Pseudonim: Nihil.
Prawdziwe imię i nazwisko: Martinus Jansen van der Haar. Ma jednak wiele innych tożsamości, na różne okazje. Obecnie, jako że najwięcej czasu spędza w USA, używa personaliów niejakiego Michaela Dusta.
Frakcja: Brak.
Aktualne miejsce pobytu: Las Vegas.
Historia: Historia tego superłotra jest długa, zaczęła się bowiem w XVIII wieku, w Zjednoczonych Prowincjach, obecnie Holandii. Był zamożnym arystokratą, jedynym dziedzicem rodzinnej fortuny, którą jego przodkowie zbili dzięki interesom w Holenderskiej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Rodzice opuścili go krótko po osiągnięciu pełnoletności, a choć był młodzieńcem zaradnym i nie roztrwonił majątku, jak wielu się spodziewało, to jednak wciąż narzekał na nudę. Sport, polowania, służba w armii, podróże po Europie i Azji, kolejne kochanki, pojedynki oraz wystawne bale i przyjęcia nie dawały mu żadnego spełnienia, brakowało mu celu w życiu. Jego ojciec, dziadek i pradziadek dążyli do zdobycia majątku, a on już go miał, nie wiedział, co zrobić dalej. Z pomocą przyszedł mu wówczas niezwykle modny okultyzm, czarna magia oraz ogólne zafascynowanie wszystkim, co mroczne, mistyczne i niezrozumiałe. Ale gdy inni traktowali to jako ekstrawaganckie, ale niegroźne hobby, pretekst do spotkań w zamkniętych gronach, gdzie robili rzeczy, na które w żadnym innym wypadku by sobie nie pozwolili, Martinus odnalazł w tym prawdziwą pasję i sens życia. Trwonił coraz większe kwoty, choć dbał jednocześnie o zapewnienie sobie odpowiednich dochodów, na zdobywanie pogańskich artefaktów, zakazanych ksiąg i tym podobnych przedmiotów. I był święcie przekonany, że to prawda. Może nie wszystko, ale wciąż prawda. Wiedziony tym przeczuciem, odprawił samotnie rytuał, który miał podobno dać mu wielką moc w zamian za duszę, ale on, młody, ambitny, może lekko szalony i obrzydliwie bogaty arystokrata nie przejmował się takimi bzdurami, jak utrata duszy. I chociaż cichy głosik z tyłu głowy podpowiadał mu, że to głupi pomysł, że się nie uda, a jeśli, to będzie niebezpieczne, to jednak spróbował. I choć wiele czasu nic się nie działo, a on uznał, że zrobił coś źle lub był to niewypał, to wtedy stracił przytomność. Jego ciało pozostało w piwnicy rodowego zamku, a on przeniósł się w miejsce poza czasem i przestrzenią, wypełnione mrokiem i potęgą. I rzeczywiście, zyskał potężne moce, a wraz z nimi starożytny byt, tak stary, że sam już nie pamiętał, jak się nazywa. W podzięce za uwolnienie miał mu służyć, dając dostęp do nadnaturalnych zdolności. I tak też było. Martinus w ogóle się nie starzał, musiał przez to co prawda dużo kombinować, aby nie przyciągnąć niczyjej uwagi swoją osobą, ale i tak większość czasu spędzał na podróżach po artefakty, do miejsc naładowanych starożytną energią i tak dalej. Dzięki temu stawał się potężniejszy, zdobywał nowe umiejętności. Aby to przypieczętować, demon kazał mu wykonać kolejny rytuał. Arystokrata zgodził się, a gdy skończył, zrozumiał, że dał się oszukać. Że byt nie miał zamiaru mu służyć, że cały czas z nim pogrywał, że choć zwiększał jego moc, to tylko o ułamek, zwiększając jednocześnie swoją własną potęgę do tego stopnia, że nie potrzebował już nosiciela. Postanowił pozbyć się Holendra i