolnej i słyszała niesamowitą muzykę fortepianową. Córka zażyczyła sobie u taty-Dyktatora, żeby jej załatwił lekcje w tym. A z racji na to, że instrument był na Szkolnej, a córki nie chciał spuszczać z oczu, po prostu uznał, że fortepian można sprowadzić do Perły. Wracając, jak można się było domyślić, nikt chętny się nie znalazł, a potencjalni pianiści ograniczyli swoje fantazje do tęsknego przyglądania się intrumentowi. Jednak te irytujące stworzenie, krew Dyktatora pływające w ciele zołzy, nie dawało za wygraną i coraz to głośniejsze “tato, obiecałeś” zaczęło się echem roznosić po stacji. Na szczęście, bądź nieszczęście, jedna z towarzyszących córce osób przypomniała sobie, że na stacji Szkolnej przecież jest pianista, z imienia Henryk, który potrafi grać i to właśnie jego muzyka była wtedy słyszalna. Więc, żeby w końcu zrealizować życzenie córki, Dyktator posłał na Szkolną kilku swoich ludzi, którzy ciepłymi słowami i klepnięciami w plecy zachęcili pianistę do przybycia na Perłę. Plotki głosiły, że ludzie Dyktatora najpierw złożyli Henrykowi kondolencje, a następnie spytali się go, czy chciałby, żeby kupić mu jakiś mocny trunek na drogę. I na kilka pierwszych tygodni z Arniką. Na szczęście dla samego pianisty, córka jak zwykle znudziła się po pewnym czasie i po prostu przestała uczęszczać na zajęcia w odróżnieniu do Henryka, który nie przestał grać. Chociaż orkiestra odwiedzała Perłę, to jednak własny pianista to było coś z goła innego. Ten nie tylko traktował ich tak samo, jak mieszkańców Szkolnej, ale także zgodził się na utwory na życzenie, za symboliczną opłatą, a często nawet za darmo, jak jakiś utwór mu się szczególnie podobał. Sam Gaweł uważał to tylko za szczęście, gdyż wiedział, że pianista nie zna wszystkich utworów, ale ma takie szczęście, że proszą go głównie o rzeczy znane przez szeroką publiczność. Ale sama osoba pianisty sprawiała, że Narzutowiec zaciskał pięści ze złości.
Nie była to nienawiść, a raczej zwykła bezsilność. Nie mógł go tknąć, kiedy to dawał lekcje Arnice, a później tłum się tak przyzwyczaił do jego gry, że to były policjant zostałby uznany za winnego całej sytuacji, zwłaszcza, że Henryk nigdy nie sprawiał żadnych problemów. A zaczęło się to wtedy, kiedy ten przybył ze Szkolnej… ludzie Dyktatora przepchnęli go bez zatrzymywania, chociaż jeden z nich rzucił Gawłowi dokumenty pianisty, by ten upewnił się, że to na pewno ta osoba i czy nie była karana. Ten sprawdził i się wkurzył. Kojarzył te nazwisko, a szybki rzut oka do jego prywatnego notesu utwierdził go w przekonaniu, że to z pewnością ta sama osoba, o której myślał. Mianowicie Henryk Szatan-Zegarski, mieszkaniec Złotowa, poszukiwany w Polsce za ucieczkę z miejsca wypadku, w którym to potrącił i zabił dwoje pieszych na przejściu dla pieszych. Narzutowiec zachował te informacje o nim, gdyż była to ostatnia sprawa, która została pod wieczór przesłana na komendę Zdzieszowic. A dzień później nastąpił Koniec Świata. Zresztą, w służbowym notesie trzymał mnóstwo nazwisk powiązanych z niedokończonymi dochodzeniami, a zachował go dlatego, że lubił fantazjować przed snem, że prowadzi sprawę przeciwko jednej z tych osób i rozwiąże sprawę, dzięki czemu dostanie awans. A te sny miały możliwość się spełnić chociaż w jednym przypadku!
Były policjant wiedział, że nikogo nie obchodzi to, co się wydarzyło ileś lat temu, a chociaż było to przestępstwo, to jednak nie istniało już prawo, które tak to nazywało. Nikogo, poza Gawłem, najbardziej upartym byłym policjantem w Zdzieszowicach. By jakoś znaleźć szansę na ukaranie Henryka, zaczął go obserwować. Na początku skupiał się jedynie na tych momentach, w których to uczył córkę Dyktatora, ale później zaczął spędzać w jego pobliżu znacznie więcej czasu. Uzyskał nawet pozwolenie, żeby pilnować jedynie okolic fortepianu, chociaż kosztowało go to kilka przysług u innych osób. Powodów do przyskrzynienia przestępcy jednak brakowało. Ten zachowywał się nienagannie, a Gaweł stawał się coraz to bardziej zniecierpliwiony. Ale jego pełne nienawiści modły o znalezienie powodu do ukarania pianisty zostały wysłuchane.
Miało to miejsce w późnych godzinach, kiedy to większość mieszkańców stacji wracała z pracy. Wiele osób zatrzymywało się, żeby posłuchać i porozmawiać jeszcze przy fortepianowej muzyce, ale ta zaczęła robić się po prostu nudna, zwłaszcza w porównaniu do niesamowitego koncertu, jakiego dała dwa dniu temu Orkiestra Koksownicza. I chociaż próbowano wciągnąć Henryka do gry z nimi, to ten za każdym razem odmawiał, twierdząc, że artyści nie powinni wchodzić sobie w drogę. Narzutowiec po prostu uznał, że przestępca zacznie się po prostu denerwować przy tylu innych muzykach, którzy mieli większe doświadczenie, niż on sam. Gaweł nawet planował rzucić to prosto w twarz Henrykowi, żeby go sprowokować, ale odbyło się bez tego. Koncert Szatana-Zegarskiego został zagłuszony przez przerażone krzyki z lewej strony metra. Wybiegł stamtąd młody mężczyzna, trzymający w jednej ręce zakrwawiony nóż, a w drugiej płaczące dziecko. Wszyscy, łącznie z Henrykiem, zwrócili na niego uwagę. Jedni z lękiem, inni ze złością, że ktoś odważył się coś takiego zrobić na ich Perle. Jedynie Henryk rzucił spojrzenie, jakby był zniecierpliwiony tą sytuacją. Wydawało się, że zaraz miałby przeklnąć szaleńca, że ten przeszkadza mu w grze. Ale tak się nie stało, a mężczyzna zbliżył się do fortepianu.
- Jak możecie się cieszyć, słuchając tego?! - krzyczał. - To muzyka Szatana! Koleś ma na nazwisko Szatan! To on gra, kiedy któryś z nas umiera! Grał, jak umarła moja żona! Moja Małgosia umierała do Marsza tureckiego! Ten Szatan jest fałszywy! Zniekształca nasze sumienia, karmi się naszymi duszami! - wrzeszczał szaleniec, grożąc nożem lekko zdziwionemu, a nawet rozbawionemu Henrykowi. W tym momencie zaczął się zbliżać inny strażnik, krzycząc, żeby młodzieniec rzucił broń i się poddał. Ten się odwrócił, zasłaniając się dzieckiem ku przerażeniu tłumu, zostawiając pianistę za swoimi plecami. I wtedy też zdażyło się coś dziwnego. Pianista wstał i wbił nóż do grzybów w plecy szaleńcowi. Gdy ten krzyknął i puścił dziecko, by się obronić, to jego przeciwnik dźgnął go jeszcze raz w bok i chwycił go za kurtkę, przewracając na ziemię. Następnie ugodził go jeszcze kilka razy w klatkę piersiową, poważnie raniąc. Zapewne i Henryk by go dobił, gdyby nie strażnik, który odepchnął pianistę na bok i zajął się szaleńcem. Tymczasem do odepchniętego podszedł Narzutowiec.
- Jesteś aresztowany za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu - odezwał się Gaweł. Natomiast szybciej oddychający Henryk wstał, otrzepał się, a następnie odwrócił się w stronę byłego policjanta. Tak? Bo ja widzę, że uratowałem dziecko z rąk szaleńca - odpowiedział. Narzutowiec miał mu coś odpowiedzieć, ale drugi strażnik chwycił go za ramię i pokręcił głową. Agresor stracił przytomność i z pewnością niedługo umrze, a w ich kierunku zbliżał się, o zgrozo, ich własny przełożony. Nie podszedł jednak pogratulować Gawłowi uchwycenia przestępcy, a drugiego strażnika poklepał jedynie po plecach. Zwrócił się jednak do pianisty. W imieniu całej stacji chcielibyśmy podziękować panu, panie Zegarski, za pomoc w usunięciu zagrożenia na stacji, a także za zagwarantowanie bezpieczeństwa córce Dyktatora - mówił, uroczystym tonem. - Zostanie pan za to wynagrodzony, proszę się o to nie martwić. Wtedy też Gaweł pierwszy raz zauważył, że oczko w głowie Dyktatora, jego córka, siedziała w pobliżu fortepianu, otoczona gronem znajomych. Tak bardzo skupił się na własnych celach, że nie zauważył, że druga najważniejsza osoba na stacji jest w stanie zagrożenia życia, lub zdrowia. Zanim jednak w pełni pojął konsekwencje swojego czynu, został odciągnięty na bok przez przełożonego. Wiedział, co usłyszy, jednakże nie przewidział pełni skutków.
Kara dla Gawła była wysoka. Pozbawiono go wszystkich uprawnień, skonfiskowano broń, a także odebrano mu mieszkanie. Od tamtej pory musiał ciężko pracować, by móc opłacić czynsz na mieszkanie i jedzenie, a jego reputacja sprawiła, że musiał wynieść się z Perły na inną stację. Jednakże, od tej właśnie pory, Narzutowiec zaczął odczuwać pragnienie zemsty. Ten pozbawił go wszystkiego, to i i on go wszystkiego pozbawi. Oko za oko, ząb za ząb. Henryk nawet nie zdawał sobie sprawy w tym, że zrobił sobie śmiertelnego wroga, który wykorzysta każdą okazję, by się go pozbyć.Stary Łazik
Hugo Wtorek czasami zastanawiał się nad swoimi życiowymi wyborami. Wierzył, że wybrał najbardziej interesujący, a zarazem najbardziej niewdzięczny zawód Metra, czyli bycie Łazikiem. Wychodził na powierzchnię, zgarniał to, co mogło się przydać i schodził z tym z powrotem, by to sprzedać i móc opłacić czynsz. Kilka razy zjawił się z pustymi rękami, ale czasami zjawiał się też z prawdziwymi perełkami, jak chociażby wysokiej jakości kopia szabli husarskiej, którą znalazł w jednym z mieszkań, do którego przez trzy wyprawy próbował się włamać. Sprzedał ją bardzo wysoko, dzięki czemu mógł żyć jak szlachcic. Skończyło się tym, że mocno się schlał, a resztę pieniędzy zgubił, przez co znowu został zmuszony na wyjście na powierzchnię. Na jego własne szczęście, po pewnym czasie udało mu się wraz z niejakim Jakubczykiem utworzyć prawdziwą drużynę Łazików, zwiększając tym samym szanse na sukces wypraw, jak i też możliwość sprowadzenia większej ilości towarów do Metra. Sama drużyna, okrzyknięta Wielkim Małżem, liczyła w szczytowym momencie aż dziesięć osób, chociaż Yuri zrezygnował dosyć szybko, bo po już trzeciej wyprawie, a Kapryśnego Bena musieli wyrzucić za to, że przywłaszczał sobie cenniejsze łupy. Jednak, pozostała ósemka, z czego Wtorek był pewien, że każdemu z nich mógłby zaufać. Kapitan Tomasz Jakubczyk był jego najbliższym przyjacielem i chociaż często kłócili się w sprawach związanych z tym, co warto zabrać na dół, a co jest śmieciem, to i tak bez dwóch zdań był jedyną osobą, której Hugo mógłby powierzyć swoje życie. Dziewczyna i narzeczona Tomka, Wiktoria, jak mało kto w Metrze dysponowała wyjątkowo sprawnymi oczyma, dzięki czemu często pierwsza zauważała fanty, które umykały innym. Reszta ekipy również była bardzo doświadczona i nie popełniali głupstw, które mogłyby narazić bezpieczeństwo swoich towarzyszy na zagrożenie. Wyjątkiem mógłby być tylko następca Kapryśnego Bena, niejaki Gaweł Narzutowiec, którego chłopaki już po drugiej wyprawie okrzyknęli Marudą. Ciężko się było temu dziwić, gdyż gaweł ciągle żył przeszłością i żalił się innym, że kiedyś był kimś istotnym, szanowanym przez samego Dyktatora, a teraz wiedzie taki, a nie inny żywot. Co zabawniejsze, o wszystko oskarżał kogoś, kogo nazywał “przestępcą” i narzekał, że właśnie niszczyciel jego kariery żyje sobie niżej na Perle jak u Pana Boga za piecem. Nikt z Wielkiego Małża nie brał tego na poważnie, gdyż sam Maruda nie wydawał się być w pełni trzeźwy w swoich oskarżeniach, zwłaszcza po tym, jak zaczął przypisywać “przestępcy” bycie manipulantem, który miał wpływ na Dyktatora i innych ludzi. Te mamrotania najpewniej byłego pijaka były jednak wybaczane, a to ze względu na sumienność wykonywania obowiązków przez Gawła. Nie popełniał żadnych błędów, słuchał się każdego, a także został dobrowolnie osłem na bagaże podczas wypraw. Podsumowując, lubił każdego ze swoich towarzyszy i aż żal mu było na sercu, kiedy dowiedział się, że musi ograniczyć, a najlepiej zaprzestać wyruszać na powierzchnię, a to ze względu na rozwijającą się chorobę popromienną, która zaczęła go wyniszczać od środka. Już i tak stracił wszystkie włosy, ale sam fakt choroby ukrywał przed większością Wielkiego Małża, by nie powstrzymali go przed towarzyszeniem im. Powiedział o tym jedynie Jakubczykowi, który niechętnie się zgodził na uchowanie tajemnicy, chociaż sam zaznaczył, że Hugo powinien sobie odpuścić.
Jedna z ostatnich wypraw Wtorka na powierzchnię trwała. Było w niej coś innego, co każdy zauważył już od początku. Po pierwsze, zostali wysłani po konkretny element konkretnej rzeczy, znajdującej się w konkretnym miejscu. Nie wyruszali na ślepo i chociaż powiadomili zleceniodawcę, że ten element, lub rzecz, mogła już przepaść na zawsze, to i tak zapłacono im sowicie z góry. Drugą rzeczą, odróżniającą tę wyprawę od innych, był fakt, że pracodawca im towarzyszył, przez co musieli i go niańczyć. Mogliby po prostu mu odmówić, ale wizja dodatkowego zarobku, obiecanego przez pracodawcę, oraz sama pozorna łatwość wykonania zadania sprawiły, że Wielki Małż zgodził się na współudział żółtodzioba. Opiekę nad nim sprawował właśnie Wtorek, który, jak już zdołał zauważyć, ma do czynienia z wyjątkowo wykształconą jednostką. Nie był żadnym urzędnikiem, czy chociażby byłym policjantem, ale za to był artystą, pianistą dokładniej. Hugo próbował zrozumieć, dlaczego pianista Perły, Henryk Zegarski, osobiście pcha się na powierzchnie, gdzie może stracić życie, lub zdrowie, a na dodatek czemu mu tak na tym zależy. Z tego, co jak na razie się dowiedział, to w fortepianie pojawiła się istotna usterka, która to może uciszyć instrument na zawsze, o ile nie zostanie naprawiona, bądź zastąpiona nową częścią. A że w Metrze brakowało osób specjalizujących się w tym instrumencie, to wybrano drugą opcję. Zegarski przeznaczył na to większość swoich funduszy, plus zebrał trochę środków od innych świeżych pianistów, którzy zaczęli się pojawiać, zapewne za zachętą nagród, na stacji. I chociaż Henryk grał najwięcej, to widać było, że powoli odsuwa się w cień, by zrobić miejsce innym talentom. Można było też przez to uznać, że po prostu szuka nowego zajęcia, w razie gdyby już na dobre przestałby grać, a bycie Łazikiem to wybór dostępny dla każdego zdrowego człowieka, przynajmniej w wyobrażeniu Wtorka. A kandydatura Henryka, o ile w ogóle by się do tego zgłosił po tej wyprawie, mogłaby zostać pozytywnie odebrana, zwłaszcza, że po wysłuchaniu pełnego instruktarzu od Kapitana nie popełniał błędów, wykonywał rozkazy, a także idealnie robił to, co mu polecono, czyli trzymał się w środku grupy i pozostawał w zasięgu wzroku i uszu. Nie zrobił wszystkiego idealnie, gdyż na początku Hugo upomniał go, jak powinien dbać o swoją maskę, oraz że nie jest to spacer, więc mógłby się przygarbić i nie trzymać rąk za plecami, gdyż te będą mu potrzebne z przodu, nie z tyłu ciała.
Wyprawa, sama w sobie, była dosyć szybka, gdyż dotarli do budynku, w którym to podobno na drugim piętrze stał fortepian. Wcześniej Kapitan wypytywał Zegarskiego, skąd wie, że jest tutaj ten instrument. Ten odpowiedział, że mieszkał tutaj jego znajomy, również pianista, którego miał odwiedzić, kiedy przyjechał z Poznania do tego miasta. Podczas tej serii pytań Hugo zauważył też, że pan Maruda stał się bardziej marudny, a w pewnym momencie po prostu sobie poszedł, wracając dopiero kilkanaście godzin przed wyprawą. Wracając, narzeczona Jakubczyka znowu zabłysnęła i wskazała swojemu parnerowi coś z boku budynku, a ten pokiwał głową, a następnie zbliżył się do Wtorka. Budynek grozi zawalenieniem, budynek obok częściowo runął na niego, więc dach może być mocno osłabiony - ostrzegł przyjaciela. - Wybacz, że ci to robię, ale możesz ruszyć tam sam z Zegarskim? Narzutowiec będzie na klatce schodowej, a Elmo i Kowboj przeszukają pierwsze piętro. Reszta będzie na parterze. Hugo się zgodził, w końcu nie raz brał już na siebie cięższe zadania, zwłaszcza od tamtego feralnego poranka, w którym otrzymał wyniki badań lekarskich. Ruszył więc z pianistą na górę, a Narzutowiec ruszył za nimi. Już sama klatka schodowa wydawała się być osłabiona, a kiedy dotarli na piętro, to okazało się, że te piętro jest poważnie uszkodzone, nie tylko na górze, ale też i na dole. Hugo zauważył, że jakby budynek runął od dachu, to i zapewne podłoga by nie wytrzymała. Jednak uznał, że się już nie wycofa. Przekroczył próg, spojrzał za drzwi, czy nikt się tutaj nie ukrywał, a następnie wpuścił Henryka. Ten, w starej masce przeciwgazowej i w beżowym kombinezonie Wtorka wyglądał prawie jak odbicie lustrzane Hugo. Byli tego samego wzrostu, a jedyne, co ich teraz odróżniało, to broń w rękach doświadczonego Łazika, jak i też inny kolor maski. Zegarski zbliżył się do fortepianu, otworzył go i zaczął przy nim grzebać. Cały ten proces, dla którego to wyruszyli na wyprawę z bezpiecznej Perły aż tutaj, zajął jedynie siedem minut, a sam pianista od razu zapakował do swojej torby wymaganą część. Hugo uznał, że mają po prostu szczęście, że brakująca część akurat się tutaj znajdowała, z czym to też podzielił się z towarzyszem. Ten w milczeniu pokiwał głową, po czym odwrócił się w jego kierunku. Jeżeli dasz mi jeszcze kilka minut, to mogę zabrać więcej części, już na zapas - powiedział pianista. Wtorek pokiwał głową, zgadzając się, po czym odwrócił się w stornę klatki schodowej, żeby przekazać Gawłowi, że jeszcze trochę czasu tu posiedzą. Wtedy też rozległ się głośny huk, a z sufitu poleciał strop. Stary Łazik pierwszy zorientował się, co się dzieje, dlatego też chwycił za ramię Henryka i pociągnął ku sobie. Budynek może runąć, wychodzimy, już! - krzyknął, unosząc głos bardziej, niż zazwyczaj. Jednakże, ich droga ucieczki została szybko zablokowana przez samego Gawła, który zatrzasnął i najpewniej też zablokował im drzwi. Budynek dalej niebezpiecznie trzeszczał, aż w końcu rozległ się ten złośliwy odgłos, który Hugo słyszał wcześniej tylko kilka razy w życiu, dźwięk jakby ziemia pękała. Był to sufit, który ostatecznie poddał się upływowi czasu i apokalipsie, przy okazji skazując na śmierć dwójkę ocalałych ludzi. Wtorek wtedy wziął sprawy w swoje ręce i po prostu wypchnął Zegarskiego z okna. Jednak, kiedy sam spróbował z niego wyskoczyć, to sufit się zawalił, a ciężkie pustaki spadły na podłogę, która również nie wytrzymała dodatkowego ciężaru i też się zawaliła, pociągając Hugo ze sobą. Chociaż trwało to kilka sekund, to dla Wtorka trwało to całą wieczność. Wieczność przerwana uderzeniem o ziemię.
+++
Gaweł opuścił budynek jako ostatni, wypychając z niego jeszcze Kowboja. Razem z nim upadł na ziemię. Podniósł się jednak po chwili i się rozejrzał po okolicy. Kilku Łazików stało w pobliżu innego, leżącego na ziemi, a Wilk, były górnik i trzyletni Łazik wykłócał się o coś z Kapitanem, po czym ruszył do budynku po coś. Lub po kogoś, jak przemknęło przez myśl Marudzie. Maruda… nienawidził tego pseudonimu. Nawet bardziej, niż tego, że nikt mu nie wierzył. Ten cały Wielki Małż był może i jego pracą, ale nie pałał do niej sympatią, w końcu pracował bardziej za karę, niż w ramach rozwijania własnych umiejętności, czy ambicji. Uznał jednak, że bycie Łazikiem dało mu coś innego, znacznie bardziej pożądanego przez niego, niż jakiekolwiek pieniądze. Koniec końców, w końcu zabił Zegarskiego! Ten psi syn zdechnął na powierzchni, tam gdzie było jego miejsce. Za to, że zabił tamtych ludzi. Że odebrał pracę Gawłowi. Zwłaszcza że odebrał tę pracę. Wstał i otrzepał się, a nawet podał rękę Kowbojowi, żeby i mu pomóc wstać. Jednak, ta chwila radości zupełnie znikła wtedy, kiedy to Wilk wyszedł z budynku z ciałem. Z ciałem, które miało przy nodze kaburę. Henryk nie miał broni palnej, zresztą nie ufano mu na tyle, żeby mu takową wręczyć. Było to też ryzyko, gdyż nie miał jak się obronić, ale uznano, że w razie czego Wtorek pozbędzie się zagrożenia. A teraz Hugo nie żył, a jego zakrwawiony kombinezon na klatce piersiowej świadczył o tym, że spadła na niego cegła, a może nawet kilka, posklejanych cementem. Zanim jednak Gaweł wpadł na to, że mógłby zrzucić śmierć Starego Łazika na Pianistę, to Wilk zdołał się na niego rzucić z pięściami, zaraz po tym, jak odłożył ciało poległego towarzysza. Narzutowiec nie miał żadnych szans w starciu z silniejszym towarzyszem, przez co szybko został rzucony na ziemię i otrzymał kilka ciosów, głównie w głowę. Walczących Łazików oddzielili dopiero towarzysze, a Kapitan stanął pomiędzy nimi, żądając wyjaśnień. Gawłowi kręciło się zbytnio w głowie, żeby mógł ułożyć jasne i jednoznaczne zdanie, przez co nie zdołał zagłuszyć Wilka. Ten idiota zablokował drzwi! - krzyczał, nie bacząc na to, jak głośny jest. - Ta cholera zablokowała drzwi, jak budynek zaczął się sypać! Zabił Hugo!. Elmo, chcący jakoś uratować marną sytuację Gawła poszedł to sprawdzić, ale po chwili wrócił, ze spuszczoną głową. Sprawa się wyjaśniła, znaleźli winnego. Narzutowiec wiedział, że znowu przegrał, chociaż nie wiedział, w jakim stanie jest Henryk. Liczył chociaż na to, że tamten też zginął, ale zauważył, że Wiktoria zakłada prowizoryczny temblak na rękę pianisty. Czyli niczego nie zyskał, poza tym, że doprowadził do śmierci jedynej osoby, która była chociaż trochę dla niego miła…
Wielki Małż wrócił na Perłę w pomniejszonym składzie. Henryka odesłano do doktora, a po kilku godzinach zjawił się z resztą obiecanych pieniędzy. Później udało mu się naprawić z pomocą innych pianistów fortepian, którego dźwięki znowu zapełniły pustą przestrzeń Perły. Sam Henryk jednak nie wrócił do gry ze względu na paskudne złamanie ręki, która miała się zagoić najwcześniej za pół roku. Hugo Wtorek otrzymał pogrzeb z honorami, tak jak wynikało to z kultury Łazików. Natomiast Gaweł poszedł za kratki. Policjant, który skończył w więzieniu, a na dodatek na okres dwóch lat. Pomogło chociaż to, że nigdy nie był prawdziwie karany, w końcu pozbawiono go jedynie pracy i przywilejów z tego płynących. Oraz podobno ktoś się za nim wstawił podczas wyznaczania kary…Szatański instrument
Gdyby natrafiłaby się odpowiednia okazja, to Gaweł Narzutowiec z pewnością przeprosił każdego żebraka, jakiego w życiu spotkał i minął, zupełnie się nim nie interesując. Teraz rozumiał, skąd brał się ich charakter, ich podejście do życia, oraz ich przykry zapach. Los potraktował go okrutnie i po roku, który spędził w więzieniu, nie potrafił znaleźć żadnej pracy pozwalającej mu żyć chociaż cieniem dawnego życia. Wyrzucony z Łazików, nie był mile widziany przez nich, a co dopiero przez jakiegokolwiek przedstawiciela władzy Dyktatora, którym podpadł aż dwukrotnie. Ktoś rozsądny uznałby, że powinien się wynosić z Perły, ale były policjant uparł się na swojej ostatniej sprawie. Henryk Szatan-Zegarski, człowiek którego zawsze otaczała śmierć. Narzutowiec lepiej tym razem podszedł do przeciwnika i by zdobyć więcej informacji o nim, po prostu zrobił wypad na Szkolną, gdzie udało mu się zorientować, że Henryk na stacji zjawił się w tym samym dniu, w którym ogłoszono śmierć uczestników wyprawy na powierzchnię. I chociaż próbował ich w zamian ostrzeć przed tym mordercą, to go po prostu wyśmiali, uznając to za majaczenie chorego pijaka. Czy Gaweł zaprzyjaźnił się z tanimi trunkami po wyjściu z więzienia? Może, ale to był jedyny przyjaciel, który się przy nim utrzymał. A czy był chory? Nie, to były jedynie zmyślne dodatki głupców, czuł się zdrowy jak ryba, chociaż czasami trudniej było mu złapać oddech. Ale to była wina jedynie braku odpowiedniego pożywienia, które przywykł jeść, kiedy to strzegł Perłę przed złem. Złem, które zabijało jej mieszkańców. Tak… A jednak mieszkańcy Perły zaprosili sami zło do siebie, dali posłanie, jedzenie, pieniądze, a następnie usiedli w koło i zaczęli słuchać muzyki. Tej przeklętej, szatańskiej muzyki, która zabijała rozsądek i manipulowała ludźmi. Gaweł, rozsądny i zdrowy na umyśle, był jedynym człowiekiem w Metrze, który to dostrzegał! Przecież mieszkańcy tych dwóch stacji, na których mieszkał też Henryk, zdołali się mu uwieść! A tylko Narzutowiec mógł ich od tego złego uroku uwolnić, wystarczyło jedynie chwycić te “zło” za fraki i wyrzucić z Metra, na powierzchnię. Tak, miejscem dla zła była powierzchnia. Przecież to na powierzchni na chwilę uległ złym demonom i zabił człowieka. Gaweł był w całej tej istocie rzeczy niewinny, ale ludzie tego nie rozumieli. Nie wiedzieli, że Gaweł był uwięziony na powierzchni we własnym ciele, zło odebrało mu panowanie nad własnymi rękoma. A to on, o nieskalanym sercu, poszedł siedzieć! Ale teraz był wolny, wolny od wszystkich zobowiązań i praw, mógł więc działać. Nawet, jakby miał przypłacić życiem uwolnienie Metra od zła, to się on do tego posunie! A co tam, niech wiedzą, jakiego nosiła ta ziemia bohatera.
Dokładnie sobie zaplanował to, jak uwolni swoich braci i siostry od Szatana. Udało mu się ukraść jednemu z rzemieślników na stacji zardzewiały klucz francuski, który następnie schował pod resztkami swoich ubrań. Później poszedł żebrać w pobliżu miejsca, w którym stał ten szatański instrument, na którym grał sam Szatan… na chwilę obecną nie było go tam, ale grał tam inny demon, zapewne również nieposiadający ani odrobiny miłosierdzia w sercu, gdyż grał na tym fortepianie. A to była rzecz najbardziej oczywista na świecie, że osoba o ciągle bijącym sercu i mająca na uwadze dobro innych nie zagra na tym samym instrumencie, który został tknięty namacalną obecnością zła. Tak samo jak nimfy w mitologii, które opuszczały swoje domy, kiedy to zbrodniarz zmywał krew w ich domach… wracając do planu, Narzutowiec był już przygotowany. Chociaż spróbowano wyrzucić go dwukrotnie, to za każdym razem wracał, ryzykując zostanie pojmanym przez służby bezpieczeństwa, widoczne również będące sługusami zła. Za trzecim razem przestano zwracać na niego uwagę, dzięki czemu mógł przeczekać do wieczora. W tym czasie demony przy instrumencie się zmieniały, ale głównego źródła problemów dawnego policjanta brakowało i wychodziło na to, że się dzisiaj nie zjawi. Nie pasowało to zbytnio Gawłowi, który chciał obie sprawy załatwić jednocześnie, ale uznał, że jak wykona krok pierwszy, to już pójdzie z górki. Zawsze idzie z górki, jak już się kilka kroków wykona. Kontynuując jednak plan zbawienia Metra, poczekał do momentu, w którym to zgasły światła, a w pobliżu nie było już nikogo, kto mógłby powstrzymać jego plan. Dlatego też zbliżył się do instrumentu, otworzył go, a następnie przeprowadził kilka silnych uderzeń, uszkodzając wrażliwe części fortepianu. Następnie skupił się na klawiszach, również starając się je uszkodzić. Dopiero po chwili jednak dotarło do niego, że niektóre klawisze nadal wydawały dźwięki, przez co ktoś mógł to usłyszeć. Poczekał chwilę, jednakże nie słysząc zbliżających się kroków, powrócił do swojej misji. Ciągle trzymając klucz francuski zaczął wyrywać luźne części i wrzucał je ponownie do środka instrumentu. Miał już skupić się na innej części fortepianu, kiedy to ktoś złapał go za ramię. Przerażony Gaweł mocniej chwycił swoją jedyną broń, a następnie wyprowadził jedno uderzenie, celując instynktownie w głowę. Trafił, a głuchy jęk i upadek ciała na ziemię uświadomił mu, co się stało. Spróbował sprawdzić, kogo to trafił, ale kiedy to dotknął kobiecych piersi zrozumiał, że nie był to jego główny cel. Cicho zaklnął i spróbował odsunąć na bok kobietę, by mu nie przeszkadzała. Jednak, kiedy dotknął czegoś lepkiego na ziemi zatrzymał się w miejscu, a jego oddech przyśpieszył. Sprawdził puls nieznajomej, a kiedy go nie odnalazł pojął, że kogoś zabił. Był to dla niego mocny cios, który sprawił, że krzyknął z przerażenia, a następnie uciekł z miejsca zbrodni.
Jakimś cudem udało mu się uciec, jednakże nie widział w tym satysfakcji. Wcześniej mógł sobie tłumaczyć, że to, co wydarzyło się na powierzchni, było jedynie działaniem złych mocy, ale to tutaj było działaniem tylko i wyłącznie jego. Pojął, kim się stał. Chcąc pozbyć się mordercy sam zabił dwie niewinne osoby, a także zniszczył źródło dochodów zapewne kilku pianistów, nie pozostawiając im innej opcji, niż powrót do pracy, może nawet pracy ponad siły. Czuł się źle, podle, dlatego też uznał, że nie może tutaj dalej przebywać. Wymknął się tunelem i skierował się w stronę innej stacji. Ponownie miał farta, gdyż nikogo na posterunku nie zastał, zapewnie ruszyli sprawdzić, skąd to zamieszanie na stacji. Wbrew procedurom, ale to nie przeszkadzało Gawłowi, który miał teraz kilka razy większe problemy. Przez pewien odcinek po prostu biegł, ale w końcu osunął się na ziemię, ciężko dysząc. Był głodny i nie pamiętał, kiedy ostatni raz coś poza wodą miał w ustach, a na dodatek nie miał żadnych funduszy, by kupić sobie chociaż najmniejszy, najgorszy posiłek. Nie miał sił nawet myśleć, dlatego też schował kolana pod brodę i położył się w ciemnościach tunelu, by odpocząć i pomyśleć, co robić dalej. Chwilę później zasnął.
Śniło mu się, że stał na platformie, na której wręczano medale za zasługi dla Metra. Na szyi każdego wynagrodzonego znajdował się złoty medal, założony przez samego Dyktatora. Gaweł stał w kolejce ostatni, w odświętnym mundurze policyjnym. Był świeży, umyty i gładko ogolony, a blaski fleszy oślepiały głównie jego. Był gwiazdą, celebrytą, bohaterem. W końcu zaprosił go sam Dyktator. Idol Narzutowca stwierdził, że Gaweł jest dla niego jak syn, którego nigdy nie miał i jest dumny z tego, że może mu powierzyć tak wielkie stanowisko, jak zostanie dowódcą Gwardii. Chwilę później Dyktator zawiesił ciężki medal, największy i najbardziej błyszczący ze wszystkich, na szyi Gawła, po czym odwrócił się w stronę tłumu. Wtedy też nagrodzony poczuł ukłucie niepokoju. Dyktator zaprezentował go nie jako bohatera, ale jako skazańca! Zaczął przedstawiać jego winy, jakich się dopóścił w Metrze, zaczął dokładnie przedstawiać powody z nimi związane, a następnie z pogardą na niego spojrzał. I to spojrzenie było dla byłego policjanta najgorsze. Nie mógł złapać tchu i zaczął po prostu płakać jak małe dziecko, a w tym czasie medal na jego szyi zmienił się w sznur z łańcucha, przywiązany do sklepienia stacji. Był już napięty do granic możliwości, a Narzutowiec nie mógł go zdjąć, gdyż był zespawany na jego szyi. Wtedy też Dyktator odwrócił się w lewo i powoli kiwnął głową. Kątem oka Gaweł zauważył, do kogo to kiwa. Przy dźwigni, z pogardliwym uśmiechem na twarzy, stał sam Zegarski. Miał jednak czerwone, błyszczące oczy i długie, powykręcane rogi na głowie. Bardziej niż kiedykolwiek przypominał Szatana, co też desperacko próbował wykrzyczeć Gaweł, bez większych sukcesów. Chwillę później Henryk pociągnął dźwignię, a zapadnia się otworzyła. Gaweł zaczął się dusić…
I dusił się nadal po tym, jak się obudził. Ktoś trzymał ręce na jego gardle i próbował go udusić, a sam Narzutowiec był zbyt przerażony i zbyt słaby, by móc się jakoś mu przeciwstawić. Udało mu się jednak dosięgnąć zapalniczki, którą odpalił, by zobaczyć przynajmniej raz, kto go dusi. Był to jego własny cel, pianista ze Szkolnej. Henryk nie uśmiechał się jednak, ani też nie miał rogów na głowie. W skupieniu i w milczeniu wyduszał resztki życia ze swojego przeciwnika, po czym odszedł, kiedy ten osunął się bez życia na tory.
+++
Dokładnie w tym samym czasie były kapitan Wielkiego Małża, Tomasz Jakubczyk, pisał swój dziennik. Dowództwo oddał Karolowi Rockiemu, znanemu szerzej jako Wilk, zwłaszcza w społeczności Łazików. Wtedy też do jego namiotu wszedł jego znajomy, Henryk. Ciągle nosił na ręku temblak, by jej nie przemęczać, chociaż już za dwa tygodnie mieli mu go zdjąć. Jakubczyk zaprzyjaźnił się z Zegarskim po powrocie z wyprawy, w której zginął Hugo. Pianista pomagał Tomaszowi w znalezieniu nowej pracy dla niego i jego narzeczonej, co było konieczne, kiedy obaj uznali, że chcieliby mieć dziecko. Jakubczyk miał już wstać, żeby przywitać gościa, ale ten położył worek na śmierci na jego biurko. Tomasz rozwinął go i zobaczył, co znajdowało się w środku. Jakiś kawałek papieru, dosyć czysty, oraz sporo banknotów. To mój prezent ślubny dla was - odpowiedział Henryk. - Ja opuszczam Perłę, by znaleźć sobie jakieś nowe zajęcie. A co się stało? - zapytał Tomasz. Jakiś gnojek zepsuł fortepian. - odpowiedział pianista. - Nie da się go naprawić, a ktoś nawet obudził Dyktatora, by go o tym powiadomić. Widocznie nie był zadowolony z zakłócenia jego snu, bo kazał zepsuty instrument przeznaczyć na opał. A wiesz, jak to jest z jego rozkazami… Nastąpił krótki moment ciszy, w którym to przyjaciel szukał słów, by jakoś pocieszyć Henryka, jednak nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Zapytał za to, czy ten sobie poradzi gdzieś indziej, bez instrumentu. Henryk w tym momencie krótko się zaśmiał i ruszył ku wyjściu, rzucając na odchodne, że Zawsze i wszędzie. Nad ranem udało się pianiście załatwić odpowiednie dokumenty, dzięki czemu mógł opuścić stację, co też natychmiastowo zrobił. Po drodze spotkał też leżącego na torach żebraka, lecz to go nie interesowało. Po prostu nad nim przeszedł i ruszył dalej, w ciemność tuneli Metra.Henryk Szatan-Zegarki nie żyje!
Jak to często bywa z opowieściami z Metra, ciężko było określić, czy kiedykolwiek miały miejsce. Prostym ludziom ciężko było uwierzyć w maszyny latające, w bohaterów z początków życia po apokalipsie, a niektórzy nawet uznawali, że pewne wielkie wydarzenia w historii Metra pod władzą Dyktatora zostały sfałszowane, by dać ludziom nadzieję na lepsze jutro, lub żeby po prostu poprawić ich humor. Oczywiście, najsilniejszym środkiem, który mógłby sprawdzić, czy dana legenda Metra jest prawdziwa, byłoby samodzielne sprawdzenie u źródła i wypytanie się osób, które same doświadczyły tamtego zjawiska, ale na drodze stały poważne problemy. Na samym początku, nie każdy świadek tamtych zjawisk przeżył, co było okrutnym zakończeniem pracy nad analizą legendy Metra. A jak już te osoby przeżywały, to albo nie chciały o tym mówić, bądź kłamały, co dodatkowo komplikowało sprawę. Na samym końcu, z trójki największych problemów, stało lenistwo mieszkańców poszczególnych stacji. Na szczęście, ja do takich osób nie należę. Osobiście sprawdziłam kilkanaście legend Metra, z czego jedynie dziesięć procent było prawdziwych, chociaż muszę być w tym wypadku szczera. Nie każdą sprawę udało mi się ukończyć, a to ze związku z nieprzewidzianymi konsekwencjami. Kościelna zamknęła mi drogę do przebadania aż trzech legend Metra, a Łazik, który badał dla mnie tropy na powierzchni, stał się niezwykle łakomy na moje fundusze. Powinien zdać sobie sprawę z tym, że nie jestem żadnym urzędnikiem, a tym bardziej nie jestem Biolożką, przez co nie mam po prostu możliwości, żeby opłacić go tak, jakby sobie to życzył, ale on tego widocznie nie rozumie, bądź sam się okłamuje, że jest inaczej. Niestety, ale obawiam się, że jeżeli nie znajdę nowego Łazika, to będę musiała się ograniczyć jedynie do badania legend na terenie Metra.
Przynajmniej, zanim Elmo stał się skąpy, udało mi się w pełni ukończyć badanie jednej wyjątkowej legendy metra, szczególnie głośnej dwa lata temu. Piszę tutaj oczywiście o Pianiście ze Szkolnej, głośnym muzykancie grającym na Perle, który zjawił się po ustawieniu na tej stacji fortepianu i zniknął, kiedy instrument umilkł na zawsze. Tę sprawę badałam szczególnie uważnie, gdyż nic nie wskazywało na to, że Pianista umarł, ale słuch o nim zaginął. Jak wielu z moich czytelników zapewne uzna, zaczęłam sprawę od opowiadań mieszkańców Szkolnej, jednakże z dumą mogę ogłosić, że wszystko zaczęło się zupełnie gdzie indziej, na niedostępnej już dzisiaj Stacji Promowej. Mieszkał tam jakiś czas, a następnie zniknął po sądzie nad Remigiuszem Kotwicą (zresztą, nazwisko ironiczne jak na historię stacji), w którym to anonimowy osobnik udowodnił, że Kotwica podtruwa wodę pitną, by móc sprzedawać filtry do wody, które przygarnął sobie jeszcze wtedy, kiedy było wielkie zamieszanie w związku z Apokalipsą. Szczerze podejrzewam, że to właśnie Pianista maczał w tym palce, a po zrealizowaniu swoich celów, polegających na ukaraniu przestępcy, po prostu ruszył dalej, na Stację Kościelną. Tam nie poszło mu już tak gładko, gdyż pokłócił się bezpośrednio z Proboszczem Czarnko i musiał wycofać się, by ocalić swoje życie. I to byłoby na tyle w związku z tą stacją, gdyż nawet moje źródło z tamtej części Metra nie chciało udzielić dokładniejszych wydarzeń. Dziwna sprawa, ale to pokazuje, że Pianista nie obawiał się, komu stawia czoło, oraz nie jest głupcem, bo uciekł, zanim postanowiono go zabić. Na szczęście więcej informacji o nim mam w związku z kolejną stacją, na której zamieszkał. Na Stacji Galeryjnej wspierał podobno biedniejszych, głównie poprzez dawanie im pieniędzy. Jestem skłonna w to uwierzyć bardziej, niż w pogłoski, że brał udział w stworzeniu Szarej Gwardii, co jest rzeczą samą w sobie absurdalną. Jednak nie można powiedzieć, że nie przysłużył się prawu. W końcu, tydzień przed wyruszeniem na Stację Szkolną, udał się on na Stację Basenową, gdzie to służył jako strażnik filtrów wodnych. Dziwny zawód, jak na jego umiejętności, ale w międzyczasie doszło do potrójnego morderstwa na tej stacji. Sprawca, Dominik Ząbek, został zastrzelony podczas ucieczki ze stacji. Krótkie śledztwo pozwoliło wykryć, że jednym ze strzelców, ścigających Ząbka, był Pianista. Po tym morderstwie przeniósł się natychmiastowo na Szkolną, nie przyjmując nawet zapłaty za swoją pracę. Podobno kazał całość przekazać matce Dominika, jako wsparcie po utracie syna. Na Szkolnej grał spory okres czasu, zaprzyjaźniając się głównie z Verpriciem, bibliotekarzem i terapeutą-amatorem. Tutaj można się doszukiwać jego wpływu na kulturę stacji, gdyż ta miała swój rozkwit po jego przybyciu. Dzisiaj więcej się mówi oczywiście o Biolożce, niż o nim, ale obaj przysłużyli się stacji, w większym, lub mniejszym stopniu. Dalej historia robi się interesująca. Na Perle grał, gdyż Dyktator chciał spełnić życzenie córki i grał nawet dalej po tym, jak córce się znudziło. Uśmiercił tam również szaleńca, który nie potrafił pojąć uniwersalności muzyki. Był wściekły, gdyż jego żona umierała do, nieukrywajmy, muzyki rozrywkowej. Przynajmniej ja tak widzę Mozarta, bo jest to zupełnie inna szkoła. Nie jest to Marsz pogrzebowy Chopina, który był używany do pogrzebów na stacji. I jednego małżeństwa, na specjalne życzenie Pana Młodego. Moglibyście uznać, że morderstwo szaleńca jest zjawiskiem niemoralnym, ale Pianista wyszedł wtedy na bohatera, ratując nie tylko bezbronne dziecko, ale też córkę Dyktatora (ponownie zaznaczam, że jej nigdy nie spotkałam, więc nie będę jej oceniała. Zresztą niektórzy z was też mogą się co do niej mylić). Wracając do historii na Perle, to też tam Pianista wyszedł na powierzchnię. Był tam nawet Elmo, mój znajomy Łazik, kiedy to jeszcze był w Wielkim Małżu. Na powierzchni zginął Hugo Wtorek, szanowany przez ogólną społeczność Łazików, jako doświadczony nauczyciel, potrafiący poświęcić życie dla kogoś. I to też zrobił, ratując Pianistę przed śmiercią, której sam nie ominął. W życiu tego człowieka-legendy pojawiła się na tamtej stacji jeszcze jedna interesująca osoba, mianowicie były policjant Gaweł Narzutowiec, który wpadł w coś w rodzaju manii i starał się zepsuć życie Pianiście, co mu nie wyszło. Najpierw sam stracił pracę, następnie doprowadził do wypadku, w którym zginął Hugo, a na sam koniec zmarł samotnie w tunelu. Od osoby, która się zajęła jego pochówkiem wiem, że nie miał żadnych uszkodzeń ciała, przez co śmierć mogła być spowodowana natłoczeniem się głodu, choroby i stresu, w jakim to pod koniec swojego życia żył Narzutowiec. Strasznie smutna jest ta historia, zwłaszcza biorąc pod uwagę pewien czynnik, o którym wspomnę na koniec.