spełnić swoją wizję, czyli zniszczyć wszystko na Ziemi, doprowadzić planetę do ruiny, aż nie będzie na niej nic. Nic. To słowo najbardziej wryło się w pamięć Martinusa, a że władał biegle wieloma językami i znajomość łaciny oraz greki była często niezbędna w jego poszukiwaniach, w jego czaszce wciąż odbijało się słowo “Nihil”, które stało się później jego przydomkiem. A mogło się stać, ponieważ zdołał pokonać bestię i wtrącić ją do otchłani raz jeszcze, dbając przy tym o to, aby nigdy jej już nie opuściła. Wbrew swoim przewidywaniom, przeżył to starcie i nawet zatrzymał swoje moce. Od tej pory dopiero poczuł, że żyje i że jest panem własnego losu. Jego życie nie zmieniło się wiele przez kolejne lata, dekady i wieki, aż do wybuchu II wojny światowej, kiedy to jego zamek zajęli hitlerowcy. Nie miał z tym większego problemu, dobrze wiedząc, że mógłby zniszczyć całą dywizję wojska w mgnieniu oka, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie miał jednak zamiaru współpracować z III Rzeszą, ale ta chciała współpracować z nim. A konkretniej nie sama Rzesza, ale Czarni Rycerze, jej eksperci od okultyzmu. Martinus udzielał im rad, dzielił się wiedzą i materiałami, ale nigdy nie poczuł do nich sympatii. Gdy ci uznali go za zbyt niebezpiecznego, postanowili wysłać swoich ludzi, aby go zlikwidować, gdy nie chciał uciekać na zachód, a wojska alianckie były tuż obok jego rodowych włości. Wszyscy zginęli w ciągu kilku chwil, a Czarni Rycerze nigdy już więcej go nie niepokoili. Gdy organizacja się odrodziła, wysłali co prawda swojego człowieka do negocjacji, ale Holender go odprawił. Gdy pojawił się w asyście kilku uzbrojonych i wyposażonych w nowoczesne pancerze Rycerzy, aby postawić bardziej stanowcze żądania, zniknął z tego świata razem z obstawą w ciągu kilku sekund. Żadnej innej próby kontaktu nie było. Tymczasem Martinus zrozumiał, że stary, europejski ład chylił się ku upadkowi od dawna, ale dopiero teraz runie z hukiem. Dlatego w ciągu kilku tygodni sprzedał za olbrzymie sumy wszystkie swoje posiadłości, majątki i włości w Europie i udał się do Australii. Nie zagrzał tam zbytnio, chciał się po prostu ulotnić i upewnić, że nikt go nie szuka. Gdy był tego pewien, udał się do USA. Pomieszkiwał w wielu miastach tego kraju, nie afiszując się ze swoim bogactwem. Z czasem jednak, gdy Las Vegas zaczęło zamieniać się w centrum hazardu na światową skalę, przeniósł się właśnie tam, gdzie po odpowiednich inwestycjach posiada dziś luksusową willę, dwa kasyna, hotel i klub nocny. Po wojnie zrezygnował bowiem kompletnie z poszerzania swojej wiedzy na temat okultyzmu, zwiększania własnej potęgi i tym podobnych. Uznał, że teraz nadeszła pora, aby odpocząć, a jako że jest w zasadzie nieśmiertelny, może to potrwać jeszcze wiele dekad. Nie oznacza to jednak, że jest teraz kimś dobrym. Wciąż wykorzystuje swoje moce dla własnego pożytku, trzymając na dystans nie tylko Czarnych Rycerzy, ale i Ogólnoświatową Agencję Bezpieczeństwa czy Szkarłatny Kolektyw. Chce po prostu żyć według własnych reguł i robić to, na co ma ochotę. Choć wielu podejrzewa, że jego obecne działania to tylko przykrywka dla czegoś większego, nikt nie jest na tyle głupi czy odważny, aby spróbować mu w tym przeszkodzić.