Później zaczyna się nowy okres w życiu Pianisty, związany już z moją małą ojczyzną, Blokiem Koksowniczym 1. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaka ja byłam ucieszona, kiedy dowiedziałam się, gdzie skończył Pianista. I tak, wiem że słowo “skończył” nie kojarzy się zbyt dobrze, ale dajcie opowiedzieć tę historię. Pianista był niesamowicie ruchliwy w Metrze-Koks i często zmieniał swoje miejsce pobytu, średnio raz na dwa tygodnie. Był na każdej stacji, z wyjątkiem oczywiście Stacji Blok Chemiczny. Osiadł jednak w Stacji Blok Gazowy, gdzie to objął funkcję strażnika, broniącego stację przed Rdzawymi. Niby chcę pozostać w miarę neutralna w każdej kwestii tego artykułu, ale jednak co do Rdzawych, to wiem, że zachowują się źle. To bardzo źli ludzie, ktorzy krzywdzą niewinnych i chwała każdemu strażnikowi, który objął funkcję, by obronić matki z dziećmi. Szkoda, że nie było ich tam tylu, kiedy byłam mała, może dzisiaj mama pomogłaby mi z niektórymi problemami. Wracając do Pianisty, a nie do moich osobistych problemów, udało mu się go spotkać! Siedział wówczas w tunelu, wraz z czterema innymi strażnikami i czytał wówczas książkę. Udało mi się na niego natrafić dzięki pomocy Konrada Poprzecznego, któremu tutaj z imienia i nazwiska dziękuję, bo gdyby nie ty, to nigdy bym go nie odnalazła. Wracając, poraz drugi, próbowałam przeprowadzić z nim wywiad. Niestety, kiedy zaczęłam się wypytywać o jego poprzednie życie, ten beztrosko określił, że “Pianista którego szukasz, Henryk Szatan-Zegarski nie żyje”. Zamurowało mnie to i próbowałam jakoś to naprostować, jednakże pozostali strażnicy w już bardziej wulgarny sposób kazali mi przestać nękać ich znajomego. Na szczęście nie dałam za wygraną i rozpoczęłam obserwację jego osoby, czego przez większość czasu nie zauważył. I to, co mogę o nim napisać, to same dobre rzeczy. Pracuje rzetelnie, nie śpi na miejscu pracy, wydaje się być lojalnym i umiejącym słuchać przyjacielem, ale to, co sprawiło, że zaczęłam traktować go z sympatią. Większość swoich zarobionych funduszy oddawał pewnej staruszce, której mąż zmarł przed laty. Sama była zbyt stara, żeby móc pracować i z pewnością skończyłaby jako żebraczka, gdyby nie pomoc finansowa Henryka. Niestety, nie przeżyła długo, chociaż do końca mogła liczyć na pomoc Henryka. Wręczyła mu też, co podejrzałam przez dziurę od namiotu, swój łańczuszek z krzyżem. Pianista lekko się speszył, ale nie ukazał tego staruszce. Później drugi raz spróbowałam z nim porozmawiać, dzień po pogrzebie staruszki. Chociaż początkowo nie chciał ze mną rozmawiać, to udało mi się mu coś powiedzieć, o czym mogę powiedzieć i wam. Henryk był oskarżony za ucieczkę z miejsca wypadku, który spowodował przed apokalipsą. Wiedziałam o tym dzięki dokumentom, które były zwinięte w śpiworze Gawła. Nie zabrał go z więzienia, co było dziwne, ale same dokumenty, jak stwierdził mój tatko, są autentyczne. Powiadomiłam Henryka, że nie spowodował tamtego morderstwa, gdyż opis poszukiwanego kierowcy nie zgadza się z jego wyglądem. Chociaż wiele rzeczy można zmienić w wyglądzie, to ja i tatko jesteśmy zdania, że nie da się zmienić chociażby kształtu szczęki. Policja szukała kierowcy z kwadratową szczęką, której to Pianista nie miał. Coś w nim drgnęło, kiedy o tym usłyszał, po czym stał chwilę w ciszy. Później, głosem cichym, widocznie zdenerwowanym, odpowiedział, że był tamtego dnia pijany i nie pamiętał niczego z nocy, w której wypadek miał miejsce. Usłyszał o tym nad ranem od swojego znajomego, że policja go szuka, a uciekł dlatego, że się po prostu przestraszył. Po części go rozumiem, gdyż nikt by nie chciał siedzieć za niewinność. Zataiłam jednak przed nim informacje o Gawle Narzutowcu, gdyż nie chciałam obciążać go myślą o tym, że zmarł człowiek, który za wszelką cenę chciał go ukarać. Szczerze, współczuję im. Jeden chciał być dobrym człowiekiem i dążył do sprawiedliwości, a drugi ukrywał się z powodu zbrodni, której nie popełnił. Przy okazji dowiedziałam się, dlaczego stwierdził, że poszukiwany przeze mnie Pianista, czyli on sam, nie żyje. Wyjaśnił, że życie na każdej stacji otwiera jako zupełnie nowy rozdział i nie wraca już do starych. Uznał, że jego życie jest książką, którą czyta się tylko raz. Nazwał to Teatrem Lalek, cokolwiek to znaczy.
Po rozmowie pożegnałam się z nim, nie mając już o nic więcej do zapytania.W końcu dotarłam do końca historii legendy. Na szczęście jednak zapomniałam torby i chociaż nie cierpię swojego zapominalstwa, to jednak cieszę się, że wróciłam. Widziałam wtedy, jak w blasku ogniska Henryk przyglądał się krzyżykowi z Jezusem, a następnie zakłada go na siłę. Na zawsze zapamiętam to jego nietypowe, pozornie zimne spojrzenie i komentarz, jaki rzucił Bogu. Brzmiał on “Wychodzi na to, że od tego momentu pracujemy razem, Synu Boży”.
~Jeden z wielu nieopublikowanych artykułów pióra Jaśmin Tetmajer, młodej łowczyni legend Metra.Zawód/stanowisko: Strażnik na Stacji Blok Gazowy, gdzie to zajmuje się głównie pilnowaniem tuneli i magazynów zapasów na stacji, chociaż zdażyło mu się już kilkukrotnie strzec porządku wśród mieszkańców stacji.
| Umiejętności, zalety | Wady |
|--------|------|
| Dobrze gra na fortepianie. | Brakuje mu umiejętności w grze na innych instrumentach. |
| Potrafi doprowadzić do sprawiedliwości… | …przez co też może narobić sobie wrogów |
| Zna się w samoobronie | Nie jest zbyt silny |
| Radzi sobie, kiedy atakuje z zaskoczenia | Zupełnie odwrotnie jest, kiedy walka jest wyrównana |
| Potrafi poradzić sobie z małym sprzętem. | Im większy sprzęt, tym gorzej sobie z nim może poradzić. |
| Ma pewne doświadczenie z wypraw na powierzchni. | Na której zresztą był tylko raz, więc ciężko to doświadczenie określić. |
| Ma przyjaciół, którym jest lojalny… | …co może też być jego zgubą. |
| Zwiedził praktycznie całe dostępne Metro. | Został uznany za wroga Proboszcza. |
| Ma reputację. | Która dla większości nic nie znaczy. |
| Radzi sobie z pistoletami. | Ale nigdy w życiu nie operował czymś większym, niż Uzi na strzelnicy. |
| Potrafi walczyć nożem. | Większa broń biała już odpada. |
| Potrafi ukrywać swoje emocje. | Przez co niektórzy skłaniają się do “Szatana”, jak nazwisko wskazuje. |
| Nie miewa snów. | Nie jest zbyt czujny, kiedy śpi. |
| Dobry słuchacz. | Gorszy mówca. |
| Dobra pamięć… | przez co potrafi się zaciąć, rozmyślając chociażby o swojej siostrze. |
| Posiada dobrą kondycję… | ale miał też złamaną rękę. |
Ekwipunek i majątek: 100 złotych, wyznaczone miejsce do spania na Stacji Blok Gazowy. Z bardziej praktycznych rzeczy posiada:
- nóż do grzybów,
- wojskowy, dwudziestocentymetrowy nóż (prezent od władzy na Perle, w ramach podziękowania za załatwienie sprawy z szaleńcem z nożem).
- Zapas wody i żywności. Nie za dużo, gdyż otrzymuje jedzenie, wcześniej oczywiście odjęte od zapłaty.
- Ubiór, opisany w Wyglądzie.
- Aktówka z brązowej skóry, prezent na pożegnanie od Verpricia.
- Kompas, mapa miasta i Metra, oraz zegarek kieszonkowy, druga część nagrody za wydarzenie na Perle.
- Ładowana ręcznie latarka.
- Trzy zapalniczki.
- Dwie książki, wypożyczone od Verpricia, mianowicie Mistrz i Małgorzata Bułhakowa i Erystykę Schopenhauera.
- Własny respirator przemysłowy, dobrej jakości, wraz z trzema filtrami.
- Krzyżyk na łańczuszku, prezent od staruszki, który to Zegarski nosi ukryty pod swetrem i płaszczem.
- Trzy bandaże elastyczne.
Wygląd: Rozpoczynając opis Pianisty, warto rozpocząć od głowy. Na owalnej twarzy umieszczone są szare, głębokie oczy, prosty nos i wiecznie opadnięte kąciki ust, będące wyrazem stałego smutku. Trójkątne, bardzo lekko odstające od głowy uszu są średniej wielkości i nie przyciągają prawie żadnej uwagi, gdyż giną we włosach Henryka. Te, ciemnoszare, średniej długości, są niedbale obcięte nożyczkami prawdopodobnie przez ich posiadacza, który zaczesał je do tyłu, by nie wpadały mu w oczy. Niżej znajdują się brwi i broda, każde tego samego koloru, co włosy. Sama broda prezentuje się doskonale w stylu kaczego kupra, a jej stan świadczy o tym, że Henryk o nią dba bardziej niż o włosy. Idąc dalej, mamy krótką szyję, na której widnieją trzy małe pieprzyki, które, jeżeli by pociągnąć linią, tworzą ze sobą mały trójkąt. Klatka piersiowa jest kurza, a co za tym idzie, jest zniekształcona, lecz nie stwarza żadnych problemów jej posiadaczowi. Plecy proste. Ręce Pianisty są idealnym świadectwem tego, że nie pracował fizycznie przez większość swojego życia, za to nogi mogą być świadectwem tego, że Henryk poruszał się głównie pieszo, lub rowerem. Szatan-Zegarski mierzy sobie około metra siedemdziesiąt pięć, co czasami ciężko zauważyć, gdyż większość czasu spędza na siedząco, w pozycji pochylonej, czytając, sprawdzając sprzęt, czy po prostu patrząc na swoje obuwie.
Ubiór Pianisty również jest charakterysytyczny i świadczy o kolejnej z licznych cech charakteru Henryka. Otóż ciągle chodzi w tym samym, w czym zszedł do metra, a to dzięki wysokiemu zadbaniu o swoje ubrania, chociaż te są już pobrudzone, czy miejscami pokryte kurzem. Otóż na głowie nosi czarny kaszkiet, szyję przykrył cienkim, czarnym szalem, a nogi ukrył pod parą wygodnych, miejscami pozszywanych już jeansów. Swoje stopy zabezpieczył dobrymi butami radzącymi sobie z każdym przebytym kilometrem, a dłonie zabezpieczył skórzanymi, szarymi rękawiczkami. Nosi lekki, krótki, szary płaszcz na guziki, pod którym skrywa pobrudzony sweter bez kołnierza.
Oczekiwania gracza względem rozgrywki:
- Zegarski nigdy nie wejdzie na Kościelną, ze względu na ciągle żywy konflikt z Proboszczem. Może i obaj już o tym nie rozmawiają, ale jeżeli Proboszcz dowiedziałby się, że drugi ciągle żyje, a na dodatek jest na jego stacji, to skutki byłyby opłakane.
- Jest to najdłuższa, najtrudniejsza, a zarazem najbardziej dopracowana karta postaci, jaką kiedykolwiek napisałem.
- Wygrałem zakład z Radio, postać ukończona przed upływem terminu.
- Już bardziej do gry, to liczę na emocjonującą rozgrywkę, w której to obaj będziemy się dobrze bawić.
- Łącznie z tym zdaniem, KP Zegarskiego stanowi 11899 słów. -
Imię i nazwisko: Adam Miauczyński
Pseudonim: Czasami ktoś zdrobni jego imię do formy “Adaś”, jednakże jest to na tyle rzadkie i błahe, że nie powinno się tego nazywać pseudonimem.
Wiek: 49 lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Lata lichej egzystencji pod ziemią wpędziły go w będącą zapewne na wymarciu, jak wszystko po wojnie, grupę osób z obsesjami i kompulsjami. Potrafi kilkanaście razy sprawdzać czy nikt mu nic nie ukradł z jego pseudomieszkania na Stacji Szkolnej, mimo iż sam wie, że nie ma tam nic cennego. Strach, niepewność oraz poczucie beznadzieji w tym nędznym, krecim życiu spotęgowały jego neurotyczność oraz wulgarność. Sfrustowany podziemnym więzieniem pragnie dokonać exodusu z tego totalitarnego pseudopaństewka, nawet jeżeli to są tylko plany, których i tak nie spełni.
Rodzina: Jego rodzicami byli, lub są gdyż nie można mieć pewności, Barbara oraz Marek Miauczyńscy. Pracowali jako nauczyciele, a Adam był ich jedynym synem. Widział ich ostatni raz na kilka dni przed końcem cywilizacji, ponieważ odzwiedził ich w rodzinnym domu w Łodzi.
Jego żona, Marlena, zmarła krótko po zamieszkaniu Zdzieszowic pod powierzchnią. Chwilę po niej Ziemię opuścił syn pary, Sylwuś. Wywołało to załamanie nerwowe u Adama.
Siostra jego żony, Elżbieta Czarkowska, była tutejszą. Z tego co udało mu się dowiedzieć, na podstawie plotek, takowa osoba żyje na Stacji Kościelnej. Bynajmiej tak się nazywa.
Towarzysze: Nie posiada takowych, jest typem samotnika.
Historia i pochodzenie: Adam urodził się na wiele lat przed wojną, w Łodzi. Jego ojciec był nauczycielem matematyki, a matka polskiego. Jako iż poszedł do liceum gdzie ta dwójka uczyła nie jest dziwnym, że rok po roku zbierał czerwone paski. Już wtedy był indywidualistą, który wolał skupiać się na pasji niż na płytkich relacjach z często niedojrzałymi rówieśnikami. I tak Adam spędzał czas wolny w bibliotekach, muzeach czy czytając książki na działce, ponieważ jego pasją była historia. I to na nią poszedł na studia, po bardzo dobrze zdanej maturze.
Podczas ostatniego etapu edukacji poznał swoją przyszłą żonę- Marlenę. Szybko dorobili się potomka, którego nazwano Sylwestrem. Trzy lata później Adam został nauczycielem WOSu i historii w jednym z krakowskich liceów. W tym czasie był bardzo szczęśliwym człowiekiem- miał kochającą żonę, dobrze wychowanego synka i pracę z powołania, na dodatek w bardzo przyjemnej atmosferze.
Tego pamiętnego dnia, kiedy wszystko się zaczęło, rodzina przyjechała do Zdzieszowic, ażeby odwiedzić siostrę Marleny, Elżbietę. Jako iż wszyscy znajdowali się w podziemnym centrum handlowym udało im się przetrwać początek zagłady. Ale wraz z brakami pożywienia, walkami o zasoby i wielką smutą po końcu świata Marlena i Sylwester zmarli, chorzy na jakieś dziadostwo.
Adam został sam, początkowo popadając w depresję. W tej trudnej chwili miał wiele myśli samobójczych. Jego rodzina nie żyła, nie mógł wykonywać pracy i w ogóle wszystko co lubił przepadło pod trującym pyłem powierzchni. Zaczął nienawidzić Metrozetu, nawet jak był to ostatni znany mu bastion cywilizacji. Sądząc, że gdzieś na świecie istnieją lepsze miejsca niż ten totalitarny system, pragnął uciec. Z wiadomych powodów jest to niemożliwe, bo jakie zmęczony życiem intelektualista ma szanse na przetrwanie samemu w tych niegościnnych czasach? Zwłaszcza jak nie wiadomo do końca, co stąpa obecnie po ziemi.
Koniec końców został ogrodnikiem ze Stacji Szkolnej, wykorzystując doświadczenie nabrane podczas uprawy ogródka na działce. W czasie wolnym od pracy samemu gra w szachy, rozwiązując problemy królewskiej gry, które to czerpie z książek szachowych kupionych u handlarzy. Od czasu do czasu, jak uzbiera środki, idzie się edukować u Biolożki. I tak mija mu czas przez ostatnie lata.
Zawód/stanowisko: Ogrodnik/rolnik/chodowca zmutowanych warzyw czy jak to się nazywa.
Umiejętności, zalety:
-uprawa roli; zaczynał jako prawie amator, jednakże po latach pracy nabrał doświadczenia,
-rozległa wiedza z historii, socjologii czy polityki, jednakże teraz to się chyba nikomu nie przyda.
Wady:
-totalne zero w posługiwaniu się jakąkolwiek bronią czy bardziej złożonymi narzędziami, nie licząc tych ogrodniczych,
-chorowity i słaby fizycznie.
Ekwipunek i majątek:
-“mieszkanie” na Stacji szkolnej, czyli “łóżko”, dwie duże szafki, stolik i krzesełko,
-pudełko szachów, składające z planszy z jednego modelu oraz bierek z kilku modelów. Stylistyczny nieład, ale wszystko się zgadza,
-trochę pism trzymanych pod łóżkiem, głównie książki szachowe, jakiejś o historii Polski Piastów i antycznej Grecji , Stary Testament oraz jeden Świerszczyk. Wszystko uzbierane w ciągu tych dwudziestu lat.
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Akcept. -
KARTA POSTACI NADAL ZNAJDUJE SIĘ W TRAKCIE TWORZENIA
Imię i nazwisko: Alojzy Pankau
Pseudonim: Kulawy, czasem zwany “Alkiem”
Wiek: 60 lat
Płeć:: Mężczyzna
Charakter: ,Kulawy" na pierwszy, drugi, a nawet i trzeci rzut oka w trakcie własnych spotkań i relacji międzyludzkich może sprawiać intensywne wrażenie wręcz stereotypowego mieszkańca Bloku Koksowniczego 1 starej daty - prostolinijnego, darzącego antypatią mieszkańców SMZ Koksownika o silnie zaakcentowanym pesymizmie względem życia, skłonności do alkoholu i ogólnej, graniczącej z chamstwem, opryskliwości względem nieznajomych. Jednakże znajomi z pracy, przyjaciele czy nieznajomi wystarczająco znający się na ludziach będą mogli dostrzec, lub też zwyczajnie wiedzieć, o mniej jednoznacznych cechach tego ubogiego, podstarzałego rusznikarza. Do owych cech zaliczają się nie tylko wielkie przywiązanie do dawnych, przedwojennych konserwatywnych wartości, ale także niespotykany upór czy poczucie obowiązku, każące mu wykonywać swoje obowiązki czy wypełniać przysługi najlepiej, jak tylko potrafi.
Rodzina: Do rodziny Pankau zaliczają się nie tylko dawno nieżyjący rodzice Alojzego - Wojciech, dawny brygadier w Zakładach Koksowniczych oraz Jolanta, telefonistka, ale także jego zmarła kilka miesięcy po wojnie ukochana żona, Aneta z domu Duda.
Towarzysze: Za towarzyszy, a raczej bliskich przyjaciół i osób tworzących nawiązujące do przedwojennej skrajnej prawicy Rodło, należy uznać 3 osoby:
-55-letniego Jana Zajączkowskiego vel Królika - byłego pracownika Zakładów Koksowniczych i dawnego znajomego Alojzego z czasów walk między rodzącym się SMZ a Koksownikami, charakteryzującego się nie tylko wielką porywczością i tężyzną fizyczną, ale też, podobnie jak jego przyjaciel, prostolinijnością i okazjonalnym chamstwem.
-45-letniego Waldemara Walasika vel “Konusa” - osławionego ze swojego nadzwyczaj niskiego, graniczącego z karłowatością, wzrostu dawnego czeladnika Pankau, z którym dzielił wspólne losy już na kilka lat przez nuklearnym holokaustem, kiedy do “Konus” terminował w jego zakładzie ślusarskim i którego osobiście zawsze lubił za cięty język i spryt, mimo wrodzonego bumelanctwa, kompleksów dotyczących wzrostu i głupawych pomysłów.
-65-letniego Wiesława Trociniaka vel “Wiesia” - niedawno poznanego przez Alojzego, uzależnionego od alkoholu i papierosów byłego pracownika robót wykończeniowych, charakteryzującego niemal zaraźliwym optymizmem i dzielonym z Alojzym przywiązaniem do przedwojennych, konserwatywnych wartości.