Moce, zdolności i wady: Jeśli chodzi o to, co ma bez swoich mocy, to nie ma tego wiele. Żyje jednak setki lat, jest więc doświadczony na wielu polach, jest przy tym też poliglotą, ma wiele zainteresowań i kształcił się w wielu dziedzinach. Ważniejsze są jednak moce, a tych jest naprawdę wiele. Przede wszystkim może modyfikować swój wygląd zewnętrzny i głos. Kiedyś korzystał z tego często, dzisiaj już o wiele mniej, bo choć może w każdej chwili zmienić swoją postać na inną, wymyśloną lub zobaczoną kiedyś, trzyma się jednej konkretnej. Jego moce zapewniają mu też nieśmiertelność, nie może się zestarzeć, nie da się go otruć, a choć zabicie go w inny, bardziej konwencjonalny, sposób jest możliwe, to bardzo trudne, posiada bowiem niesamowity wręcz czynnik regeneracyjny, który niemal natychmiastowo łata wszystkie obrażenia. Poza tym nie działają na niego żadne używki i tym podobne, choć dla przyjemności potrafi na jakiś czas tę moc wyłączyć, aby móc cieszyć się alkoholem czy innymi specyfikami jak zwykły śmiertelnik. Pomiędzy swą zwykłą postacią, a obecnym wyglądem zewnętrznym przemienia się w mgnieniu oka. W tej drugiej postaci (widocznej niżej) może latać tak szybko i wysoko, jak chce, nie musi martwić się przy tym o przeciążenia czy brak tlenu. Poza tym może w krótkiej chwili stworzyć portal i z jego pomocą przenieść siebie, kogoś, grupę osób czy nawet cały budynek w dowolne miejsce na świecie, a może i poza nimi. Potrafi też czytać w myślach, zmieniać wspomnienia lub je kasować, a słabe umysły łamać dla swojej woli. Potrafi też kontrolować innych ludzi, ale jest to destrukcyjny dla nich proces, takie osoby wykonują jego rozkazy bezwarunkowo, ale umierają po kilku lub kilkunastu minutach. Przejęcie nad kimś kontroli objawia się dobrze widocznymi żyłami w nienaturalnym, fioletowym kolorze, oraz w zmianie koloru oczu, również na fioletowy. Tej barwy są też jego portale oraz wszystko to, czym zabija wrogów. A ma na to wiele sposobów, poza tymi tu wymienionymi, jest ich pewnie więcej, ale nikt nie ma ochoty sprawdzić tego na własnej skórze. Potrafi choćby przekazać człowiekowi część swojej mocy, która jednak rozsadza na strzępy nieprzygotowane ciało w ciągu kilku sekund, wracając potem do niego. Może tworzyć błyskawice, tak pojedyncze jak i całe siatki wyładowań, które wypuszcza z palców. Może także tworzyć fioletowe macki, które mogą wyrastać z jego ciała, z ziemi czy czegokolwiek innego, a wystarczy chwila, aby oplotły się wokół kogoś i całkowicie go zdezintegrowały w ciągu kilku sekund. Tworzy również wokół siebie pola, czasem takie, które tylko blokują dojście do niego, czasem takie, które zabijają i niszczą każdego, kto w nie wejdzie. Potrafi też miotać fale fioletowej energii, czasem ogłuszające ofiary, czasem mogące przeciąć je wpół, czasem dezintegrujące. Ale podobno wszystko zależy tylko od jego wyobraźni, więc każdy, kto z nim walczy, może zobaczyć na własne oczy o wiele więcej sposobów na zabijanie rywali. Jeśli chodzi o wady, to poza tym, że może w ten czy inny sposób wpaść, bo w końcu ktoś odkryje jego prawdziwą tożsamość, to zdaje się nie mieć żadnych. Większość ludzi OAB, Kolektywu, a nawet niektórzy bohaterowie drżą na samą myśl o spotkaniu z nim, dziękując jednocześnie, że woli on spędzać czas na rozrywce i przyjemnościach (przynajmniej teraz), a nie na przejęciu władzy nad światem.
Wygląd:
Nihil.png