Historia i pochodzenie:
Zawód/stanowisko: Rusznikarz dorabiający do mikrej pensji prywatnym wyrabianiem broni dla Łazików, a także wszelkiego rodzaju zamków czy innych ślusarskich wyrobów dla mieszkańców Bloku Koksowniczego 1.
Umiejętności, zalety:
-znajomość ślusarstwa i dziedzin z nią pokrewnych, pozwalających mu, przy wykorzystaniu odpowiednich narzędzi i materiałów, do wykonywania różnorodnych kluczy i kłódek, a także prymitywnej broni palnej
-
Wady:
Ekwipunek i majątek: -niewielkie ,mieszkanie" na obrzeżach stacji, służące mu zarówno jako dom, jak i pracownia ślusarsko-rusznikarska
-ocalały zestaw przedwojennych narzędzi ślusarskich, służący mu do wykonywania zawodu
-zestaw ubioru roboczego złożonego z zakupionego na targu łachanów i ubrań kiepskiej jakości
-składniki i części różnego pochodzenia potrzebne do tworzenia prostych samopałów oraz kluczy i kłódek
-kupiony za słone pieniądze zestaw zegarmistrzowskich szkieł powiększających służących mu w pracy
-schowany w zakłódkowanej skrzyni wraz z oszczędnościami (550 zł) brunatny mundur ONR, będący jedyną pamiątką z działalności w prawicowej organizacji
-zwana przez niego samego Dziełem Życia proteza nogi stworzona z połączonej garści prętów zbrojeniowych i plastikowej okładziny, wzmocnionych przybitymi do nich metalowymi płytami mającymi za cel zarówno wzmocnienie konstrukcji, jak i nadanie kształtu prawdziwej nogi
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Brak. -
WładcaAwarów - Adam Miauczyński
Chociaż uważam, że wady oraz zalety Adasia można by bardziej rozbudować, tak rozumiem, że nie jest to wcale tak łatwe jak mówię. Wobec tego, Adam Miauczyński otrzymuje akceptację. Wyczekuj pojawienia się tematu z lokacją (Stacja Szkolna), a następnie postu wprowadzającego do gry, napisanego przeze mnie.
Vader
Z niecierpliwością wyczekuje czym mnie zaskoczysz.
Woj20000
Pan Alojzy wydaje się być osobą bardzo dobrze wpisującą się w ten świat. Podobnie jak u Vadera, niecierpliwie czekam na odkrycie zawartości pełnej karty.
-
WIP
Imię i nazwisko:
Pseudonim: Skiz
Wiek: 32 lata
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Są ludzie, których rodzi apokalipsa i tacy, którzy narodzili się, aby w niej żyć. Skiz zdecydowanie zalicza się do drugiego typu człowieka. W społeczeństwie opartym na kodeksach, prawach i zasadach zyskałby miano szaleńca lub terrorysty, ale w metrze jest królem własnej bandy. Były współtowarzysz Skiza określił go w swoim dzienniku:
Tacy ludzie żyli wśród nas. Na pierwszy rzut oka niczym się nie różnili. Wyglądali tak samo jak my, ale kiedy spoglądałeś w ich twarze to widziałeś coś niepokojącego, pomimo tego żyli z nami…
Ci niebezpieczniejsi byli izolowani i zamykani w pokojach bez klamek lub poddawani terapii, ale Ci drudzy tacy jak Skiz pozostawali uśpieni przez panujące prawa społeczeństwa.
Kiedy to wszystko szlag trafił nie dostosowywali się do świata, o nie… Oni po prostu budzili się z letargu, stawali bogami gotowymi do działania w świecie, gdzie prawa nie są tak przestrzegane, a ludzka krew na rękach nie ściągi na głowę policji całego kraju… Tacy jak Skiz zawsze byli wśród nas, ale nigdy tak blisko…To coś już dawno straciło miarę człowieka w moich oczach i balansuje pomiędzy granicą szaleństwa, a charyzmatycznego geniuszu. Dzisiaj bawimy się w kanibali. Boję się pomyśleć co Skiz wymyśli jutro…
Rodzina: (Opisanie najbliższej rodziny postaci. Najbardziej mile widziane są, oprócz danych osobowych i wieku, są także ich profesje i podstawowe usposobienie. W przypadku nieznanych rodziców wystarczy napisać ,nieznani")
Towarzysze: (Podobnie jak w przypadku rodziców, należy wpisać ewentualnych najbliższych przyjaciół, towarzyszy podróży czy, w przypadku członka formacji militarnej, najbliższych kolegów z oddziału.)
Historia i pochodzenie: (Nota biograficzna opisująca przeszłość danej postaci. Im ciekawsza, bardziej rozbudowana i kompleksowa, tym lepiej.)
Zawód/stanowisko: (Czym dana postać zajmuje się w warunkach postapokaliptycznej rzeczywistości)
Umiejętności, zalety: (To, co postać potrafi lub w czym jest dobra)
Wady: (Słabości postaci, które powinny rekompensować przymioty)
Ekwipunek i majątek: (Co postać posiada ze sobą lub jej częścią jej dobytku. Opis obu tych kategorii nie powinien obfitować w specjalną przesadę, chyba, że postać jest z gruntu zamożna.)
Wygląd: (Zbiór cech biologicznych definiujących to, jak dana postać się prezentuje. Zdjęcia, obrazki, arty oraz odpowiednio rozbudowane opisy są przyjmowane.)
Oczekiwania gracza względem rozgrywki:(Dodatkowe wskazówki, porady czy opinie, jakie dany użytkownik pragnie, aby zostały zaimplementowane przez Mistrzów Gry. Owe sugestie mogą dotyczyć szerokiej gamy różnorodnych aspektów rozgrywki: od manieryzmów poszczególnych towarzyszy czy osób znajomych, po wprowadzanie określonych wątków dla postaci wcześniej wymyślone przez samego gracza). -
Imię i nazwisko: Milena Jodełko
Pseudonim: Świruska
Wiek: 28
Płeć: Kobieta
Charakter: Reprezentantka niektórych cech osobowości dyssocjalnej, popularnie znanej jako psychopatia. Milena nie boi się odpowiedzialności, gardzi ludźmi, ma skłonności do kłamstwa i niskiej empatii. Łatwo się frustruje i, jako że rzadko się odzywa, gniew zazwyczaj okazuje rękoczynami. Obwinia innych o wszystko.
Rodzina: Matka Mileny, Janina Dąsak, była kobietą hardą i trudną do koegzystencji. Pracowała jako nauczycielka muzyki i plastyki, znana była z jędzowatego usposobienia. Wyjątkowo wymagająca i nie do końca rozumiejąca podstawy troski czy cierpliwości. Ojciec, Fabian Jodełko, niewiele miał do powiedzenia. Był szarym pracownikiem księgowości, zduszonym zawodowo, a także w życiu małżeńskim. Zduszony pantoflem żony, ostatecznie nie przysłużył się wielce w wychowaniu córki.
Towarzysze: Mogłabym rzec, że jest samotniczką, ale trudno oczekiwać innego losu gdy jest się dla ludzi odpychająca. Towarzyszy brak.
Historia i pochodzenie: Milena urodziła się w Łodzi na jakiś czas przed wojną. Jak już wspomniałam, nie miała łatwego dzieciństwa. Pierwsza część jej życia naszpikowana była niezrozumieniem, twardym wychowaniem i brakiem empatii. Milena chcąc nie chcąc brnęła przez kolejne elementy równie wadliwego co jej życie systemu edukacyjnego, zapewnianego przez matkę, jednak nie kontynuowanego po wojnie. Z wojny niewiele pamięta czy rozumie. Była w przedszkolu, a dokładnie na wycieczce, gdy spadły bomby. W sumie nie wiedziano, co z nią zrobić, gdy została sama. Przechodziła z rąk do rąk i zazwyczaj wysyłano ją, by doręczała listy. Przeciskając się przez wąskie przejścia i wystawiając na działanie nieco zbyt bujnej wyobraźni, Milena powoli pogrążała się w paranoi. Traktowana jak nieproszony bękart żyła na uboczu, aż pewnego dnia zostawiła swoje dotychczasowe zajęcie i kompletnie odseparowała się od ludzi. To znaczy, napotykanie ich było nieuniknione, jednak nie robiła tego chętnie i schodziła im z drogi gdy tylko mogła. No i tak już zostało, a z małej wystraszonej dziewczynki nagle stała się równie przerażoną, ale też trochę przerażającą dziewczyną.Zawód/stanowisko: Milena trudni się profesją złodziejki
Umiejętności, zalety: Wyjątkowo dobrze opanowała sztukę milczenia. Poza tym potrafi się dobrze skradać i bezszelestnie podnosić różne przedmioty. Potrafi także w razie potrzeby na dłuższą chwilę wstrzymać oddech.Właściwie potrafi też całkiem ładnie śpiewać i rysować, jednak kompletny kryzys musiałby ją do tego zmusić. Ze względu na matkę zaprzecza samej sobie, by takie umiejętności posiadać.Wady: Nie jest przyzwyczajona do uwagi ludzi. Czułaby się osaczona, gdyby więcej ludzi w tłumie odzywało się do niej. Ma problemy z zaufaniem i słuchaniem innych. Boi się otwartych przestrzeni.
Ekwipunek i majątek:
~Śpi gdzie popadnie, na tym co jej w ręce wpadnie. Lokum brak.
~Nóż motylkowy
~GrzebieńWygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: hmmWIP, coś mi powoli idzie
-
Imię i nazwisko: Aleksander Opiumski
Pseudonim: Brak
Wiek: 15, wczoraj ukończone
Płeć: Identyfinikuje się z doniczką
Charakter: Można go określić jako spełnienie marzeń rodziców. Przynajmniej w zamyśle. Starali się wbić mu swoją idealną wizję świata, w której to jakby apokalipsy nie było, a życie toczyło się dalej. To, w połączeniu z dość sporym szczęściem w życiu sprawiło, że ma trochę wypaczone spojrzenie na świat. Zdaje sobie sprawę z przemocy i okrucieństwa, ale sam tego nigdy nie doświadczył i zawsze stara się patrzeć pozytywnie. Nigdy nie spotkał się z zawodem, a jego marzenie własnie ma się spełnić - ma wyjść na zewnątrz i dotrzeć do domu rodziców, zamieszkać w nim i żyć, jakby nic się nie stało. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że z jakiegoś powodu wszyscy kiszą się w metrze, ale ma całe życie na zrobienie tego.
Rodzina: Obecnie nie żyją, ale i tak ich opiszę:- Karol Opiumski - Przed Tym Pamiętnym Dniem był mechanikiem. Pogodnym, serdecznym, nie miał wrogów, długów, zaległości, kredytów. Szczęśliwie żył ze swoją żoną, z którą starał się o dziecko. Życie było dla niego idealne, a świat piękny. Dzień po apokalipsie się zmienił. Nawet bardzo. Z początku próbował zaakceptować nową rzeczywistość i nawet mu to wychodziło. Był potrzebny w metrze Koks i to wiedział. Starał się zrobić z tym miejscem wszystko, co może. Jakoś odbudować zniszczone elementy, zmniejszyć poziom radioaktywności Sytuacja się nie poprawiała, dołowało go to. Przez zbyt łatwe życie, nawet mimo wieku, nie potrafił tego zaakceptować, pogodzić się z porażką. Próbował dalej, próbował mocniej. Nadaremno. Oszalał i chciał powrotu do poprzedniego życia, do tych życzliwych sąsiadów, do ciepłego domku, do szacunku i poważania które tu stracił. Po urodzeniu się syna, wpajał mu swoją wizję świata, chciał aby ją przywrócił. Stał się jego nadzieją. Często też czasami wychodził na powierzchnię, na krótko, napawając się pięknym i zielonym miastem, którego tak naprawdę nie było. Jego umysł był już zbyt spaczony, aby odróżnić fikcję od rzeczywistości. Zmarł w przekonaniu, że jego dziecko przywróci świat do łask, powstrzyma to wszystko i w końcu ujrzy ten świat który sam znał, odnajdzie ich dom i tam zamieszka.
- Agnieszka Opiumska - Agnieszka ma na pewno łagodniejszy charakter od swojego męża. Wrażliwa, pogodna i łagodna ogrodniczka, nie była gotowa na Ten Dzień. Totalnie ją zniszczył psychicznie. Kiedy to Karol próbował odbudować metro, Agnieszka siedziała zamknięta w swoim pokoju. Zupełnie straciła wolę życia. Miała parę prób samobójczych, nie widziała celu i sensu życia, ale dalej jakoś próbowała w to brnąć. Dopiero ciąża dała jej nadzieję. Wszystko co miała - energię, poglądy, zamiłowania - próbowała przenieść na niego. Nawet zaczęła wychodzić z Karolem na powierzchnię. Znów ja zaraził miłością do życia, drugi raz znalazła powód i powołanie. To dzięki niej Aleksander jest tym, kim jest. Trzymała go bezpiecznie, nie pozwalała zburzyć wyrabianej przez nich wizji świata. Kiedy była na łożu śmierci, pomyślała, że odwaliła kawał dobrej roboty i że ich syn to wszystko odkręci, będzie żyć na powierzchni za nich, że ich poświęcenie nie pójdzie na marne.
Towarzysze: Brak, albo pozna ich dziś
Historia i pochodzenie: Aleksander urodził się już pod ziemią, na co wskazuje chociażby jego wiek i parę informacji powyżej. Od małego był szpikowany przez rodziców ich wizją świata, a sam nie miał jak jej wyrobić, bo mu zabraniali: Nie mógł czytać tego co chce, pytać o co chce, rozmawiać z tym kim chce, aby chodzić tam gdzie chce. Mu to nie przeszkadzało. Wiedział, że robią to dla jego dobra, że mają w tym jakiś powód, cel, a sam nie wiedział jeszcze czego chce i co robić, więc nie narzekał. Tak mu zostało. Przez dalsze życie nie szukał jakoś swojego miejsca, tylko robił to co rodzice chcą. Szkolił się w paru rzeczach, nawet jeśli były trudne, aby ich zadowolić. Widział jak cierpią i wiedział, że widok pociechy szykującej się na wykonanie swojej misji ich cieszy. Jak był starzy to wiedział, że wkrótce umrą. Chciał, aby ostatnie chwile spędzili dobrze, nie musieli się niczym przejmować i martwić. Sam im nawet obiecywał, że przejmie ich cele i wypełni ich obietnice. Żył nimi, żył z nimi. Umarli przeddzień jego piętnastych urodzin. Szczęśliwi, że spełni ich marzenie. Sam również był już gotów. Następnego dnia od razu zapisał się na Łazika.
Zawód/stanowisko: Łazik Rządowy, od wczoraj
Umiejętności, zalety:
+ Szybki i wysportowany
+ Potrafi dość sprawnie przeszukiwać i zbierać wiele rzeczy, w tym też rzepak
+ Silny pod względem udźwigu - wiele uniesie bez zmęczenia
+ Dobre i spostrzegawcze oko
+ Dość wysoka odporność na promieniowanie. Był najczystszym pod tym względem członkiem Koksu, kiedy go przejęto.Wady:
+ Umie strzelać z broni tylko w teorii
+ Nie jest przygotowany na spotkanie z powierzchnią, w tym też z czyhającymi tam bestiami
+ Brak umiejętności walki z kimkolwiek i czymkolwiekEkwipunek i majątek:
- Broń od rządu
- Naszyjnik matki i kieszonkowy zegarek ojca. Jego najcenniejsze przedmioty
- Wszelkie dokumenty i nieco tutejszej waluty
Wygląd:
**Oczekiwania gracza względem rozgrywki:**Jakieś w miarę dobre opisy miasta na zewnątrz, abym miał się do czego odnosić swoją postacią. Tak poza tym, to zbyt wiele nie wymagam. Jeszcze na pewno opisy trzecią osobą. A, no i chciałbym, aby mu się udało dotrzeć do rodzinnego domu i aby mógł tam pobyć chwilę. Do tego daj go gdzie chcesz, byleby możliwym było dotarcie do niego. Co najwyżej tyle. -
Niby wszystko pięknie i ładnie, ale taka ilość błędów w pisowni sprawia, że cała zawartość żołądka mi się przewraca.
-
Serio? To poprawię dziś.
-
Cyk.
-
Dark_Dante Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świt ostatnio edytowany przez Dark_Dante
Imię i nazwisko: Mariusz Woliński;
Pseudonim: Szprycer, czasem Aleksander;
Wiek: 38;
Płeć: Mężczyzna;
Charakter: Zimny, opanowany, twardo stąpający po ziemi, wyrachowany, przebiegły, spokojny, skryty;
Rodzina:
- Rodzice zaginęli po ataku;
- Siostra Elwira dwa lata starsza żyje wśród Rdzawych. Wydaje się być zaszczuta ogólnie panującą sytuacją, była profesorem w Poznaniu, przyjechała w odwiedziny dzień przed atakiem;
Towarzysze: BRAK;
Historia i pochodzenie:
Urodził się w Zdzieszowicach, od zawsze był type “łaziora”. Znał doskonale całe miasto. W chwili ataku był akurat na jednym z kolejnych spacerów, dostał się na stację na drugim końcu miasta. Powoli, z mozołem, musiał się przebijać w rejony swojego mieszkania. Pierwszy tydzień zmarnował na stacji, gdzie automat nie chciał podnieść zapór, dopiero potem zaczął iść tunelami. Znalazł tam mnóstwo trupów, ludzie nie byli w stanie przeżyć w tunelach bez dostępu do stacji. Przez pierwsze miesiące kręcił się po wszystkich stacjach, szukając rodziny. Potem dołączył do Szarej Gwardii, licząc na to, że dzięki wpływom zdobędzie informacje, nawet sporadycznie chodził na górę wraz z oficjalnymi wyprawami. Dopiero gdy nadzorował jedną z wymian z Rdzawymi zauważył swoją siostrę, ale przez politykę Dyktatora nie mógł jej ściągnąć do siebie. Był nawet u niego samego, awanturował się po całym Sojuszu bardzo długo. Jako zatwardziały ateista nawet ruszył na walki z Arkowcami, licząc że za zasługi na froncie dostanie jakieś fory. Kiedy i to nic nie dało, rzucił to wszystko, został Łazikiem, by mieć wolną rękę i spotykać się z siostrą, jakoś jej pomóc. Teraz skrycie nienawidzi Sojuszu, robi dobrą minę do złej gry, planując tutaj, jak się zemścić.Zawód/stanowisko: wolny Łazik;
Umiejętności, zalety: Obsługa broni białej, palnej, pneumatycznej i miotającej. Podstawowe sztuki wojenne i survivalowe;
Wady: Pływanie, dostosowanie się do społeczeństwa, samotność, liczne odniesione rany po walkach i kontaktach z mutantami, dalekowzroczność;
Ekwipunek i majątek:
- Spodnie robocze z mieszanki bawełny i poliestru;
- Kiedyś biała koszulka
- Buty desantowe
- Plecak kostka
- Dwumetrowa włócznia zrobiona z aluminiowego profilu fabrycznego;
- Łuk;
- Kołczan z zapasem strzał;
- Manierka z wodą;
- Cztery konserwy tuszonki;
- Bielizna na zmianę;
- Maczeta;
- Sprężynowiec;
- Dwa koktajle Mołotowa;
- Zapalniczka benzynowe;
- Zapas benzyny zapalniczkowej;
- Papierosy z grzybowego tytoniu;
- Różnej maści worki, reklamówki i szmaty na łupy;
- Taktyczne szele-dusiciele;
- Wiatrówka karabinek z bocznym naciągiem;
- Pudełko śrutu;
- Paszport Stałej Podróży;
Wygląd: Metr osiemdziesiąt, osiemdziesiąt dwa kilogramy, średnia budowa, włosy ścięte w długiego irokeza, lewe oko niebieskie, prawe zielone, blizna przechodząca przez pół twarzy, od środka czoła, przez lewe oko, do kącika ust, drobne blizny wokół ust, poparzenia chemiczne i termiczne na rękach;
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: BRAK.
-
Aleksander Opiumski
Błędów dalej jest więcej niż dziur w polskich drogach, ale mogę na to przymknąć oko. Aleksander Opiumski otrzymuje akceptację. Czy miałbyś coś przeciwko umieszczeniu domu rodziców na Starym Osiedlu (północ Zdzieszowic)?Mariusz “Szprycer” Woliński
Igłą w moim oku jest stosunek wad do zalet tej postaci, ale reszta wydaje mi się nawet ciekawa, więc z tego względu Mariusz “Szprycer” Woliński otrzymuje akceptację. Dwa pytania: Na której stacji obecnie przebywa twoja postać (proponuję Perłę) oraz jakie jest imię siostry Mariusza. -
Może być Perła. Imię niech będzie Elwira. Mogę zmienić te wady, chociaż sam się zastanawiałem, co dać facetowi, który większość swojego życia zajmował się rozwiązywaniem problemów i słabości. Podrzucisz coś?
-
Kròtkowzroczność?
-
To już raczej w drugą stronę. Dopiszę.
-
Dobrze. Dzisiaj/jutro otrzymacie posty startowe na Perle.
-
Mi to obojętne. I gdzie dalej są te błędy? Bo sprawdziłem głównie rodziców i historię.
-
Choćby to, że coś takiego jak “Koks” nie istnieje. Jest Metro-Koks, są Zakłady Koksownicze, a nawet Koksownicy, ale nie ma “Koksu”.
-
I nie ma lipy.
-
A, to. Właśnie bardziej pisałem to jako taki skrótowiec tych nazw.
-
Imię i nazwisko: Brak. Zerwał z dawnym życiem, nie chce nic z niego pamiętać i w konsekwencji tego rzeczywiście zapomniał, lub przynajmniej się stara, swoich dawnych personaliów.
Pseudonim: Ma ich wiele, bo średnio raz na kilka przybiera jakiś inny. Jednak jego ulubionym jest ten, który stosuje obecnie: Dzieciożerca. Poza tym reszta bandy mówi do niego zwykle per Szefie, a pośród innych, normalnych, ludzi zyskał sobie pseudonim Rdzawego Widma czy Rdzawego Renegata.
Wiek: Trzydzieści lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Powiedzieć o nim, że jest nienormalny to jak nie powiedzieć nic. O ile kiedyś może i był normalnym człowiekiem i coś by z niego wyrosło, to z czasem stał się całkowitym psychopatą. Jest pozbawiony większości ludzkich uczuć, jakimkolwiek ciepłymi relacjami raczy jedynie swoją bandę, niemalże równych mu zwyrodnialców. Robi wszystko, żeby przetrwać, a wszelkiej maści nieludzkie i brutalne czyny uważa nie tylko za coś koniecznego, ale i bardzo zabawnego. Krótko mówiąc: Konkretny kawał zimnego skurwysyna.
Rodzina: Brak.
Towarzysze:
Glizdek - Dorodny, mierzący ponad półtora metra, okaz Ślepego Węża, którego Dzieciożerca zabrał z gniazda jeszcze jako małego osobnika. Odchowywał go w cieple, karmił, a potem pomagał polować, przez co gadzia abominacja dość się z nim zżyła, jest niegroźna dla niego i członków bandy, pomaga im w walce i tropieniu innych ludzi, a także robi za czujkę podczas obozowania. No i przydaje się przy straszeniu złapanych frajerów.
Księciuniu - Nazywano go tak najpierw pogardliwe, później to do niego przylgnęło na stałe. Jest wygnanym księdzem, którego nikt nigdzie nie chciał, bo głosił on zbyt dziwne, apokaliptyczne i nienormalne kazania, a przy tym dodawał specyficzne praktyki do zwykłych obrządków religijnych. Dlatego zaczął włóczyć się po okolicy i przypadkiem trafił na bandę Dzieciożercy. Mieli go zabić, ale w tamtym czasie inny członek ekipy był ranny, a ksiądz zarzekał się, że potrafi opatrywać rany. Potrafił, co uratowało mu życie. Gdy okazało się, że poza leczeniem potrafi pędzić też doskonały rzepakowy bimber, został w drużynie na stałe. Nie jest uzbrojony, więc zwykle zostaje gdzieś na tyłach, ale podczas napadów czasem przydaje się w roli przynęty, charyzma i gadane pozwalają mu odwrócić uwagę innych ludzi na tyle skutecznie, żeby inni bandyci mogli zaatakować.
Chłystek - Może i nie jest tak młody, jakby wskazywał pseudonim, ale to i tak najmłodszy członek ekipy. Nie żeby był jakoś mało zdegenerowany, jest takim samym skurwielem jak reszta. Do bandy trafił celowo, sam ich odnalazł i oskarżył Dzieciożercę o to, że ten zabił jego rodziców. Każdy normalny człowiek chciałby w związku z tym zemścić się na kimś takim, ale nie on. Miał jedynie pretensje, że nie zdążył zrobić tego sam. Najbardziej wyszczekany i upierdliwy członek ekipy, ale przy tym szybki i zwinny, wygimnastykowany, potrafi przeciskać się tam, gdzie inni już niezbyt. Bardzo celnie strzela z łuku (nie, nie ma pistoletów tak jak na grafice).
Grot - Nikt nie wie, jak ma na imię, strzeże tego tak czujnie, jak całej swojej przeszłości, a pośród innych członków bandy krążą o nim liczne opowieści, w większości wyssane z palca lub na podstawie domysłów. Jednak fakt faktem, że ten mrukliwy, małomówny i raczej ponury typ to najlepszy łucznik w drużynie, a przy tym niezwykle doświadczony, zwłaszcza jeśli chodzi o powierzchnię, różnorakie zagrożenia na niej czyhające i tym podobne.
Gladiator - Pod względami gabarytów, największy w całej drużynie i chyba całej okolicy, Dzieciożerca nie spotkał nigdy innego takiego wielkoluda. Jest wielki, silny i wytrzymały, przybył tu z północy, a grupa natknęła się na niego, gdy właśnie rozgniatał łeb ostatniemu pechowemu bandziorowi, który wraz z dwoma koleżkami napadł go, licząc na łatwy łup. To żywa maszyna do zabijania, a nie jest nią bez powodu: Opowiadał on o wielkiej arenie na północ od Zdzieszowic, gdzie na gruzach starego boiska sportowego ludzie z okolicy zjeżdżali się, aby oglądać walki gladiatorów, walczących na śmierć i życie, których promotorami byli lokalni banditos. Wedle opowieści Gladiatora, był on tam czempionem, któremu jednak darowano wolność, choć Dzieciożerca niezbyt wierzy w taką wersję wydarzeń (jeśli narodowość Ci nie pasuje, to zmień na Polaka, mi to tam ryba).
Historia i pochodzenie: Przez wydarzenia z dzieciństwa starał się wymazać całą swoją przeszłość z pamięci, jednak historia niewiele na tym cierpi, bo mowa tu głównie o jego dzieciństwie, które spędził tutaj, w Zdzieszowicach. Był zwykłym dzieciakiem, miał kochających rodziców, chodził do szkoły i tak dalej. Gdy spadły bomby, ukrył się z matką i ojcem w metrze, tak jak inni, aby przeczekać najgorsze. Jednak ciągłe napięcia, walki o kurczące się zasoby wody, jedzenia i innych, niezbędnych do przeżycia, przedmiotów, a przede wszystkim pierwsze starcia ludzi i ofiary śmiertelne przeraziły jego rodziców, którzy postanowili wyjść na powierzchnię, ponieważ liczyli, że tam będzie choć trochę lepiej, planowali nawet wrócić do metra, gdy sytuacja się tam uspokoi, a oni znajdą zapasy i schronienie na powierzchni. Do historii metra przeszli jako jedyni z tych, którzy na powierzchnię wyszli, ale z niej nie wrócili. Nie przez zawalające się budynki, dziką i zmutowaną faunę czy florę, ani nawet warunki pogodowe, ale przez innych ludzi. Wojna i atomowa apokalipsa w wielu ludziach wzbudziła najgorsze możliwe odruchy i emocje. Oni trafili na właśnie takich degeneratów, zwykłych złodziei, morderców i gwałcicieli, przed którymi nie mogli się obronić. Najpierw wszyscy, kilkunastu ludzi, zgwałcili jego matkę, a potem ją brutalnie zabili. Kilka dni później w równie okrutny sposób zginął też jego ojciec. Ale nie on. On przeżył. Taki był kaprys szefa bandytów, który chciał wyszkolić sobie maskotę i coś na kształt swojego prywatnego ochroniarza, trenowanego i hartowanego od dziecka. I tak przez wiele lat, gdy wałęsał się po okolicy z bandziorami, był bity, poniżany, torturowany, zmuszany do jedzenia ludzkiego mięsa, ale też uczony wielu przydatnych rzeczy, jak choćby walka wręcz, szaber, walka za pomocą niektórych typów broni białej czy nawet strzelanie z kuszy. Wszystko wskazywało na to, że marzenie szefa bandytów się spełniło. Do czasu. Nie wiedzieli, że choć tego nie okazywał, go codziennie tłumił w sobie chęć wymordowania ich wszystkich z zimną krwią za to co zrobili jemu i jego rodzinie. Okazja nadarzyła się, gdy bandyci przehandlowali u innych ocalałych zrabowane dobra za kilka flaszek solidnego samogonu. Rozłożyli obóz w lesie, z daleka od innych ludzi i potworów, jak wiele razy wcześniej, i uchlali się. Niezbyt poważnie i nie wszyscy, ale to wystarczyło, aby ich młody podopieczny powybijał większość z nich, a tych, którzy uciekli, znalazł i zabił później. Opuścił obóz sam, z najpotrzebniejszym ekwipunkiem i stertą okrutnie zmasakrowanych i okaleczonych zwłok. Nie wiedząc gdzie iść, wrócił do Zdzieszowic, gdzie przez jakiś czas był jednym z Rdzawych, powoli zbierając własną ekipę. Na krótko przed zamknięciem dla jemu podobnych bram metra, wywiązała się awantura pomiędzy nim a kilkoma Łazikami. Sam już w sumie nie wie o co poszło, ale fakt, że wraz ze swoimi podwładnymi zabił z zimną krwią i okradł tamtych. Później uciekli wgłąb ruin miasta, obawiając się reakcji władz. Natknęli się tam na innych Rdzawych, którzy planowali przejąć podziemny kompleks dla siebie. Możliwość zabijania, gwałcenia i szabrowania była w pakiecie, więc Dzieciożerca zgodził się. Wziął udział w jednym z ataków na Perłę, który co prawda przeżył, podobnie jak jego kompani, ale stwierdził, że pierdoli inne, podobne, akcje, nie chciał zginąć, nie jako mięso armatnie. Dlatego po bitwie cichcem wymknął się z resztą swoich ludzi na powierzchnię, z daleka od innych Rdzawych, żeby ci ich znowu nie próbowali zwerbować, gdzie żyją do tej pory, robiąc to, w czym są najlepsi.
Zawód/stanowisko: Przywódca małej szajki bandytów.
Umiejętności, zalety: Niezwykle silny i wytrzymały. Doskonale walczy wręcz, za pomocą kastetów, noża i siekiery. Potrafi też w miarę szybko i celnie strzelać z kuszy. Wszelkiej maści bandyckie profesje poznał od podszewki wiele lat temu, teraz mógłby uczyć o tym w szkołach, gdyby takowe były. Wiele widział i wiele przeżył, ciężko go przerazić czy obrzydzić. Oportunista, wyśpi się na gołej ziemi czy betonie, zje byle co, jego zahartowany organizm wytrzyma wiele, w tym szczurze mięso i inne podejrzane przysmaki, w tym i ludzinę. Tak, pseudonim jest jak najbardziej prawdziwy, to kanibal, podobnie jak inni członkowie drużyny, który najbardziej rozsmakował się w delikatnym mięsie dzieci.
Wady: Nie jest zbyt szybki czy zwinny. Psychikę ma w strzępach, teraz jakoś się trzyma, ale kto wie co będzie za rok, dwa czy nawet miesiąc? Nie jest raczej lubiany gdziekolwiek i przez kogokolwiek. Wciąż słyszy jakiś natrętny głos w głowie, który podpowiada mu różne dziwne rzeczy. Czasem go słucha, czasem nie. Z łuku potrafi strzelać, ale trafić w cokolwiek już nie. Broni palnej nigdy nie miał w rękach.
Ekwipunek i majątek: Jakaś skromna rudera na powierzchni, służąca za kryjówkę, magazyn zrabowanych dóbr i bazę wypadową do kolejnych napaści (nie, nie piszę, gdzie dokładnie, zdam się na siebie, bo wciąż nie jestem pewien co do tych lokacji). Przy sobie ma zaś solidną kuszę, kołczan, dwadzieścia drewnianych bełtów z grotem z jakiegoś zardzewiałego, ale wciąż w miarę solidnego, metalu, proste kastety, samoróbki (nie zrobił ich sam, tylko zabrał trupowi, który za życia je stworzył), długi, ząbkowany nóż, dwuręczna siekiera, spory worek na różnorakie fanty, rewolwer, który również zabrał, ale innemu bandycie, który to o broń nie dbał lub w takim stanie ją ukradł. Niemniej, broń jest uszkodzona, trzyma się w kupie na słowo honoru, próba wypalenia z niej skończyłaby się utratą kilku palców lub nawet całej dłoni, a nawet gdyby Dzieciożerca byłby na tyle głupi czy, prędzej, szalony, aby z niej wypalić, to najpierw musi skombinować jakiś proch, amunicję i resztę tałatajstwa, bo nic przy sobie nie ma. Ponadto posiada zapasy wody (cztery półlitrowe butelki) oraz smażonego i wędzonego ludzkiego mięsa w paskach (około pół kilograma). W kryjówce ma więcej zapasów, przeznaczonych też dla innych bandytów, różnego rodzaju jedzenia, raczej podejrzanej jakości, choć dających się zjeść bez większych komplikacji.
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Jak najwięcej bandyckich akcji i rozpierduchy w najczystszej formie. I opisuj ciekawie ten mój głos w głowie. -
Dzieciożerca
Niby okej, ale jednak nie:- Pierwszy problem jaki zauważyłem to Gladiator. O ile jeszcze mógłbym przyjąć, że jest takim skurwielem, któremu udało się jakimś cudem dotrzeć z Gdańska aż tutaj, tak nie ma szans na to, żeby na Igrzyska zjeżdżali się ludzie z całego kraju i okolicy. Apokalipsa rządzi się swoimi prawami i wątpię, by ktoś poświęcał cholernie cenne zasoby na podróż przez siedliska mutantów, ruiny, strefy wysokiej radiacji. Gladiator wymaga poprawek, ale zachęciłeś mnie do przeczytania jednej z etymologii.
- Drugim problemem jest wczesne wyjście jego rodziców z metra. Sytuujesz te wydarzenia w czasie po pierwszych walkach ludzi. Młody Dzieciożerca i jego rodzice nie przeżyliby nawet kilku godzin na powierzchni z względu na globalny opad radioaktywny. Promieniowanie rozniosłoby wasze chromosomy na strzępy, bo w pierwszych chwilach po wojnie i w kolejnym półtora dekady właśnie ono było największym problemem, a nie fauna i flora, która najzwyczajniej jeszcze nie zdążyła zmutować.
- Idąc tym tropem, zaśnieżona i napromieniowana powierzchnia zabijała wtedy każdego kto się na niej znalazł, więc “degeneratów, zwykłych złodziei, morderców i gwałcicieli” także. - Kolejny mankament to “był jednym z Rdzawych […] Na krótko przed zamknięciem dla jemu podobnych bram metra”. Rdzawi handlowali z Sojuszem, ale nigdy, przenigdy nie mogli dostąpić zaszczytu zamieszkania w nim. Tych, którym udało się na stałe przeniknąć do życia na podziemnych stacjach można było wyliczyć na palcach jednej ręki.
- “uciekli wgłąb metra” - tak jak wyżej, Rdzawi nie mieli szans na znalezienie się w Metrze. Poza tym, wszystkie zdatne do życia stacje (nie zawalone) są zajęte albo przez Sojusz albo przez Arkowców (Kościelna).
- “po bitwie cichcem wymknął się z resztą swoich ludzi na powierzchnię”. To też musisz zmienić, bo walki Rdzawych o zdobycie Perły odbywały się na zewnątrz zejścia, nie wewnątrz stacji.
-
Historii pod względem wyjścia na powierzchnię nie zmieniam, bo psuje mi to cały pomysł na postać. Mi od początku chodziło o to, że wyszli na powierzchnię, gdy wyjść się już dało, czyli nie po kilku dniach albo godzinach od pierwszych radioaktywnych opadów. Ty naprawdę uważasz, że ja o czymś takim nie wiem i jestem aż tak głupi?
Tego o zamknięciu bram metra też nie zmieniam, tutaj chodzi nie o dosłowne zamknięcie, ale przenośnię, zakończenie współpracy.
Reszta poprawiona. -
Dzieciożerca
Po namyśle, nasz (zapewne już niedługo) ulubiony ludojad otrzymuje akceptację. Wyczekuj postu startowego gdzieś na powierzchni. -
Imię i nazwisko: Nigdy nie posiadał żadnego, nawet jego opiekun zawsze zwracał się do niego per “Chłopcze” lub “Młody”. Dlatego posługuje się pseudonimem.
Pseudonim: Mówią na niego różnie, najczęściej jednak Maruder, jest to też jego oficjalny i ulubiony pseudonim.
Wiek: 25 lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Cichy, małomówny i stonowany, raczej stroni od towarzystwa, chyba że ludzi, którzy mają dla niego intratne zlecenie bądź pięknych kobiet, z którymi mógłby spędzić czas po ich wykonaniu. Poza tym to najemnik pełną gębą, dla którego liczy się tylko dola i własny los, odkąd zmarł jego mentor, nikt inny już się dla niego nie liczy, dba wyłącznie o siebie. Jest apolityczny, a jego moralność też można poddać w wątpliwość. Dlaczego? Przyjmuje zlecenia od każdego, o ile dobrze zapłaci, a jego kodeks honorowy jest na tyle uniwersalny, aby mógł wykonać każde zlecenie. W swoim życiu zajmował się wszystkim, od tępienia Rdzawych i mutantów, przez patrolowanie tuneli, konwojowanie grup poszukiwaczy, poszukiwania zaginionych osób, zamieszany był też w przemyt alkoholu, broni i żywego towaru na czarny rynek metra. Trzeba jednak przyznać, że jest honorowy. Nie, nie oznacza to, że nie strzeli do nieuzbrojonego przeciwnika albo nie poderżnie komuś gardła znienacka, wręcz przeciwnie. Bardziej chodzi o to, że gdy już weźmie jakieś zadanie, to się go trzyma, a żądza pieniądza rzadko sprawia, aby próbował zdradzić swojego obecnego pracodawcę na rzecz innego, który płaci lepiej. Ale nie oznacza to, że coś takiego nie miało już miejsca, były to tylko rzadkie przypadki, a świadkowie zwykle ginęli lub trzymali mordy na kłódkę, aby nic się nie wydało.
Rodzina: Sierota, jego mentor był dla niego jak ojciec, ale gdy on odszedł, nie pozostał mu już nikt na tym świecie.
Towarzysze: Brak. Podróżuje i pracuje sam, nie licząc tych sytuacji, gdy przepuszcza zarobione pieniądze na różnorakie uciechy.
Historia i pochodzenie: Ciężko, żeby Maruder pamiętał wiele sprzed apokalipsy, gdy spadły bomby miał przecież tylko trzy latka. Ogółem dzieciństwa nie pamięta zbyt dobrze, może z wyjątkiem jego ostatnich chwil, bo dorósł tak naprawdę w wieku dziesięciu lat, gdy szajka bandytów w metrze próbowała wyłudzić od jego rodziców jedzenie, a gdy się to nie udało, bo ojciec się postawił, zabili ich i obrabowali. Dzieciak miał o tyle więcej szczęścia, że najpierw się ukrył, a że nikt nie zwrócił na niego uwagi, to i uciekł, dzięki czemu uniknął losów swoich rodziców, bandyci najpewniej by go zabili, skoro widział wszystko i mógłby wyśpiewać resztę komukolwiek, kto dbał w metrze o porządek. I kogo zabrakło. Uciekając, przerażony, ledwo żywy ze strachu i bólu po stracie, wpadł przypadkiem na podstarzałego już człowieka, który miał się stać jego mentorem. Wcześniej był górnikiem w lokalnych kopalniach, a nieformalnie też kłusownikiem, zaś po zejściu pod ziemię zajął się fachem łowcy nagród. Maruder nie dowiedział się o nim wiele więcej, mimo, że związał się z nim na kolejnych dwanaście lat swojego życia. W sercu starego najemnika chyba coś ruszyło, może młody chłopak przypominał mu jakiegoś swojego syna czy wnuka, ale fakt faktem, że ten przygarnął go i zapewnił dach nad głową oraz bezpieczeństwo. Żył w skromnej chatce, jeśli można tak to nazwać, na odludziu, bo nie przepadał za towarzystwem ludzi jeszcze przed apokalipsą, a po niej tym bardziej się to nie zmieniło. Kolejne lata mijały im na szkoleniu, bowiem łowca zdecydował się wyszkolić go na swojego następcę, aby miał jak zarabiać na życie lub nawet mógł zemścić się za śmierć rodziców, co się jednak nigdy nie wydarzyło. Niemniej, nauczył go nieco więcej, niż czytać, pisać i liczyć, bo również walczyć wręcz, za pomocą broni białej oraz strzelać z broni palnej. Szybko okazało się, że młody ma również zatargi na konstruktora i rusznikarza, w końcu cały swój oręż zrobił sam, mając może tylko drobne wskazówki od pewnego kowala, który był starym znajomym łowcy nagród. Niemniej, po długim i wyczerpującym szkoleniu, które naprawdę uczyniło z tych dwóch ojca i syna, młody był gotowy na swoje pierwsze misje. Początkowo nie było to nic wielkiego, jak polowanie na pomniejszych bandziorów czy mutanty, ale z czasem zaczynał zabierać się za coraz poważniejsze akcje. Jego karierę na kilka miesięcy przerwała śmierć mentora, który zginął, co raczej zabawne, spokojnie, we śnie, we własnym łóżku, a nie podczas krwawej bitwy. Maruder domyślił się, że staruszek na coś chorował i nic mu nie powiedział, a nawet gdyby, to pewnie nic nie byłoby już mu w stanie pomóc i prędzej czy później musiałoby do tego dojść. Choć pogrzeb zajął tylko jeden dzień, to Maruder zawiesił swoją działalność na kilka miesięcy, ponieważ dostał solidnego doła, z którego próbował wyleczyć się alkoholem, co raczej nie pomogło. Na nogi postawił go dopiero atak kilku pomniejszych rabusiów, uważających, że samotne schronienie na skraju zamieszkałego metra będzie idealnym celem. Zabił dwóch, resztę przepędził, a to sprawiło, że zdecydował się na wznowienie działalności, w pracy szukając ucieczki od dołujących go myśli. Samo schronienie i wszystko, co cenne, a co nie było mu potrzebne, sprzedał, a z dobytkiem mieszącym się w plecaku i dłoniach ruszył w świat, a dokładniej metro. Od kilku lat działał sam, dając się poznać jako człowiek, który w swojej profesji naprawdę robi robotę, bowiem do tej pory wykonał każde zadanie, a tych było wiele, eliminował bowiem pojedynczych bandytów czy mutanty, całe ich grupy, ochraniał transporty cennych surowców w metrze i na powierzchni, szukał zaginionych, ale nie miał też oporów przed przemytem broni, alkoholu i żywego towaru na czarny rynek. Obecnie jeden z rządowych urzędasów najął go do ochrony konwoju przewożącego olej rzepakowy, aby Maruder i reszta, tak innych najemników jak i rządowych cyngli, chronili go przed zakusami bandytów.
Zawód/stanowisko: Łowca nagród, najemnik, łowca głów, trudni się wieloma sprawami, których nie mogą podjąć się stróże prawa czy Łaziki. Lub nie chcą.
Umiejętności, zalety: Bardzo dobrze strzela z kusz i rewolwerów, równie dobrze walczy wręcz, rozmaitą bronią białą, z reguły jednoręczną, oraz rzuca nożami. Przez lata zwiedził wielkie obszary metra i powierzchni, zna więc większość terenów. Może nie jak własną kieszeń, ale na pewno nie wchodzi tam na ślepo. Sokoli wzrok i dobry refleks. Rusznikarz i konstruktor amator, do tego z jakimiś zapędami plastycznymi, bowiem cały swój oręż skonstruował sam, a gdy ma czas, pieniądze i surowce, jest w stanie dorabiać kolejne elementy ekwipunku oraz amunicję do swojej broni. Ma wielu znajomych, przyjaciół i informatorów, po obu stronach prawa.
Wady: W ciągu kilku miesięcy praktycznie tylko chlał, smucił się i spał, co odbiło się na nim negatywnie, głównie przez to, że uzależnił się od picia, a obecnie wciąż walczy z nałogiem, póki co bez większych efektów. Jest też strasznym kobieciarzem, co nieraz przyniosło mu sporo kłopotów lub utrudniło wykonanie zadania. Przespanie się z wieloma różnymi kobietami może się kiedyś odbić na nim czkawką, gdy urodzą i będą chciały odszukać tatusia. Walka dwuręczną bronią białą oraz inną bronią palną, niż rewolwer i opcjonalnie pistolet, to dla niego czarna magia, podobnie jak użycie i wytwarzanie rozmaitych materiałów wybuchowych. Choć ma przyjaciół i obu stronach prawa, to ma też wrogów, o wiele więcej niż osób mu przychylnych. Nie należy do osób szczególnie silnych, wytrzymałych, szybkich czy zwinnych, jest raczej typowym średniachą. Do tego jest rusznikarzem-samoukiem, na razie żaden z jego tworów nie buchnął mu w łapie, ale kto wie, jak skończy się kolejna przygoda z tworzeniem broni?
Ekwipunek i majątek:
- Kusza - Elegancka i własnoręcznie wykonana broń, łącząca w sobie piękno z celnością i zasięgiem.
- Miniaturowa kusza - Nie tak gustownie zdobiona, dużo mniejsza, a przez to o mniejszym zasięgu i bełcie, który zadaje mniejsze obrażenia. Ale też jest cicha i dyskretna, a do tego mała i składana, a więc idealna do ukrycia pod ubraniem i skrytego strzelanie do rywala z takiej odległości, że zasięg nie będzie się liczyć.
- Dwa noże średniej długości, przeznaczone do walki w zwarciu.
- Osiem podobnych, ale sporo mniejszych, ukrytych w cholewach butów, gdzieś w ubraniu i tak dalej, wykorzystywanych do rzucania w przeciwników.
- Broń biała, a dokładniej miecz i topór, solidny oręż do walki z bliska, który nie tylko skutecznie morduje, ale i wzbudza uzasadniony lęk oraz szacunek.
- Rewolwer, duma Marudera, owoc lat trudów, teorii i praktyki, które pozwoliły mu stworzyć może i nie najlepszą broń palną, ale i tak to duży sukces. Broń nie jest doskonała, ale odznacza się dobrą celnością i trwałością, ale za to bęben trzeba opróżnić i naładować ręcznie, a z zasięgiem też nie jest zbyt różowo.
- Cały ubiór widoczny w wyglądzie.
- Plecak podróżny na zapasy, fanty i tym podobne.
- Pięćdziesiąt złotych, resztki jego ostatniej wypłaty.
- Kołczan.
- Dwadzieścia bełtów do dużej kuszy.
- Dziesięć bełtów do małej.
- Tuzin naboi do rewolweru (sama broń jest już nabita).
- Osełka.
- Kompas.
- Mała latarka (ładowana ręcznie, bez baterii).
- Zapalniczka.
- Zwój liny długi na około osiem metrów.
- Prowizoryczna mapka trasy, którą ma udać się konwój.
- Zapas sucharów i suszonego mięsa, łącznie około kilograma.
- Zapas wody, łącznie sześć litrów, w dwunastu butelkach po pół litra.
- Dziennik.
- Kilka węgielków do pisania.
- Szkicownik.
Wygląd:
Ubiór:
Twarz (ogólna postura jest wyżej):
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Zróbmy z tego napakowany akcją, pościgami, zleceniami typu “żywy lub martwy” i romansami western w realiach post-apo. -
Pomysł bomba, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że ktoś postanowił zrobić tutaj kolejną postać. Jeszcze bardziej podobają mi się twoje oczekiwania wobec Marudera (już czuję te kwadranse spędzone na próbach unikania powtórek jego imienia), ale mam jeden wąt.
Z jednej strony “małomówny i stonowany, raczej stroni od towarzystwa, chyba że ludzi, którzy mają dla niego intratne zlecenie”, a z drugiej “Ma wielu znajomych, przyjaciół i informatorów, po obu stronach prawa.”. Czy to się wzajemnie trochę nie wyklucza? Poproszę o klaryfikację.
Kolejna kwestia, która nie jest czepialstwem, a raczej pytaniem brzmi: Maruder reklamuje się jakkolwiek, czy po prostu jest tym człowiekiem, którego zna każdy kto ma taką potrzebę?
No i ostatnie, gdzie chciałbyś startować? Polecam Perłę, już mam tam dla Ciebie fabułę. -
Nie jest duszą towarzystwa, zobaczysz, że z innymi ludźmi z konwoju nie będzie gadać prawie w ogóle, nie zagra z nimi w karty, nie napije się samogonu, nie zacznie rozmyślać o tym, jak to przed bombami było. Ci, których wymieniłem później, to ludzie, których zna, a którzy znają jego: Byli zleceniodawcy, ludzie, którzy mają u niego przysługę, informatorzy i tym podobni. Z nimi też raczej nie siądzie, żeby sobie golnąć i powspominać stare czasy, łączą ich jedynie relacje związane z pracą, a zamiast przyjaźni chodzi bardziej o wzajemny szacunek, podbarwiony może strachem.
Gość działa sukcesywnie od kilku lat, najpierw na spółę ze starym łowcą, potem sam, a metro i powierzchnia nad nim nie są aż tak wielkie. On się nie reklamuje, ale jest znany, to typ człowieka, którego reputacja już dawno wyprzedziła, choć nie twierdzę, że musi znać go każdy i wszędzie.
Nie wiem, gdzie chcę startować, mi to obojętne, dałem Ci pomysł na fabułę, teraz Ty to ciągnij, ja się dostosuję. -
W takim razie Maruder otrzymuje akceptację. Wypatruj postu startowego w względnie bliskiej przyszłości.
-
Imię i nazwisko: Anatol Dzierżyński, chociaż z imienia i nazwiska rzadko korzysta, nazywając siebie Misjonarzem
Pseudonim: Misjonarz, Sędzia Boży
Wiek: 33
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Misjonarz jest gorliwym chrześcijaninem, choć bardziej wygląda to na wypaczenie pojmowania chrześcijaństwa, aniżeli na bycie gorliwym wyznawcą. Wobec “chrześcijan” jest uprzejmy i zwraca się do nich z należytym szacunkiem, zaś wobec “wrogów” jest bezwzględny, często dąży do ich zabicia. Uważa, iż został wybrany przez Boga jako jeden z jego “Sędziów”, który został wysłany po to, aby oczyścić świat z grzeszników. Czyni to z niego egoistę, lecz również osobę niezwykle odważną.
Rodzina: Nieznani, a przynajmniej ich w ogóle nie pamięta.
Towarzysze: Nie posiada takowych.
Historia i pochodzenie: Dziecię Boże, czy opowiadałem ci kiedyś moją historię? Jeśli nie, to już ci ją z radością opowiem, bo mam dużo do powiedzenia w tej kwestii. Zacznijmy więc od początku.Urodziłem się… w Zdzieszowicach. Chyba, gdyż niestety mało pamiętam z mojego dzieciństwa przed Apokalipsą. Wiem na pewno to, iż byłem pilnym uczniem, wychowywanym w chrześcijańskim duchu przez moich rodziców. Niestety, ich również nie pamiętam, lecz zakładam, iż kiedyś ich spotkam w Niebie. Dobrze za to pamiętam te kilka ostatnich godzin, zanim rozpoczęła się Apokalipsa. Grałem wówczas w piłkę nożną na jednym ze zdzieszowickich boisk, gdy nagle usłyszałem syreny alarmowe. Ja i moi przyjaciele spanikowaliśmy i postanowiliśmy poszukać jakieś schronienie w jednej ze stacji zdzieszowickiego metra. Niestety, ja byłem jedyną osobą, której udało się znaleźć schronienie. Moi przyjaciele nie mieli zaś tyle szczęścia i prawdopodobnie zginęli. Mam nadzieję, że Bóg ich przyjął do Nieba. Mogę przysiąc, że nie popełnili żadnego grzechu przeciwko Stwórcy…
W tym momencie zostałem praktycznie sierotą bez przyjaciół, zdanym jedynie na łaskę Boga. Podejmowałem się wielu prac, aby zarobić wystarczająco dużo pieniędzy po to, abym przetrwał. Najbardziej lubiłem pracować jako kurier, gdzie musiałem dostarczać wiadomości przez różne stacje Metra-Zdzieszowic. Uwierz mi, Dziecię Boże, byłem naprawdę pracowitym człowiekiem. Gdy miałem 21 lat, posiadałem już niewielką fortunę i postanowiłem, iż zakupię sobie broń i zacznę przeszukiwać powierzchnię. Tak zaczęły się moje pierwsze dni bycia wolnym Łazikiem…
I powiem ci, Dziecię Boże, że bardzo spodobało mi się bycie wolnym Łazikiem. Często znajdowałem mniej lub bardziej ciekawe rzeczy, aczkolwiek kilka razy mogłem stracić życie. Dzięki moim zdolnościom strzeleckim jednak potrafiłem się uratować z sytuacji, w których to przeciwnik miał sporą przewagę. Miałem nawet moją własną kryjówkę niedaleko tunelu wiodącego do Stacji Kościelnej. Ach, mam nadzieje, że nikt jej nie ograbił. I mogłem sobie wieść takie spokojne życie wolnego Łazika… Aż do czasu, kiedy to niemalże zginąłem w wyniku ataku Rdzawych. I pewnie nie odbylibyśmy tej rozmowy, gdyby nie interwencja Boga, który doprowadził do śmierci moich prześladowców. I wtedy On do mnie przemówił. Powiedział, abym porzucił swoje dawne życie i stał się jednym z Sędziów Bożych, którzy wszystkich dobrych chrześcijan oszczędzą, a zdrajców i grzeszników poślą do Piekła. Tak oto stałem się Misjonarzem, który wypełnia wolę Boga.
Teraz z rozkazu Boga kieruję się do Stacji Kościelnej. gdyż Bóg powiedział mi, iż tam spotkam niejakiego Proboszcza Czarnko, który przewodzi grupą ludzi wybranych przez Boga, nazywanych Arkowcami…
…Dziecię Boże?
…
Wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj mu świeci.
Zawód/stanowisko: Wolny Łazik i “Sędzia Boży”
Umiejętności, zalety: Jest bardzo dobrym strzelcem, a przy tym potrafi szybko przeładować swoją broń. Jest też niezły, jeśli chodzi o walkę wręcz. Dosyć zwinny, potrafi się również dobrze skradać.
Wady: Największą wadą Misjonarza jest jego wypaczenie chrześcijaństwa, bo przez to może sobie wyrobić wrogów nawet u chrześcijan. Nie jest zbytnio silny, a także jest średnim medykiem. Nie lubi się posługiwać łukami i kuszami, zamiast nich preferuje używać broni palnej, co może potencjalnie wywołać problemy z “cichym” podejściem do niektórych problemów. Czasami przejawia objawy najprawdopodobniej paranoi bądź schizofrenii.
Ekwipunek i majątek: Posiadał przez jakiś czas kryjówkę niedaleko tunelu Arkowców, jednak musiał ją opuścić. Powinna być ona zachowana w dobrym stanie, chyba, że ktoś ją zdobył bądź ograbił.
W kwestii ekwipunku - posiada przy sobie rewolwer w dobrym stanie, odznaczający się dużą siłą przebicia i celnością, jednakże broń ma być ładowana ręcznie. Obecnie ma 18 naboi do rewolweru przy sobie, a należy wspomnieć, że broń jest już naładowana i nabita. Posiada również nóż bojowy, którego używa w walce wręcz. Oprócz tego, posiada plecak, w którym przechowuje swój ekwipunek, kilka puszek zupy, kilka butelek wody i piersiówkę, w której od czasu do czasu przechowuje alkohol. W przypadku problemów z widocznością, Misjonarz wykorzystuję lampę naftową. Posiada dwie butelki oleju oraz pudełko zapałek, z których korzysta do obsługi lampy naftowej. Na wszelki wypadek odniesienia ran Misjonarz posiada osiem bandaży, zaś na wypadek handlu wymiennego posiada 100 złotych. Wreszcie, jego najważniejszym elementem ekwipunku jest Pismo Święte. Prócz tego ma przy sobie trzy butelki z wodą święconą.
Wygląd:
Ubiór:
Tak Misjonarz wygląda bez maski:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: W późniejszym czasie niech Misjonarz zacznie wątpić w sens swojego “powołania” jako “Sędzia Boży”, tym samym będzie on zaczynał “powracać” do post-apokaliptycznej rzeczywistości, w której Bóg może być czymś w rodzaju wsparcia lub motywacji, a może on nawet nie istnieć. -
Imię i nazwisko: Dmytro Antoszczuk.
Pseudonim: Żałobnik.
Wiek: 33 lata.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Dmytro to cichy, spokojny człowiek, którego ciężko wyprowadzić z równowagi. Rzadko kiedy się odzywa, a nawet jeśli, to zazwyczaj lakonicznie, a to w połączeniu z pesymistycznym poglądem na świat, tworzy obraz ponurej osoby, którą to z resztą Żałobnik jest. Jednakże mimo przejść i patowej sytuacji finansowej, nadal jest pełen nadziei na poprawę stanu swojego i pozostałości po nieistniejącym już w SMZ społeczeństwie. Ostatni z Antoszczuków jest również pełen empatii, której to stara się nie okazywać i której jakimś cudem nie stracił w szaleństwie zdzieszowickiego metra.
Rodzina:
+ Petro Antoszczuk (zm. we wieku 41 lat) - Były członek Szarej Gwardii. Zabity podczas strajków po secesji Kościelnej.
+ Żenia Antoszczuk (zm. we wieku 37) - Matka Dmytro, która zachorowała i zmarła krótko po zakończeniu wojny Metrozetu z Metro-Koksem.Towarzysze: W rzeczywistości nie ma żadnych, a wszelkie relacje z kolegami z oddziału ograniczały się jedynie do krótkich rozmów na temat następnych akcji.
Historia i pochodzenie: Dmytro to syn imigrantów z Ukrainy, którzy przyjechali do Zdzieszowic w 2001 roku. Przed upadkiem cywilizacji jego ojciec był robotnikiem, pracującym w koksowni, a jego matka pracowała jako nauczycielka. W okresie jego utraconego dzieciństwa Dmytro nigdy nie nauczył się ojczystego języka, w wyniku czego nie zdobył aprobaty reszty ukraińskich dzieci, które często z niego szydziły i wytykały palcami, dlatego też wolał trzymać się z Polakami. W szkole uczył się przeciętnie, no, uczył się, bo w piątej klasie podstawówki wybuchła III Wojna Światowa. Jemu i jego rodzicom udało się znaleźć w Metrozecie. Po apokalipsie matka nadal próbowała wpajać wiedzę synowi, kiedy to ojciec nie imał się żadnej pracy, wszak miał rodzinę do utrzymania. Do czasu wybuchu wojny z Metro-Koksem harował jak wół, a i tak rodzina klepała biedę. Kiedy w metrze wybuchła ów wojna, postanowił, że zaciągnie się do Szarej Gwardii, z nadzieją na większy zarobek, gdzie walczył aż do zakończenia konfliktu. Zaraz po jego zakończeniu, dobrowolnie zwolnił się ze służby. Może i jego ciało nie zostało poranione, ale jego umysł został wręcz poszatkowany przez wojenne piekło. Sam nie mówił tego synowi dosłownie, a na każde pytania pokroju “Jak było na wojnie?”, odpowiadał zawsze tak samo - “Widziałem i zrobiłem tam wiele złych rzeczy”, po czym po prostu ucinał temat. Po zaniechaniu dalszej służby powrócił do “zajęcia” przed wojną, czyli szukał jakiejkolwiek pracy, aby móc utrzymać rodzinę. Na trwałym okaleczeniu psychicznym ojca się nie skończyło - kilka tygodni po powrocie weterana do domu, matka ciężko zachorowała. Żaden z lekarzy obecnych na stacji nie był w stanie jej pomóc. Wiadomo było, że umrze. Zanim jednak zmarła, przekazała Dmytrowi srebrny krzyżyk na łańcuszku, na znak, że już zawsze będzie przy nim, nawet, jeśli nie będzie tego czuł. Bardzo przeżywał jej śmierć, jednak nie tak samo, jak jego ojciec, który przeżył załamanie nerwowe i próbował targnąć się na swoje życie. Po osiągnięciu 15 lat młodzieniec sam zaczął pracować, chcąc pomóc zmęczonemu życiem ojcu, i tak już wyniszczonemu psychicznie, żeby nie musiał pracować sam. Po dwóch latach, Dmytro postanowił, że sam dołączy do Szarej Gwardii, nie chcąc być obciążeniem dla rodziciela, kiedy ten, ku jego zdziwieniu, za wszelką cenę usiłował go odwieść od tego pomysłu i jakoś wybić mu to z głowy. Na próżno, bo i tak do niej dołączył. Petro do samego końca nie mógł się z tym pogodzić i od tamtej pory więcej o nim nie słyszał. Pierwszą akcją podczas służby w szeregach Szarej Gwardii było tłumienie zamieszek po secesji Kościelnej i ateizacji SMZ przez Dyktatora. Osobiście nie zgadzał się z jego decyzją, sam był przecież wierzący, ale nie mógł zrezygnować ze służby. Nie w momencie, kiedy służba była kwestią życia i śmierci. Podczas jednego ze strajków na pewnej stacji, atmosfera zaczęła się zagęszczać, wszak jeden z żołnierzy oddał kilka strzałów do protestującego tłumu. Los chciał, żeby jedna grupa demonstrujących odcięła go od reszty oddziału i otoczyła, coraz bardziej zacieśniając swój morderczy krąg. Krzyczał, żeby się odsunęli, ale to było jak grochem o ścianę. Nie cofnęli się ani krok. Pod wpływem stresu i przypływu adrenaliny, zamknął oczy i z duszą na ramieniu pociągnął za spust. Kiedy je otworzył, zobaczył, że żądny krwi tłum odsuwa się od niego, ale niezwykle porażającym kosztem - zobaczył swojego własnego ojca, leżącego na ziemi i duszącego się własną krwią, nieustannie lejącą się z przestrzelonej tętnicy szyjnej. Do końca akcji nie wystrzelił już do nikogo i jeszcze długo w koszmarach widział swojego ojca, powoli wykrwawiającego się na zimnej posadzce metra, i to wyłącznie z jego własnej winy. Przeżył załamanie nerwowe i często zastanawiał się, czy nie rzucić służby w diabły. Ale czym miałby się po niej zająć? Byłby robotniczym nomadem, jak jego ojciec? I tak miał kiepską sytuację finansową, nie mógł z niej zrezygnować, a nawet jeśli, to nie mógłby wrócić do profesji i najprawdopodobniej umarłby z głodu, bo nie stać by go było na choćby kromkę chleba. Nie miał wyboru. Służba w Szarej Gwardii była wyznacznikiem przetrwania, a temu nieśpieszno było umierać. Do czasu końca handlu z Rdzawymi jego służba przebiegała raczej spokojnie, bo po jego zakończeniu znowu był zmuszony zabijać. Sam już dawno stracił rachubę, ile żyć odebrał, a każda jego ofiara dawała o sobie znać w niezliczonych nocnych marach, które często nie dawały mu spać. Osobiście żałuje każdej z nich, ale tego nie okazuje, nie chce przecież stracić swojej pracy, która uczyniła go trybikiem w jednej wielkiej machinie napędzanej przez Dyktatora. Ale nawet mimo tego nie utracił rzeczy, która nadal każe mu przeć do przodu - nadziei. Kiedyś będzie lepiej, kiedyś przestanie zabijać, kiedyś znajdzie odkupienie.
Zawód/Stanowisko: Członek Szarej Gwardii.
Umiejętności, Zalety:
+ Lata służby w Szarej Gwardii sprawiły, że całkiem dobrze zna się na broni i ma celne oko,
+ Jest silny i wytrzymały,
+ Gorzej widzi w naturalnych ciemnościach zdzieszowickiego metra i na oświetlanych stacjach, ale widzi znacznie lepiej w naturalnym świetle,
+ Znajomość przedwojennej techniki.
Wady:+ Nie potrafi pływać,
+ Z dużą trudnością nawiązuje jakiekolwiek relacje międzyludzkie,
+ Bardzo często śnią mu się koszmary, które w skrajnych przypadkach uniemożliwiają dalszy sen,
+ Zwinność zdecydowanie nie jest jego mocną stroną.Ekwipunek i majątek:
Ekwipunek:
+ Pistolet maszynowy Szczyglik (załadowany),
+ 60 nabojów do wyżej wymienionego w prowizorycznych łódkach, które nosi w mieszkach przy pasie,
+ Nóż wojskowy,
+ Zapas racji żywnościowych i wody starczący na trzy dni,
+ Tornister,
+ Maska przeciwgazowa i dwa filtry do niej,
+ Improwizowany karabin powtarzalny na bazie carskiego Mosina, którego przechowuje w depozycie w zbrojowni,
+ Bandaże,
+ Latarka,
+ Srebrny krzyżyk na łańcuszku, który to ukrywa przed wścibskim wzrokiem każdego w najgłębszej kieszeni munduru i nigdy go nie wyjmuje. To pamiątka, która ma mu przypominać o matce i o zdzieszowickim metrze, przed katastrofalną w skutkach secesją Kościelnej.Majątek:
+ Kwatera w koszarach,
+ 400 złotych.Wygląd:
Umundurowanie:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Nie mam żadnych.
-
Rzadko zdarzają się dni, gdy dostaję dwie, dobre karty pod stempel. Gratulacje, zarówno Dmytro Antoszczuk jak i Anatol Dzierżyński, zwany Misjonarzem, dostają akceptację!
-
Imię i nazwisko: Alojzy Szreder
Pseudonim: Śmietan
Wiek: 42 lat
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Przed apokalipsą, Alojzy był osobą miłą, pomocną, towarzyską…Apokalipsa zmieniła całkowicie charakter Alojzego. Stał się samolubnym draniem, obojętnym na dramat innych.
Rodzina:
Zbigniew Szreder - Młodszy brat Alojzego, a równocześnie jego przeciwieństwo - zawsze pomoże. Uprawia skarłowaciałe warzywa.**
Henryk Szreder - bratanek Alojzego, syn Zbigniewa. Charakterem nie różni się od swojego ojca. Szarogwardzista.
Towarzysze: Brak
Historia i pochodzenie: Alojzy urodził się 14 grudnia, roku 1993 w pobliskiej wsi, niedaleko Zdzieszowic. Jego ojciec był hodowcą róznorakiego bydła, natomiast była nauczycielką wiedzy o społeczeństwie i historii. Alojzy był wzorowym uczniem - zarówno jeśli chodzi o oceny, jak i o zachowanie. Od najmłodszych lat był uczony przez ojca hodowli, a gdy trochę podrósł, uczony był także bimbrownictwa. Po ukończeniu zdzieszowickiego liceum, odziedziczył gospodarstwo ojca, które po niedługim czasie uzyskało dużą popularność po wygraniu konkursu na “najlepszy samorobny alkohol”. W podobnym czasie poznał też swoją przyszłą żonę - Agnieszkę, która jednak niedługo po ślubie zmarła. Po śmierci żony, załamał się, podczas największego apogeum, próbował popełnić samobójstwo, jednak w ostatniej chwili uratował go brat. Nic przełomowego do czasu Apokalipsy się w życiu Alojzego nie działo…No właśnie…Apokalipsy…Podczas wybuchu, Alojzy wraz z bratem i bratankiem używali metra, by udać się na miejsce negocjacji biznesowych, ponieważ chcieli sprzedać gospodarstwo. Po apokalipsie zaczął wytwarzać alkohol, by po kilku latach, mocno oszczędzając zakupić dwie kozy. Oczywiście, do jego oszczędności dołożył się brat, który zajął się hodowlą warzyw, jak i bratanek - szarogwardzista. Zajął się produkcją śmietanówki, a także sporadycznie, koziego sera.
Zawód/stanowisko: Hodowca kóz i producent śmietanówki
Umiejętności, zalety:
- Bardzo dobre umiejętności wyrobu śmietanówki
Wady:
- Duże braki w posługiwaniu się bronią, zarówno białą, jak i palną
Ekwipunek i majątek:
- 100 złotych
-9 metrów kwadratowych, z czego 3 metry są przeznaczone na hodowlę dwóch kóz, a 6 metrów przeznaczone na mieszkanie z wyposażeniem potrzebnym do wyrobu alkoholi - Stacja Perła
- Nóż do samoobrony - Chociaż ze swoimi umiejętnościami raczej dużej krzywdy nie zrobi, to jednak nadal ma efekt odstraszający
Na sobie:
- Zimowe spodnie
- Kurtka
- Koszula
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Nic. -
Imię i nazwisko: Hubert Dworniok
Pseudonim: Hubercik, dla znajomych Bercik
Wiek: Fizycznie około 45 lat, faktycznie jest postacią z serialu, trudno stwierdzić jak tam wygląda z czasem
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Wybuchowy, naiwny, religijny, tradycjonalista, niechętny do goroli, szczególnie do Warszawy i Sosnowca
Rodzina: Żona Andzia
Towarzysze: Przyjaciele Zbyszek (dawny towarzysz z wojska), Alojz, Gerard, szwagierka Kasia, znienawidzony szwagier Ernest
Historia i pochodzenie: Wychował się i mieszkał w Katowicach. Z rozrzewnieniem wspomina Edwarda Gierka, nienawidzi kapitalizmu, Balcerowicza i Unii Europejskiej, ale podczas referendum akcesyjnego pił w szynku u Alojza. W pewnym momencie jego życia na Śląsk przybył jego dawny towarzysz z wojska, Zbyszek, warszawski przedsiębiorca powtarzający ,nie ma to tamto". Niedługo potem jego kopalnia została zamknięta, przez co Bercik musiał próbować podejmować się różnych prac co nie za bardzo mu wychodziło (podobnie jak własne interesy Zbyszka). Zatrudniał się również u nielubianego brata żony, Ernesta, a potem próbował kopiować jego interesy. W końcu zaczął otrzymywać państwową. Pewnego dnia w
Zawód/stanowisko: przodowy górnik/bezrobotny na rencie imający się różnych robót. Pewnego dnia na jego urodzinach w szynku u Alojza polało się tyle alkoholu, że znaleźli się w Zdzieszowicach, w roku 2035. Bercik postanowił szukać roboty w kopalni.
Umiejętności, zalety: Przodowy górnik, ma zapał do pracy, przyjazny
Wady: Naiwność, nierozgarnięcie, niewierność żonie
Ekwipunek i majątek: Posiada małe mieszkanie, ekwipunek górniczy
Wygląd
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Postać komediowa, więc prosiłbym o komediową grę -
-
Luther, obawiam się, że nie mogę pozwolić takiej karcie zacząć rozgrywki. Pomijając aspekty poprawności pisowni, bo jest kilka problemów w tym zakresie, karta wydaje mi się bardzo uboga. Nie będę dużo mówił o historii, bo choć wolałbym, by była bardziej wyczerpująca, to od biedy mógłbym ją uznać. Nie mógłbym jednak uznać tak bardzo zabiedzonego opisu zalet i wad Śmietana! Chciałbym, byś rozwinął to do przynajmniej dwóch/trzech zalet i dwóch/trzech wad.
-
Oki.
-
Imię i nazwisko: Hubert Dworniok
Pseudonim: Hubercik, dla znajomych Bercik
Wiek: Około 40 lat
Płeć: Mężczyzna
Charakter: Wybuchowy, naiwny, religijny, tradycjonalista, niechętny do goroli, szczególnie do Warszawy i Sosnowca
Rodzina: Żona Andzia
Towarzysze: Przyjaciele Zbyszek (dawny towarzysz z wojska), Alojz, Gerard, szwagierka Kasia, znienawidzony szwagier Ernest
Historia i pochodzenie: Wychował się i mieszkał w Katowicach. Z rozrzewnieniem wspomina Edwarda Gierka, nienawidzi kapitalizmu, Balcerowicza i Unii Europejskiej, ale podczas referendum akcesyjnego pił w szynku u Alojza. W pewnym momencie jego życia na Śląsk przybył jego dawny towarzysz z wojska, Zbyszek, warszawski przedsiębiorca powtarzający ,nie ma to tamto". Niedługo potem jego kopalnia została zamknięta, przez co Bercik musiał próbować podejmować się różnych prac co nie za bardzo mu wychodziło (podobnie jak własne interesy Zbyszka). Zatrudniał się również u nielubianego brata żony, Ernesta, a potem próbował kopiować jego interesy. W końcu zaczął otrzymywać państwową. Pewnego dnia na jego geburstag w szynku u Alojza polało się tyle alkoholu, że znaleźli się w Zdzieszowicach, w roku 2035. Bercik postanowił szukać roboty w kopalni.
Zawód/stanowisko: przodowy górnik/bezrobotny na rencie imający się różnych robót.
Umiejętności, zalety: Przodowy górnik, ma zapał do pracy, przyjazny
Wady: Naiwność, nierozgarnięcie, niewierność żonie
Ekwipunek i majątek: Posiada małe mieszkanie, ekwipunek górniczy
Wygląd
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Postać komediowa, więc prosiłbym o komediową grę -
Ten post został usunięty! -
Oczywiście, Henryk Szatan-Zegarski otrzymuje akceptację.
-
Dark_Dante Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świt ostatnio edytowany przez Radiotelegrafista
Imię i nazwisko: Aleksander Łapta;
Pseudonim: Zwykle “psychol”, “zwyrol”, “popapraniec” i stos innych inwektyw tego typu;
Wiek: 45 lat;
Płeć: Mężczyzna;
Charakter: Zimny, porywczy, awanturniczy, wyznający makiawelizm, cyniczny, perfidny, egoistyczny;
Rodzina: Stefan Łapta, 48 lat, zausznik Dyktatora;
Towarzysze: Mirosław Uzbal, 42 lata, będący jego partnerem, de facto traktowany przez Aleksandra jako podkomendny, czy raczej adiutant;
Historia i pochodzenie:
Urodzony w mieście, ukończył lokalne szkoły i wyjechał do stolicy na studia. Został policjantem i powrócił do rodzinnych stron, by pochować rodziców. Nie mając pomysłu na siebie i zostając jedynie z bratem przy boku, pozostał w Zdzieszowicach i tam podjął pracę w zawodzie.
Szybko wyszły na jaw jego niechlubne “zainteresowania”. Współpracował z podejrzanymi i jawnymi kryminalistami dla dobra swojego, a nie śledztwa. Pobierał łapówki, nawet haracze, stosował przemoc wobec podejrzanych, a także w polu. Pił na służbie i zażywał narkotyk, zbyt szybko i często chwytał za broń gotów jej użyć. Przez chwilę był nawet alfonsem, sprzedając nieuczciwym oficjelom i wpływowym mieszkańcom jedną ze swoich podejrzanych, którą praktycznie zniewolił, sam nie raz ją gwałcąc. Dopiero po jej samobójstwie wszczęto wobec niego postępowanie, jednak kontakty wśród wpływowych mas, zapewnione dzięki wieloletniej korupcji i wykonywaniu “fuch”, zakończyły się jedynie obcięciem premii i miesięcznym zawieszeniem.
Zdarzyło mu się nawet zabić kilka osób na zlecenie, później raportując to jako działanie w obronie własnej i fabrykowanie dowodów. Nie był nawet typowym “brudnym gliną”, bo ekscesy, które wyprawiał w mundurze, lepiej by pasowały do regularnego gangstera.
Nigdy nie stworzył rodziny, kilka jego przelotnych związków zawsze kończyło się awanturami, a nawet agresją domową. Tylko koledzy ze służby go ratowali, gdy pewnego razu jedna z kobiet wniosła oskarżenie o pobicie, gdy będąc w cugu alkoholowym o mało nie pozbawił jej przytomności, gdy kolejna z awantur zakończyła się rękoczynem.
Został już trzy razy zawieszony, a raz toczyło się przeciw niemu postępowanie karne, które udało mu się wyciszyć.
Po upadku świata żyło mu się “jeszcze lepiej”. Jako osoba z doświadczeniem i jednak pewnym autorytetem, zszedł do metra w mundurze polowym, szybko przekonał nowe władze, że będzie potrzebna jakaś forma policji, a on sam świetnie się w tej roli sprawdzi.
Dzisiaj robi rzeczy, które kiedyś nie były w jego zasięgu. Handel narkotykami, bronią, alkoholem, fabrykowanie dowodów, zabójstwa na zlecenia to jego codzienność. Teraz doszło do tego prawie że sieć burdeli, opłacani najemnicy, kontakty wśród wszystkich ważnych osobistości ze “świata prawa” i przestępców, przeszkadzanie w śledztwach czy nawet katowanie ludzi, którzy w jakiś sposób mu zawinili.Zawód/stanowisko: Funkcjonariusz nowej policji w randze komisarza;
Umiejętności, zalety: Posługiwanie się bronią palną krótką, walka wręcz, doskonała umiejętność kłamania, zastraszania czy przekonywania;
Wady: Ustawiczne wpadanie w cugi alkoholowe i narkotyczne, nadmierna agresja, częsta utrata kontroli nad sobą, nadpobudliwość, emanowanie pogardą wobec władzy i przełożonych, słabość do przyjmowania łapówek i udziału w nielegalnych wystąpieniach;
Ekwipunek i majątek:
-
Mundur polowy Policji Polskiej;
-
Nóż sprężynowy;
-
P-83 Wanad z zapasem trzech kul;
-
Paszport Stałej Podróży;
-
Notes;
-
Ołówek;
-
Papierosy;
-
Zapalniczka benzynowa;
-
Woreczek z narkotykami;
-
Legitymacja służbowa;
-
Odznaka;
-
Pałka;
-
Tysiąc złotych;
-
Mieszkanie w Perle;
Wygląd: Metr siedemdziesiąt, siwiejące krótkie włosy, heterochromia oczu, umiarkowana budowa ciała, pojawiający się “brzuszek”. Sprawiający obraz odrażającego typa, gdy ktoś skojarzy jego twarz z wybrykami;
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: BRAK;
-
-
Dante, myślałem, że kolejną postać stworzysz dopiero po śmierci Szprycera. Poza tym wyjaśnij mi zdanie “Teraz doszło do tego prawie że sieć burdeli, opłacani najemnicy, kontakty wśród wszystkich ważnych osobistości ze “świata prawa” i przestępców, przeszkadzanie w śledztwach”. Chciałbym też, byś bardziej opisał brata i jego koneksje z rządem, oraz określił coś więcej na temat “sprężynowca” (ponieważ czytając to, widzę przed oczami sprężynową replikę ASG) oraz broni służbowej, bo to może być pistolet P-83 Wanad, jak i równie dobrze karabin PKM.
-
Zdanie traktujące o tym, iż w świecie przestępczym ma większą władzę, niż będąc w mundurze.
Brat jest jakimś gryzipiórkiem.
Sprężynowiec to typ noża.
A bronią służbową jest jakaś przedwojenna klamka. -
Powiedzmy, że akceptuję. Na przestrzeni następnego tygodnia dostaniesz post startowy.
-
WIP i pewnie nieprędko ją skończę, ale pies to jebał.
Imię i nazwisko: Maciej Górski
Pseudonim: Większość ludzi, którzy go znają, wołają na niego “Blady”, ze względu na jego kolor skóry. Za dzieciaka mu nie pasowała ta ksywka, wręcz jej nienawidził, ale z wiekiem mu to przeszło.
Wiek: Dwadzieścia dziewięć lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: W grze. Powiem tyle, że spróbuję grać tą postacią tak, jakby ona była mną.
Rodzina:- Ojciec Robert Górski, zmarł w 2013 roku.
- Matka Małgorzata Górska, zmarła w 2008 roku.
- Starszy brat Macieja - Filip, który ma trzydzieści sześć lat. Filip jest bardzo podobny do swojego młodszego brachola, ale goli się na łyso i jest grubszy od Maćka. Charakterem już się trochę różni, albowiem Filipek jest dosyć głośny, jak przystało na sprzedawcę, i potrafi każdemu wcisnąć byle kit. Starszy brat zajmuje się handlem, a konkretnie prowadzi sklepik, w którym sprzedaje wszystko, co Maciej przyniesie lub Izabela zmajstruje.
- Bratowa Macieja, żona Filipa - Izabela Górska, trzydzieści dwa lata. Izabela jest szczupłą kobitką o krótkich blond włosach i zielonych oczach. Nie ma innej rodziny poza swoim mężem i szwagrem. Gaduła z niej, babka z temperamentem i nie daje sobie w kaszę dmuchać. Większość dnia siedzi przy stole warsztatowym, wytwarza jakieś cuda ze złomu, naprawia elektronikę, lutuje itd.
Towarzysze: Na powierzchnie zawsze wychodzi sam, jego brat w tym czasie zajmuje się prowadzeniem sklepiku.
Historia i pochodzenie:Wszystko przed nami.
**Maciej urodził się na powierzchni, w normalnych czasach, gdzie ludzie przejmowali się tylko rachunkami, niespłaconymi ratami, głośnym sąsiadem zza ściany i sytuacją polityczną w kraju. Swojej matki nigdy nie poznał, ta niestety zmarła krótko po porodzie, gdy Maciek miał kilka miesięcy. Wychowywany był tylko przez ojca, a potem przez brata, ale o tym później. Jego papko prowadził sklep z częściami do samochodów, w którym przebywał przez prawie połowę doby przez sześć dni w tygodniu. Gdy był mały, to opiekowała się nim sąsiadka lub starszy brat, a gdy już podrósł, to przesiadywał razem z bratem w sklepie ojca. Właśnie tam Filip nauczył się targować, sprzedawać z dużym zyskiem i wciskać nawet najmniej przydatny kit każdemu. A Maciek
Zawód/stanowisko: Łazik.
Umiejętności, zalety:- Z łuku nauczył się strzelać już, gdy miał piętnaście lat. Strzela nawet dobrze, może i nawet bardzo dobrze.
- Ma bardzo dobry słuch, ale też i delikatny.
- Wzrok też ma dobry. W końcu bez niego nie mógłby tak sprawnie obchodzić się z łukiem.
- Od małego rysował, szkicował i potrafi całkiem nieźle rysować.
Wady:
- Przecięta kondycja,
- Nie wie jak strzelać z jakiejkolwiek broni palnej.
- Bardzo słaba głowa do alkoholu, więc przy większych popijawach od razu odpada.
Ekwipunek i majątek:
- Mieszka w jednym pokoju razem ze swoim bratem i jego żoną. Pokój jest podzielony na dwie części i oddziela je zasłona. Maciej zajmuje mniejszą część i ma w niej prycze, szafkę nocną razem z lampką, biurko i regał, na którym trzyma swoje klamoty. Trochę ciasno mu tam, ale ujdzie. Zaś jego brat wraz z żonką mieszkają w większej części, w której jest szeroka prycza, stół warsztatowy i kilka regałów.
- Ręcznie zrobiona siekierka
- Łuk wraz z kołczanem
- Piętnaście strzał, z czego dziesięć ma szeroki grot, a pięć bez grotów.
- Scyzoryk;
- Latarka;
- Srebrny zegarek kieszonkowy, który dostał kiedyś od ojca;
- Plecak pomalowany na brązowo(wcześniej był różowy), a w nim:
- Notes, w który spisuje wszystkie ciekawe rzeczy, na które natrafił na powierzchni;
- Dwa ołówki z temperówką;
- Portfel z dokumentami, a w nim czterdzieści złoty;
- Dwulitrowa butelka oczyszczonej i przefiltrowanej wody;
- Słoik smalcu;
- Paczka sucharów (twarde jak cholera);
- Czysty bandaż;
- Zapalniczka
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Nie wiem, będzie to chyba moje jedyna postać tutaj, do której chce się przywiązać i jak najbardziej wczuć, więc liczę na to, że dokona czegoś może nie wielkiego, ale dużego. Ah! No i jeszcze chcę się dobrze bawić.
-
Nawet nie wiesz Zohanku, jak mi dzień poprawiłeś.
-
Imię i nazwisko: Rodzice zapewne mu jakieś nadali, ale nie pamięta ich, więc tym bardziej tego imienia. A później zwracano się do niego zwykle wyzwiskami. Dlatego używa jedynie swojego obecnego pseudonimu.
Pseudonim: O ile jego banda zwraca się do niego per Szefie, to wszyscy spoza niej mówią o nim Szczurołap.
Wiek: Dwadzieścia siedem lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Jedynym, co do niego przemawia, są pieniądze, żywność, broń, amunicja… Słowem to, co ma jakąś wartość. Jest więc chciwy, a moralność to dla niego przeżytek dawnych czasów, bo choć dba o swoich ludzi, to tylko o nich, żadne łzawe gadki, błagania czy inne takie nie sprawią, że puści swoją ofiarę wolno. Choć dba o swoich ludzi, to początkowo pracował sam, więc potrafi się bez nich obejść, a w podbramkowej sytuacji raczej lekką ręką poświęciłby któregoś z nich, aby ratować siebie i łupy. Zdecydowanie czerpie radość z pracy, którą wykonuje. Mimo to ciężko uznać go za jakiegoś zwyrodnialca czy psychopatę, po prostu zarabia na ludzkiej krzywdzie, jak wielu innych w Metrze, ale robi to w zupełnie inny sposób.
Rodzina: Z tego co wie, to brak, może jeszcze żyją, ale nie ma najmniejszej ochoty na ich poszukiwanie, wątpi też, żeby byli dumni z tego, czym się zajmuje.
Towarzysze:
Strzałomiot - Pierwszy członek, który dołączył do bandy Szczurołapa. Zrobił to głównie dla pieniędzy, był wtedy gówniarzem, któremu nie uśmiechała się nędzna praca górnika, a i do szkolnej ławy go nie ciągnęło, więc postanowił zrobić użytek ze swoich umiejętności, takich jak celne strzelanie z łuku, wytwarzanie łuków, strzał, sideł i pułapek oraz zastawienie ich, a mowa tu i o takich na zwierzynę, i o tych na ludzi.
Kulawy - Pomimo tego, że dołączył jako drugi, to właśnie Kulawy jest prawą ręką Szczurołapa. To zarówno przez lojalność, jak i doświadczenie, bowiem przez wiele lat był najemnikiem i płatnym mordercą, zabijającym na zlecenie Łaziki, Rdzawych i Mutantów. Podczas jednej z takich eskapad, choć pomimo pytań i nalegań wszystkich wokół nie chce zdradzić szczegółów, stracił nogę poniżej kolana, ale wstawiona przez znajomego medyka proteza działa na tyle sprawnie, że nie utrudnia mu chodzenia, a nawet krótkiego biegania czy niskiego skakania, oraz walki. A w tej, trzeba przyznać, sprawia się bardzo dobrze, lata doświadczenia pozwalają mu stawać naprzeciw różnorodnych przeciwników, a własnoręcznie stworzona broń to w jego rękach zabójcze narzędzia, zwłaszcza, że jest unikatowa.
Drab - Choć sam Szczurołap jest silny i wytrzymały, to przy tej kupie mięcha nawet on wymięka. Drab w pełni zasłużył sobie na swój pseudonim, a choć nie jest szczególnie szybki, zwinny czy inteligentny, to jednak jego siła i wytrzymałość robią swoje, tak jak fakt, że rozkazy wykonuje dokładnie i bez szemrania. Wszędzie tam, gdzie potrzeba siły, idą on i Szczurołap, choć niekiedy nawet herszt bandy nie jest mu potrzebny. W walce posługuje się dwuręcznym metalowym młotem, ale ma też dwie pałki, gdyby na zamach młotem nie było miejsca. Dwa bliźniacze rewolwery to jego duma, dba o nie jak może, czyści i nosi na widoku. Choć zarzeka się, że potrafi z nich strzelać, to nikt nigdy nie widział tego na oczy, ponieważ to broń zabrana zabitemu Łazikowi, do której ma tylko łącznie dwanaście pocisków, po sześć w bębnie, i amunicję trzyma jedynie na szczególne okazje.
Młody - Pseudonim odnośni się tak do wieku, jak i stażu w bandzie. Kiedyś był Łazikiem, ale handlował z Rdzawymi, utrzymuje też, że część łupów opchnął Bandytom z Dworku, ale w to już nikt nie wierzy. Niemniej, został za to pozbawiony szans na wykonywanie zawodu, bo skazano go na śmierć, ale cudem zdołał się wywinąć, po jakimś czasie zaciągając się do bandy Szczurołapa. Choć jest jeszcze niedoświadczony, trochę butny i narwany, to jednak ma też pozytywne cechy, jest choćby najszybszy i najzwinniejszy ze wszystkich, zna się na naprawie broni i produkcji amunicji, ma sporą wiedzę na temat powierzchni, a jego chałupnicza strzelba, choć ma swoje wady, stanowi spore wsparcie dla bandy, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Historia i pochodzenie: Szczurołap nie pamięta, jak się nazywał, kim był, a nawet kim byli jego rodzice. Spekuluje, że porzucili go, został im odebrany, a może nawet sprzedali go, aby mieć za co żyć. Tak czy siak, trafił do niewielkiej grupki przestępczej, gdzie pracowali i dorośli, i dzieci. O ile to dorośli wykonywali typowo nielegalne zawody i interesy, dzieci zajmowały się żebraniem i drobnymi kradzieżami. Szczurołapowi to nie wychodziło, brakowało mu szybkości i zwinności, aby niezauważenie kraść, a także zdolności aktorskich, aby wzbudzać litość przy żebraniu. Dobrze wiedział, że kto nic nie robi w tej szajce, ten nie ma szans na to, aby cokolwiek zjeść, wyspać się i tak dalej, więc zaczął szukać innych sposobów na przydanie się bandzie. Nie miał jednak żadnych kwalifikacji czy predyspozycji, był więc typowym silnorękim i nic więcej, pracował fizycznie, przenosząc jakieś skradzione czy przemycone łupy, robił za obstawę, zastraszał, czasem obił komuś mordę. Może trwałoby to dziś, gdyby nie łut szczęścia (przynajmniej dla niego, dla innych pech), bowiem władze rozbiły w końcu przestępczą grupę, ale sam Szczurołap uniknął wtedy aresztowania, bo wykazał się typową dla swojego zawodu lojalnością, i uciekł z magazynu, gdzie miał dostarczyć nielegalny towar, zostawiając swoich towarzyszy na pewną śmierć lub aresztowanie. Miał świadomość, że pewnie kilku innych jego dawnych towarzyszy również jakoś się wymknęło, ale nie było to dla niego istotne, teraz był wolny, mógł zacząć nowy rozdział w życiu. Problem był tylko taki, że nie wiedział do końca, co ze sobą zrobić. Po kilku dniach wałęsania się po metrze bez celu, zaszedł do “Rozkołysanych Ramion”, burdelu, gdzie już miał okazję przebywać, czy to służąc jako wynajęty wykidajło i bramkarz czy też jako obstawa kogoś wyżej postawionego, kto robił tu interesy czy przychodził za potrzebą. Gdy wyznał prawdę o swoim położeniu właścicielowi lokalu ten, w podzięce za pozbycie się kilku klientów, gdy Szczurołap był tu wykidajłą, zaoferował mu pracę. Wtedy przyjął swoją ksywę i został łowcą niewolników. Początkowo pracował tylko dla tego alfonsa, w ten czy inny sposób ściągając kolejne kobiety do lokalu jego lub któregoś z jego znajomych, ale z czasem renoma mu się polepszała, miał coraz więcej klientów, a więc i funduszy, które wydawał na lepszy sprzęt i przyjemności wszelkiej maści. Z czasem zdołał zapewnić sobie kryjówkę na obrzeżach metra, a także sukcesywnie powiększał ilość zaangażowanych w handel ludźmi, bo i ilość zleceń rosła. I do dziś niewiele się w tej materii zmieniło.
Zawód/stanowisko: Przywódca bandy zajmującej się handlem żywym towarem, co oznacza, że tropią i dostarczają do klienta ludzi, którzy zaciągnęli długi i nie mogą ich spłacić, ale też zwyczajnie uprowadzają jakichś samotnych pechowców czy ich większe grupki, aby później sprzedać ich za rozsądną sumę.
Umiejętności, zalety: Jak na kupę mięcha, którą zdecydowanie jest, nie tylko jest silny i wytrzymały, co ułatwia mu robotę, ale i potrafi poruszać się dość cicho i skrycie, a wyuczenie tego sporo mu zajęło. Poza tym doskonale walczy za pomocą broni z ekwipunku, potrafiąc posługiwać się nią tak, aby zabić lub jedynie pozbawić przytomności, o ile się nią da, ale podobne typy broni (czyli wszelkiej maści kiścienie, korbacze, pałki, kastety, noże i tym podobne) to też nie jest dla niego wielki problem. Równie umiejętnie co bronią, walczy także wręcz. Ma spore kontakty w Metrze, po obu stronach prawa. Ci dobrzy to głównie znajomi strażnicy, którzy na swoje warcie przepuszczają go przez zbyt silnie pilnowane przejścia, a których grafik zna na pamięć, a także kilku urzędników czy inne szychy, którym czasem dostarcza młode kobiety, choć nie wie, kim oni są, bo zawsze kontaktują się z nimi przez pośredników. Z tej drugiej strony prawa to na pewno ci, którzy kupują od niego niewolników, a więc przedsiębiorcy potrzebujący siły roboczej, której może i trzeba pilnować, ale nie płacić czy zapewniać godnych warunków do życia czy alfonsi poszukujący świeżego towaru, a właściciel jednego z burdeli, “Rozkołysanych Ramion” to jego stary i dobry nie tylko klient, ale i przyjaciel, u którego Szczurołap i reszta ekipy zawsze mogą liczyć na darmowe noce czy zniżki, w tym miejscu też wszyscy chętni mogą go wynająć, bo do jego kryjówki nie ma dostępu nikt z zewnątrz. Czasem handluje też z innymi, różnie to bywa, a o ile nie ma w tym podejrzenia zdrady czy wsypania władzom, a zapłata jest odpowiednio wysoka, to nie oponuje. Poza tym doskonale zna się na swoim fachu, a z racji przebytych różnych tras, większość metra zna jak własną kieszeń. Dość dobra pamięć.
Wady: Inną bronią walczyć nie potrafi, jeśli coś mu się udowodni, to najpewniej zostanie powieszony. Chciwy, często nieufny, ogółem większość charakteru to wada. Nie ma raczej wielu opcji na zarobek, a każda okazja to również spore ryzyko. Powierzchni nie zna już tak dobrze, rzadko się tam zapuszcza, a jeśli już, to nie za daleko i na krótko. Nie jest zbyt szybki czy zwinny, co raczej utrudnia pościgi za ofiarami. Nie zna się na opatrywaniu ran czy naprawie broni, o tworzeniu już nie mówiąc.
Ekwipunek i majątek: Jeśli chodzi o majątek, to całe wynagrodzenie za ostatnie zlecenie już przepuścił, więc musi zabrać się za kolejne. Z nieruchomości to dysponuje kryjówką, która służy za pozbawione luksusów, ale przyzwoite, lokum dla całej jego bandy i tymczasowe więzienie dla schwytanych ludzi, choć poza nimi nikt inny z zewnątrz nie ma tam dostępu. Jest to jedna z opuszczonych piwnic, połączona przekopami z metrem. Jeśli chodzi o ekwipunek indywidualny to posiada:
- Zapas sucharów i suszonego mięsa, łącznie około kilograma.
- Zapas wody, łącznie sześć litrów, w dwunastu butelkach po pół litra.
- Kompas.
- Osełka.
- Mała latarka (ładowana ręcznie, bez baterii).
- Zapalniczka.
- Długi na dwanaście metrów zwój liny.
- Kilkanaście szmatek.
- Dwie pary skleconych ze złomu kajdanek.
- Kołkownica, za sowitą opłatą wyregulowana i zaopatrzona w proste przyrządy celownicze, dzięki czemu jest nie tylko śmiertelnie skuteczna, ale i nieco celniejsza niż oryginał (nabita).
- Dwanaście pocisków (kołków) do powyższej broni.
- Scyzoryk.
- Niewielki nóż w cholewie buta.
- Nieco inny nóż.
- Solidna maczuga, którą przy dobrym zamachu można zabić, ale służy bardziej do ogłuszania, a kolec do dźgania, aby przeciwnik odsłonił się z bólu.
- Plecak na większość tego sprzętu.
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Gadaliśmy o tym na prywacie, nie mam nic do dodania. -
Imię i nazwisko: Samuel Kazanecki.
Pseudonim: Sierżant, ze względu na stopień w Szarej Gwardii, ale rodzina i przyjaciele zawsze zwracali się do niego po imieniu lub skrótem - Sam.
Wiek: Trzydzieści lat.
Płeć: Mężczyzna.
Charakter: Niegdyś był obywatelem doskonałym. Bezwarunkowo wiernym, posłusznym i lojalnym władzy, gotowym zrobić na rozkaz Dyktatora wszystko, a przy tym odważnym żołnierzem, sumiennym obywatelem i tak dalej. Obecnie nie zostało w nim wiele z tych cech, może poza odwagą, która się wzmogła. Tak jak gniew, poczucie zdrady, kryzys wartości. Po tym, co odkrył, jedynie powierzchownie jest dalej tym samym Samuelem, teraz to już inny człowiek, którego przy życiu utrzymuje jedynie wizja zemsty na Dyktatorze za to, co zrobił (choć nie bezpośrednio) i jego pachołkach. Ma przy tym cechy charakteru, które są z nim od zawsze, a więc w pewnym stopniu butę, jest w końcu członkiem Szarej Gwardii, poczucie humoru, odrobinę zarozumiałości, a także olbrzymią cierpliwość, bez której nie byłby w stanie wytrzymać tak wiele pod przykrywką na obecnym stanowisku.
Rodzina: Ojciec zmarł w wyniku katastrofy górniczej, wraz z kilkoma innymi pechowcami, a matka nie była w stanie poradzić sobie dalej po śmierci męża i wyzionęła ducha kilka lat później. Był też brat Samuela, Robert, którego śmierć przybiła wcześniej matkę (może gdyby żył, i ona wciąż byłaby z Samuelem), a także doprowadziła do wielkiej przemiany Sama.
Towarzysze:
Trzech innych żołnierzy z oddziału, których jest przełożonym. Mowa nie o jego oryginalnym oddziale, z którym wykonywał wiele karkołomnych misji, ale z tym, z którym teraz pełni swoją nową funkcję, czyli ochronę córki Dyktatora:
Tomasz - medyk i prawdziwy cudotwórca, jeśli o to chodzi. Kilka razy mieli okazję spotkać się przed nową fuchą, gdy ich oddziały współpracowały ze sobą. Poznali się i zaprzyjaźnili, teraz też trzymają się razem. Wiedząc, że sam może nie poradzić sobie z tą akcją, Samuel wtajemniczył go we wszystko. No, prawie wszystko, część szczegółów zachował dla siebie. Niemniej, Tomasz pomaga mu opracować wielki plan. Zgodził się na udział w tej akcji, bo wstrząsnęła nim historia o bracie Samuela, a przy tym sam miał porachunki z Dyktatorem, który skazał jego rodzinę na nędzę i powolną śmierć, tylko dlatego, że mieli inne poglądy na niektóre sprawy, co miało miejsce, rzecz jasna, nieoficjalnie, ale on swoje wie. Poza tym to typowy Gwardzista, a więc maszyna do zabijania.
Mateusz - Szuler, hazardzista i kobieciarz. Mógłby być człowiekiem salonów, gdyby był bardziej obyty, a tak jest tylko królem podejrzanych knajp, burdeli i kasyn, gdzie przewala większość wypłaty. Choć to dobry żołnierz, to Samuel nie darzy go sympatią, to kompletny bufon, a także przykład tego, jak władza i funkcja deprawują ludzi.
Zygmunt - W przeciwieństwie do innych towarzyszy, którzy są o kilka lat młodsi czy starsi od Samuela, Zygmunt to weteran, mający ponad pięćdziesiąt lat, choć wciąż jest zabójczo sprawny, tak fizycznie, jak i na umyśle. A także ślepo oddany Dyktatorowi. Samuel początkowo obawiał się, że będzie jakąś przeszkodą w wykonaniu planu, ale okazuje się, że nie widzi w nich żadnego zagrożenia, bardziej skupia się na temperowaniu zachowań Mateusza, nie dając wiary temu, że ktokolwiek mógłby zdradzić Dyktatora, zwłaszcza Szary Gwardzista.
Poza tym utrzymuje też rzadkie, ale jednak, kontakty z żołnierzami z dawnego oddziału, kiedyś byli nawet w stanie spotykać się raz czy dwa w tygodniu, teraz, z racji innych obowiązków, przygotowywania wielkiego planu i dystansowania się od ludzi Dyktatora, Samuel rzadko się z nimi spotyka. No i jest jeszcze ona, jego największa zmora, czyli córka Dyktatora, którą w teorii ma chronić, a w praktyce znosić przez większość dnia. Choć udaje wobec niej lojalność i pewną dozę sympatii, pozbyłby się jej przy pierwszej nadarzającej się okazji.
Historia i pochodzenie: Urodził się w szarej rodzinie. Matka była urzędniczką niższego szczebla, a ojciec górnikiem. Jako dziecko miał wielu przyjaciół, ale najwięcej czasu spędzał ze starszym bratem, był dla niego autorytetem, choćby przez swoją tężyznę fizyczną, zdolności majsterkowania, inteligencję. Gdy on został Łazikiem, Samuel zapragnął tego samego, odbyli nawet kilka wspólnych wypraw na powierzchnię, choć Robertowi szło w nich o wiele lepiej niż Samowi. Dlatego ten zdecydował się, że znajdzie sobie inne zajęcie. I znalazł. Udało mu się zaciągnąć do Szarej Gwardii i pomyślnie przejść wszystkie testy, a w tym, że go zauważono, miał spory wpływ major tejże formacji, stary znajomy ojca jeszcze z dawnych lat, a choć ich drogi rozeszły się w dwie zupełnie inne strony, to wciąż utrzymywali przyjazne relacje, a i major nie narzekał, że zwerbował kolejnego chętnego. Przez kilka lat Samuel rozwijał na treningach umiejętności walki bronią białą, palną, wręcz, atakowanie wroga, obronę, rozpoznawał typy mutantów, tak fauny jak i flory, uczył się o rozmaitych frakcjach i organizacjach, o historii metra i Zdzieszowic przed apokalipsą, a w końcu też o samym Dyktatorze, który stał się dla niego wzorem. Po zakończeniu treningów trafił do swojego pierwszego oddziału i tam wykonywał rozmaite misje. Początkowo był stróżem prawa i porządku na niektórych stacjach, następnie chronił konwoje z rzepakiem, patrolował powierzchnię, odstrzeliwał zagrażające Łazikom mutanty i wiele, wiele więcej, miał nawet okazję zmierzyć się z Rdzawymi. Były to może nie najlepsze lata jego życia, ale w sumie nie narzekał. Gorzej zrobiło się, gdy jego brat zaginął, a choć próbował wybłagać na dowództwie zorganizowanie poszukiwań, to nie otrzymał zgody. Pewnie ruszyłby sam, zebrał nawet zapasy amunicji i prowiantu na drogę, ale ubiegła go tragiczna wiadomość, wedle której jego brat zginął w wyniku działania Rdzawych, tak jak wielu innych Łazików, co miało być uderzeniem tych degeneratów w metro, jego mieszkańców i władzę Dyktatora, ale wtedy niewiele to Samuela obchodziło. Nie to było ważne, liczyła się tylko zemsta, a choć ze swoim oddziałem i kilkoma innymi walczył na pierwszej linii, polując na Rdzawych i mordując ich bez litości, za co promowano go na sierżanta, nie zaznał ukojenia. Sprawę pogorszyła śmierć jego ojca, a później matki. Obawiano się go, był w końcu wyszkolonym i uzbrojonym po zęby wojownikiem, który stał na krawędzi załamania psychicznego i depresji. Najpierw dano mu wolne, a gdy to dało niewiele, gdy wciąż zachowywał się brutalnie, jeśli nie brutalniej, gdy jego odwaga przemieniała się w brawurę, a nawet niemalże samobójczy szał, dowództwo zdecydowało się go pozbyć, przynajmniej chwilowo. Odesłano go z pierwszej linii, ale nie do działań pomocniczych, szkolenia rekrutów czy pilnowania porządku. Otrzymał inne zadanie, które wiązało się z awansem, choć on sam by tak tego nie nazwał, nie zmieniało to też jego rangi. Wraz z trzema innymi żołnierzami, których motywacje były różne, trafił do specjalnego oddziału ochrony, ale nie chronił Dyktatora, tylko jego córkę. Wystarczyło kilka dni przebywania z nią, aby młody idealista zaczął dostrzegać patologie na samym szczycie władzy, choć wtedy jego wiara w Dyktatora była jeszcze niezachwiana. Zmieniło się to, gdy postanowił skorzystać ze swoich nowych uprawnień i poszukać informacji o swoim bracie. Liczył na to, że wyprawi mu symboliczny pochówek w okolicy miejsca śmierci, a może nawet dowie się, którzy Rdzawi byli bezpośrednio odpowiedzialni za jego śmierć. Znalazł za to coś innego, bowiem ta historia, którą znał, była wersją oficjalną, ale nieprawdziwą. Ta prawdziwa zaś głosiła, choć nikt jej nigdy nie upublicznił, że jego brat był Łazikiem, ale handlował z Rdzawymi, a do tego wszedł z nimi w jakieś konszachty i ponoć planował wprowadzić ich do metra, został więc zlikwidowany, tak jak wielu innych Łazików, którym postawiono podobne zarzuty lub pozbyto się osób niewinnych, byleby tylko więcej winy zwalić na Rdzawych. Tego dnia Samuel wziął wolne szybciej, poszedł do baru i skorzystał z tego, że nigdy nie wydawał całej pensji, aby napierdolić się jak szpadel. Był później nie tylko skacowany, ale i zdołowany. Miał ochotę palnąć sobie w łeb. Ale gdy wytrzeźwiał smutek zmienił się w gniew. Nic już nie mogło przywrócić życia jego bratu, obaj zostali oszukani i zdradzeni przez tego, komu ufali prawie tak jak rodzicom i sobie nawzajem - przez Dyktatora. Samuel nie mógł wskrzesić brata, ale mógł pomścić jego śmierć i wykorzystanie samego siebie, kiedy służył za tępą maszynkę do mielenia miejsca, gdy nie otrzymał żadnej pomocy, pomimo traumy, jaką przeżył. Zaczął planować zamach na Dyktatora. Zanim ustalił cokolwiek, niż konspekt planu, pewnego dnia zaczepiło go kilka osób. Skontaktowali się z nim później i zaproponowali współpracę. Początkowo myślał, że to jacyś terroryści, którym w sumie chętnie by pomógł, ale później okazało się, że to Rdzawi, którzy doskonale znali jego i jego brata. Postanowili puścić w niepamięć wszystkich zabitych przez Samuela towarzyszy, jeśli ten pomoże im w ich planie. Szybko porzucił własne zamiary i dogadał się z nimi, werbując przy okazji jednego z kolegów z oddziału. W ten sposób cały wielki plan jest niemalże gotowy, a cała akcja wymierzona w Dyktatora zacznie się lada dzień, ku uciesze nie tylko Rdzawych, ale i samych konspiratorów, a przede wszystkim Samuela.
Zawód/stanowisko: Członek Szarej Gwardii, nie pełni już jednak funkcji bojowych, jest dowódcą oddziału chroniącego córkę Dyktatora, a przy tym konspiratorem i tajnym współpracownikiem Rdzawych.
Umiejętności, zalety: Naprawdę trzeba mówić? To członek Szarej Gwardii, a więc jest silny, wytrzymały i szybki, jego kondycja niemalże nie ma sobie równych, jest świetnym strzelcem, dobrze walczy wręcz i bronią białą, ciężko go wystraszyć, nie ma lęku wysokości, potrafi się sprawnie wspinać. Abstynent.
Wady: Strzelanie z innej broni palnej czy walka inną bronią białą niż te w ekwipunku przyjdą mu z trudem, musi się tego najpierw nauczyć. Podobnie jest z Kołkownicami, kuszami czy łukami, Gwardia nie używa tak prymitywnej broni, więc nie miał okazji jej wykorzystać. Nie potrafi pływać. Każdy dzień, dopóki nie zrealizuje wielkiego planu, to igranie ze śmiercią, a jeśli wpadnie, to nic i nikt go nie uratuje. Może i nie pije alkoholu, ale sporo pali, co już powoli odbija się na jego kondycji, a niedługo będzie jeszcze gorzej. Poza tym nie pije, więc ma słabą głowę, jeśli się schleje, to może wygadać się ze wszystkiego komuś, komu by na trzeźwo nie powiedział nic.
Ekwipunek i majątek:
- Nóż bojowy.
- Maczeta.
- Osełka.
- Kompas.
- Mała, ładowana ręcznie latarka.
- Kompas.
- Para kajdanek.
- Solidna pałka (podobna do tej, jaką ma Szczurołap).
- Paczka fajek.
- Pudełko zapałek.
- Zapalniczka.
- Mundur i uniform członka Szarej Gwardii (dla ułatwienia kontaktów z Rdzawymi ma na nim charakterystyczną ozdobę, naszytą białą czaszkę, podobnie jak Tomasz. Chodzi o to, aby w razie czego od razu poznali, kto jest kim).
- Naładowany pistolet maszynowy Szczyglik.
- Czterdzieści dodatkowych naboi do powyższej broni.
- Paszport Stałej Podróży.
- Pistolet PR-15 Ragun (20 naboi w magazynku).
- Dwa długopisy.
- Ołówek.
- Krzyżówki.
- Dziennik (żadnych wpisów związanych z akcją, jest na to za sprytny).
- Sprzęt niezbędny do czyszczenia broni i dbania o nią.
Wygląd:
Oczekiwania gracza względem rozgrywki: Dużo mówiliśmy na prywacie o tej postaci, więc chyba wiesz wszystko. A ja chyba nie mogę też powiedzieć za dużo. -
Coś mi zgrzyta z wiekiem Szczurołapa. Koniec nastąpił, gdy miał 13 lat. Nawet gdyby porzucili go w dziesięć minut po tym wszystkim, to powinien zapamiętać nie tylko swoje imię i nazwisko, ale też rodziców. Do tego czytając jego towarzyszy dostałem deja vu z karty Dzieciożercy, są podobni pod wieloma względami.
Wojakowi odejmij dwa dodatkowe magazynki, dwadzieścia przedwojennych naboi to i tak fortuna w metrze.